Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

2500 kilometrów w 127 dni. Pieszo. I zdobył Łuk Karpat!

Iwona Góralczyk
Iwona Góralczyk
Na szczycie Popadii w Gorganach (Ukraina), przy przedwojennym słupku granicy Polski i Czechosłowacji.
Na szczycie Popadii w Gorganach (Ukraina), przy przedwojennym słupku granicy Polski i Czechosłowacji. Wojciech Waligórski
Na cztery miesiące zniknął ze Żnina. Jego współpracownicy mówili, że pojechał w góry. Ale... na tak długo? A firma?! - dziwili się niektórzy. A jednak. Dominik Księski, wydawca tygodnika lokalnego, powiedział stop codziennej gonitwie!

Za cel postawił sobie Łuk Karpat - szlak od Dunaju do Dunaju, który prowadzi od Małych Karpat w rejonie Bratysławy, wiedzie przez graniczne pasma Czech i Słowacji, Beskid Żywiecki, Gorce, Sądecki, Niski i Bieszczady w Polsce, dalszą część Bieszczadów, Gorgany i Czarnohorę na Ukrainie, liczne pasma Karpat Wschodnich w Rumunii, po kulminacje Fogaraszu i Retezatu w Karpatach Południowych, by dojść do Żelaznych Wrót na granicy Rumunii z Serbią.

Dobrze tę wyprawę zaplanował, świetnie się do niej przygotował. Jego przyjaciel - Maciej Grzmiel - już 8 miesięcy wcześniej dotarł swoim landroverem na cztery ukraińskie przełęcze, przez które latem planowali wędrować. Cel: jak najlepiej ukryć depozyty z jedzeniem.

- Punktów z aprowizacją było dwadzieścia. Tak rozlokowane, że docieraliśmy do worków lub puszek co 4-5 dni. Mieliśmy tam produkty potrzebne do ugotowania kolacji w kociołku, żywność na śniadania i posiłki w trakcie dnia. Depozyty były pochowane pod wykrotami drzew, w młodnikach lub innych chaszczach, przykryte gałęziami i liśćmi. Później robiło się temu miejscu zdjęcie, ale to nie wystarczało. Potrzebne było ustalenie lokalizacji GPS z dokładnością do kilku metrów - opowiada Księski. - Jako podpowiedź, gdzie szukać, na najbliższym drzewie przybijało się gwóźdź, który wskazywał kierunek ukrycia skarbu - dopowiada Grzmiel.

Zawsze było tak, że ciepłą, wieczorną strawę, przygotowywał Dominik. - Gdy szczęśliwi dotarliśmy do jednego z depozytów, okazało się, że część produktów na kolację zjadły myszy... Wtedy Dominik jedyny raz powiedział do mnie: „To dzisiaj ty gotuj!“ - opowiada Grzmiel.

- Rok przed wyprawą testowałem różne rodzaje chleba - zdradza Księski. - Ukryłem je na całe lato w ogrodzie pod gałęziami. Jeden, pakowany próżniowo, przetrwał bez szwanku i zdecydowaliśmy, że taki właśnie weźmiemy na wyprawę. Suszyliśmy też pory, paprykę, cytryny - żeby mniej ważyły. Jak miło później wypić w górach herbatę z cytryną...

Przez sześć dni Dominikowi towarzyszył Marcin Barczykowski - wójt Dąbrowy. - Dla mnie największym problemem były wyprawy po wodę. Zejście po nią, zwłaszcza po dwudziestokilometrowej wędrówce z ciężkim, piętnastokilogramowym plecakiem, to był niezły wysiłek. Z powrotem wdrapywałem się na górę już na czworakach. Z tą wodą zawsze był problem. Liczyliśmy litry, a i tak wciąż się nie zgadzało!

- Ale 50 mililitrów do umycia się zawsze jakoś udało się wygospodarować - żartuje Księski. Barczykowski dodaje:

Jeśli ktoś chce na własnej skórze doświadczyć, jak kiedyś wyglądało życie na obozie wędrownym, warto wybrać się na wyprawę z Dominikiem. W ogóle wiele można się od niego nauczyć, jeśli chodzi o dobre przygotowanie się do takiej wędrówki, a później przetrwanie w jej trakcie.

Głównym filarem wyprawy był Maciej Grzmiel, który pokonał jedną trzecią trasy i założył większą część punktów aprowizacyjnych. Na trasie dołączali do Księskiego - czasem na trzy tygodnie, czasem na kilka dni - także inni znajomi.

W wędrówce przez rumuński Fogarasz towarzyszył organizatorowi wyprawy Jerzy Montusiewicz z Lublina, uczestnik pierwszego przejścia Łuku Karpat, w Beskidzie Niskim odwiedził go zaś kierownik tej wyprawy z 1980 roku - Andrzej Wielocha, długoletni prezes Towarzystwa Karpackiego.

- Nie ma co ukrywać, w dużej mierze była to także impreza towarzyska. Miło było spotkać się ze starymi przyjaciółmi, z szalonymi kolegami, z którymi odwiedzaliśmy niedawno góry Rosji, posiedzieć przy ogniu na widokowej połoninie, pośpiewać stare i nowe piosenki.

