Będzie jeszcze gorzej?

Od dawna na naszych łamach nagłaśniamy społeczne postulaty w sprawie przywrócenia przynajmniej jednego całorocznego bezpośredniego połączenia kolejowego Inowrocławia ze Śląskiem, przez Zduńską Wolę, Częstochowę lub Tarnowskie Góry. Takich kursów przez całe dziesięciolecia było kilka dziennie. O stosowne korekty w rozkładzie jazdy dopominają się mieszkańcy i władze Inowrocławia i firmy uzdrowiskowe. Brak częstych dawniej połączeń w relacji Gdynia - Katowice czy Gdynia - Kraków, jadących przez Inowrocław jest szczególnie dokuczliwy dla studentów, kuracjuszy i turystów, a także wszystkich innych, którzy odwiedzają rodziny czy znajomych na południu Polski.

Owe postulaty kierowane przede wszystkim do spółki PKP Przewozy Regionalne, która prowadzi pociągi pospieszne mają taki skutek jak przysłowiowa rozmowa dziada z obrazem. Żaden. Do batalii tej włączył się nawet poseł PiS Tomasz Markowski, ale i jego działania jak dotąd spełzły na niczym.

W przymiarkach do nowego rozkładu jazdy, jakie zacznie obowiązywać w grudniu br. nie ma żadnego kursu relacji Gdynia - Katowice, który "zahaczałby" o Inowrocław. Wszystkie za to obejmują Toruń.

Od dawna spółka PKP Przewozy Regionalne tłumaczy się złym stanem infrastruktury na szlaku Inowrocław - Katowice. Te tłumaczenia nie wszystkim trafiają do przekonania. Powszechne jest przekonanie, że PKP wyraźnie faworyzują Toruń (właśnie przez to miasto jeżdżą pociągi do Katowic, dawniej kursujące przez Inowrocław) i że wyraźnie działa tu działa tu lobby toruńskie.

Na dodatek najprawdopodobniej z rozkładu znikną sezonowe połączenia Inowrocławia ze Szklarską Porębą i Kudową Zdrój oraz kilka kursów podmiejskich.

Jak z tego wynika, coraz częstsze określanie Inowrocławia - dawniej znaczącego węzła na magistrali węglowej - jako "kolejowej prowincji" ma, niestety, swoje uzasadnienie...