Księski i jego towarzysze spali głównie w namiotach. - Gdy raz przyszła burza, a nocowaliśmy na szczycie, Dominik zarządził, że natychmiast się zwijamy i uciekamy. Nie jestem jakiś przesadnie modlący się, ale wtedy to nawet nie wiem, ile zdrowasiek odmówiłem - wspomina Barczykowski. - Trzeba było uciekać w dół, a lało przy tym niemiłosiernie. Szliśmy w strugach deszczu i z piorunami na wysokości oczu.

Ulewy łapały ich dość często. Jak sobie radzili z wysuszeniem ubrań? - Rozpalaliśmy ogniska. Gdy rano były jeszcze mokre, wkładało się je i wysychały w drodze. O buty trzeba było zadbać szczególnie - musiały być regularnie smarowane woskiem. To zabezpieczało je przed totalnym przemoczeniem.

Na szczycie Popadii w Gorganach (Ukraina), przy przedwojennym słupku granicy Polski i Czechosłowacji.
Na szczycie Popadii w Gorganach (Ukraina), przy przedwojennym słupku granicy Polski i Czechosłowacji. Wojciech Waligórski

Jak trafiał tam, gdzie chciał, i nie błądził? - Na Słowacji, w Czechach i Polsce wystarczały mapy. Na Ukrainie i w Rumunii było trudniej. Często wędrowaliśmy tam drogą, o której nie wiadomo było, dokąd prowadzi. Czasem trzeba było mieć czuja, czasem szczęście.

Zmęczenie? - Czasami byłem padnięty - odpowiada. - Ale regeneracja następowała szybko. Swoim przyjaciołom powtarzał: „Trzeba tak iść, aby odpoczywać podczas marszu“. Czyli wolno, regularnie, bez forsowania tempa. - Podczas takiej wyprawy górskiej nie tyle chodzi o kondycję, co o nastawienie psychiczne. Ono jest nawet ważniejsze. Trzeba powiedzieć sobie: to jest do przejścia - twierdzi.

Co zyskali uczestnicy wyprawy? Niezwykłe widoki w dzień, a nocą niebo pełne gwiazd z dala od cywilizacji, piosenki i rozmowy przy ognisku oraz - ciszę.

O swoich 127 dniach na szlaku Dominik Księski opowiadał w Klubie Podróżnika, który od ponad 20 lat działa w żnińskiej bibliotece.

Na koniec usłyszał: - To była pana wyprawa życia?!

Uśmiechnął się. Miało się wrażenie, że to, co dla nas - niedzielnych piechurów - wydaje się szlakiem nie do zaliczenia, dla niego było po prostu... dłuższą wycieczką. No, może z pewnymi przeszkodami na szlaku jak wiatrołomy, chaszcze po uszy czy zwarty gąszcz kosówki, przez który prowadziła jedyna droga na kolejny szczyt.

UCZESTNICY WĘDRÓWKI:

  • Dominik Księski (Żnin) 127 dni, 2480 km Devin - Orszowa
  • Maciej Grzmiel (Żnin) 37 dni, 780 km Devin - Wielka Jaworzyna (184 km), przełęcz Huta - źródło Sanu (241 km), Stóg - Przełęcz Pongrac (301 km), Przełęcz la Mazdronea - Orszowa (63 km)
  • Jacek Schindler (Wrocław) 16 dni, 287 km Wielka Jaworzyna - Kohutka (140 km), Predeal - Portica Visztei (147 km)
  • Tadek Wilczek (Warszawa) 8 dni, 164 km Kohutka - Markowe Szczawiny
  • Paweł Hałas (Żnin) 9 dni, 171 km Hala Miziowa - Przełęcz Huta
  • Sławek Dworski (Tczew) 15 dni, 351 km Przełęcz Użocka - ujście Krywianki do Stohowca
  • Marcin Barczykowski (Dąbrowa) 6 dni 124 km Przełęcz Użocka - Przełęcz Wyszkowska
  • Bartłomiej Jończy (Toruń) 6 dni 124 km Przełęcz Użocka - Przełęcz Wyszkowska
  • Wojtek Waligórski (Łowicz) 5 dni, 98 km Przełęcz Wyszkowska - Przełęcz Legionów
  • Henryk Mizak (Wejherowo) 18 dni, 401 km przełęcz Pongrac - Predeal
  • Dariusz Kłos (Toruń) 6 dni, 79 km Predeal - przełęcz Tamasului
  • Krzysztof Kłos (Toruń) 6 dni, 79 km Predeal - przełęcz Tamasului
  • Barbara Magdziarz (Lublin) 3 dni, 43 km Bilea Lac - Cainenii Mari
  • Dariusz Magdziarz (Lublin) 3 dni, 43 km Bilea Lac - Cainenii Mari
  • Jerzy Montusiewicz (Lublin) 3 dni, 43 km Bilea Lac - Cainenii Mari
  • Andrzej Tomajczyk (Żnin) 14 dni, 252 km Cainenii Mari - przełęcz La Mazdronea

WOLNI STRZELCY

  • Ania Księska (Kórnik), Ania Kamińska (Warszawa), Pieter Kamiński (Warszawa), Bogusław Kowalski (Kórnik) przełęcz nad Roztokami Górnymi - Okrąglik (3 km)
  • Jacek Ludwiczak (Żnin) Ineu - przełęcz Gadży (5 km), polana przed Omu - szczyt Omu (1 km)
  • Wadim Donici (Mołdawia) Lala Mica - przełęcz Gadży (2 km)
od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 2500 kilometrów w 127 dni. Pieszo. I zdobył Łuk Karpat! - Plus Gazeta Pomorska

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska