Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Całe życie Walka

Rozmawiał Michał Woźniak

     Rozmowa
     z WIESŁAWEM ZAJĄCZKOWSKIM
     dyrektorem Muzeum Archeologicznego w Biskupinie
     Kilka dni temu, 7 lutego, w Piastowicach koło Mieściska odsłonięto obelisk poświęcony Walentemu Szajcerowi, nauczycielowi, człowiekowi określanemu jako odkrywca Biskupina. Czy nie warto pomyśleć i u nas o podobnym uhonorowaniu człowieka, który większość swego życia związał z wykopaliskami?
     Propozycję upamiętnienia jednej z ulic w Gąsawie nazwiskiem Walentego złożyłem już kilka lat temu. Spotkało się to jednak ze zdecydowanym odporem jednej z radnych: Panie Zajączkowski, lepiej z tym zaczekajmy do czasu, kiedy ludzie zapomną już o tym, co Walenty Szwajcer tutaj wyrabiał... I tak się wtedy to skończyło. Wierzę jednak, że niedługo Walenty doczeka się swojej ulicy, i to w swym Biskupinie...
     Walenty Szwajcer to postać niezwykle barwna. Pamięć o nim zachowała się w dziesiątkach anegdotycznych wspomnień. Czy faktycznie jego życie było nieustannym pasmem imprez, żartów, towarzyskich spotkań?
     Zdecydowanie nie. Ale właśnie anegdotyczne sytuacje najdłużej się pamięta. Jedno trzeba przyznać - Walenty był człowiekiem wyjątkowym, dlatego więc wielkim zaszczytem był dla mnie moment, kiedy zająłem na kanapie w jego pokoju stałe miejsce, zaraz po lewicy... Zanim jednak do tego doszło - słyszałem tylko wiele niesamowitych opowieści o odkrywcy Biskupina. Jako młody naukowiec, asystent wieloletniego badacza Biskupina profesora Zdzisława Rajewskiego - przyjechałem na Pałuki 26 maja 1972 i ujrzałem go wreszcie na oczy. Pierwsze spotkanie było krótkie. Dzień dobry, krótka prezentacja i zaraz zamknął się w pokoju z profesorem Rajewskim. Przez kolejne dni i tygodnie - Rajewski dość często wyjeżdżał z wykopalisk - doszedłem wreszcie do łask. Walenty zapraszał nas do swego ogrodu, gdzie w cieniu wielkiej lipy piliśmy znakomitą herbatę zagryzając plastrami miodu. Z czasem dostąpiłem zaszczytnego prawa zasiadania na fotelu profesora Rajewskiego. Byłem tym tak onieśmielony, że aż bałem się dotykać plecami oparcia... Początkowo bywałem w Biskupinie po 3-4 miesiące w roku, dom Szwajcera stanął zaś dla mnie otworem po roku 1974, wtedy zmarł właśnie profesor Rajewski. W tym samym czasie zamieszkiwał tam doktor Czesław Sikorski - badający wówczas ruiny weneckiego zamku. Od 1983 roku osiadłem w Biskupinie na stałe - widywaliśmy się niemal codziennie, moje dzieci zaczęły mówić do niego: dziadku...
     Swą sławę - oprócz niewątpliwego uroku osobistego i zamiłowania do zabawowego trybu życia (co zresztą do dziś mu niektórzy wypominają) - zawdzięczał odkryciu Biskupina. Czy naprawdę można go tak tytułować? Wielu twierdzi, że informując o znalezisku władze państwowe zgarnął sławę i zaszczyty, faktycznie zaś odkrywcą był skromny rolnik - Antoni Jercha...
     Tę sprawę ostatecznie rozstrzygnął jeszcze w 1936 roku prezydent Polski Ignacy Mościcki nadając Walentemu Złoty Krzyż Zasługi. Można więc uznać go za odkrywcę, w odróżnieniu od Jerchy, który z grodziska wykopywał jedynie torf i szukał skarbów - niszcząc przy tym skutecznie spory fragment stanowiska. Dopiero kiedy Biskupin zyskał rozgłos - i to zarówno w kraju, jak i za granicą - Jercha zorientował się, że popełnił błąd i od tej pory starał się zdyskredytować zasługi Szwajcera - domagając się przyznania nagród i zaszczytów. Sam zaś Walenty nie uważał się do końca za "odkrywcę". Jak wielokrotnie twierdził, spełnił tylko obowiązek wiejskiego "srakotłuka" - jak na Pałukach określało się wówczas nauczycieli.
     Samo powiadomienie władz nie było chyba jedynym dokonaniem biskupińskiego nauczyciela?
     Oczywiście, że nie. Bardzo aktywnie włączył się w organizację prac wykopaliskowych, i to w najtrudniejszym, początkowym okresie. "Przytulił ekspedycję archeologiczną w prowadzonej przez siebie szkole, później wraz z profesorem Rajewskim jeździł do dziedziców, instytucji, firm i zabiegał o pieniądze na finansowanie prac. Był prawdziwym dobrym duchem wykopalisk, od samego początku zaangażował się też w działalność popularyzatorską - oprowadzając po stanowisku dziesiątki grup...
     Z wręczeniem krzyża zasługi również wiąże się ciekawa historia?
     Walenty nie był jedyną uhonorowaną "za Biskupin" osobą. Nadane przez prezydenta medale odebrali również profesor Kostrzewski, Rajewski, Tadeusz Wieczorkowski, Kazimierz Łukaszewicz oraz proboszcz Wenecji ksiądz Jan Wawrzynowicz. Niezwykle religijny profesor Kostrzewski zaciągnął wszystkich odznaczonych (uroczystość odbyła się w Poznaniu) na mszę dziękczynną, później zaś podjął kawą i ciastkami - zalecając przy tym, by bez ekscesów udać się do domów. Rozsądna rada została jednak zlekceważona - wszyscy, oczywiście poza profesorem Kostrzewskim i weneckim proboszczem - wylądowali w knajpie. Tam się okazało, że poza Szwajcerem wszyscy biesiadnicy musieli za odznaczenia uiścić opłatę manipulacyjną. Walenty żartował wówczas, że tylko on dostał krzyż za zasługę, reszta zaś za pieniądze. Drogo go to jednak kosztowało - miał przy sobie 320 złotych - pieniądze za sprzedaną kilka dni wcześniej krowę - oczywiście wszystkie te pieniądze zostały tej nocy przejedzone i przepite...
     Alkohol dość często przewijał się w życiorysie Walentego Szwajcera. Znany był między innymi jako twórca znakomitej miodówki, organizator wielu zakrapianych imprez. Nie wszystkim się to podobało...
     Spotykając się z setkami osób czynił honory gospodarza, na stole nie mogło więc niczego zabraknąć. Ale imprezy nie odbywały się przecież codziennie. Zapamiętało się je głównie dlatego, że w ich trakcie dochodziło do wielu anegdotycznych zdarzeń. Walenty często powtarzał zasłyszany od generała Wieniawy-Długoszewskiego dowcip: Proszę państwa, ja nie mogę zrozumieć ludzi, którzy twierdzą, że wódka, papierosy, kobiety i hulaszczy tryb życia mogą zgubić mężczyznę. Mam przykład w mojej rodzinie całkiem odwrotny. Otóż stryj mojej matki prowadził bardzo regularny tryb życia - papierosów i wódki nie brał do ust, kobiet używał całkiem powierzchownie, a zmarł, kiedy miał 6 miesięcy...
     Gości w Biskupinie od samego początku wykopalisk nie brakowało. Oprócz "zwykłych" wycieczkowiczów przybywali tu ministrowie, hierarchowie kościoła, korpus dyplomatyczny. W Biskupinie odbyła się też jedna z imprez z okazji Tysiąclecia Państwa Polskiego. Również to spotkanie na długo zapadła w pamięci jej uczestników...
     Na Pałuki przybył wówczas niemal cały korpus dyplomatyczny. Jakie były wówczas czasy - wszak to początek lat 60. - nie muszę nikomu przypominać. Profesor Rajewski miał nieformalne naciski, by powitać gości w języku rosyjskim. Tymczasem zebrani wysłuchali wspaniałej przemowy po... łacinie. Walenty wspominał później, że nikt nic z tego nie zrozumiał, ale atmosfera zrobiła się bardzo podniosła... Z tego wydarzenia pozostała jeszcze jedna anegdota. Oczywiście po zwiedzeniu wykopalisk wszyscy udali się na uroczysty obiad, na stole królowała miodówka. Przyjęcie mocno się przeciągnęło... Po imprezie ładowano kolejnych gości do samochodów i w pewnym momencie okazało się, że brakuje Walentego i sekretarza kulturalnego ambasady szwajcarskiej. Ponieważ nawoływania nie dały żadnego rezultatu - rozpoczęły się zakrojone na dużą skalę poszukiwania. Przetrząśnięto trzciny, zarośla, torfniki... Poszukiwania trwały do rana. W końcu w lasku, na polance, w promieniach wschodzącego słońca natknięto się na taką oto idylliczną scenkę - na trawie leżało na brzuchach dwóch facetów w garniturach, popijało coś z butelki i poklepując się niżej pleców na przemian pokrzykiwało - Ich Schweitzer - Du Schweitzer!
     Znajomość tak wielu szacownych osób z pewnością ułatwiało Walentemu życie?
     Czasem nawet ratowało ze sporych opresji. Do takiej sytuacji doszło w 1946 roku. Od chwili wznowienia wykopalisk - ekspedycja zaczęła otrzymywać wsparcie - paczki UNR-y zza oceanu. Była tam głównie żywność, trafiały się jednak i ubrania z demobilu. Na Walentym najlepiej pasował mundur oficerski z napisem "War Correspondent" (korespondent wojenny) na rękawach. W takim oto stroju udał się do Gniezna na zakupy. Przypadek sprawił, że w okolicach dworca spotkał znajomego, o którym sądził, że zginął w czasie wojny. Musiało się to skończyć w knajpie. Znajomy jednak odjechał, podochocony zaś Walenty szybko spotkał kolejnego znajomka i rozpoczęło się zwiedzanie gnieźnieńskich restauracji. Pieniędzy w kieszeni nie brakowało, fantazji również. W końcu ze znajomym wylądował w Hotelu Francuskim na dancingu. Tam poczuł się rodowitym Anglikiem - zamawiał trunki, płacił sowite napiwki, mówił wyłącznie w językach obcych - głównie po niemiecku - który znał perfekcyjnie, od czasu do czasu wtrącał jednak i nazwy licznych marek amerykańskich papierosów. Szampańską zabawę przerwali milicjanci i funkcjonariusze służby bezpieczeństwa. "Nie miałem żadnych dokumentów, ale już na posterunku komendant rozpoznał we mnie słynnego odkrywcę, który miesiąc wcześniej oprowadzał go po Biskupinie. Byłem wolny, nie chciałem jednak opuszczać posterunku, bo pora była późna, a atmosfera sympatyczna. W błyskawicznym tempie wrócił wysłany po zaopatrzenie posterunkowy i zabawa przedłużyła się do rana. Tym razem to ja byłem kelnerem i orkiestrą, z braku innych instrumentów grałem na grzebieniu, a pięciu mundurowych - łącznie z komendantem tańczyło kozaka, polkę i inne ludowe tańce. Rano trzeba było zawracać autobus, by zabrał mnie do Biskupina. Na szczęście na pierwszą lekcję spóźniłem się tylko 5 minut" - wspominał po latach...
     Przenieśmy się w lata 70. W Biskupinie odbywały się wówczas coroczne plenery rzeźbiarskie, których plon jeszcze dziś możemy podziwiać na Pałukach. Mówi się, że również artyści poszukiwali inspiracji podczas długich wieczornych nasiadówek w szkole Walentego?
     Można to i tak nazwać - Walenty wszystkich przygarniał. Artyści żyli swoim życiem, jadali o różnych porach, często więc zjawiali się w ogrodzie Walentego z naczyniami przyniesiony z restauracji Gminnej Spółdzielni. Zapobiegliwa gospodyni Szwajcera - Leokadia Stróżyk - zbierała później wszystkie kubki, talerze, myła i ustawiała w jednym miejscu. Kiedyś odwiedził Walentego prezes GS-u z Gąsawy. Zdziwił się widząc tak wiele firmowych naczyń - "A to przypadkiem nie jest moje?" - zapytał. "Ależ skąd, to rodowa zastawa mojej babci - Gertrudy Szwajcer" - nie tracił rezonu gospodarz...
     Mimo że przypominając wszystkie te historię odbiegliśmy nieco od Biskupina - Walenty Szwajcer cały czas w nim był, oprowadzał wycieczki...
     ...prowadził też dom wycieczkowy obok swojej szkoły. Każda przyjeżdżająca tam grupa była zapraszana na ognisko, podczas którego Walenty - jak na nauczyciela przystało - opowiadał o historii Biskupina, Pałuk. To były wspaniałe chwile - jednak o dziwo znacznie rzadziej wspominane...
     Mówi się, że właściwie Szwajcerowi zawdzięczamy sztandarową biskupińską imprezę - coroczne Festyny Archeologiczne?
     Nie ma co ukrywać, że inspiracją do organizacji tej imprezy były długie rozmowy. Pierwszego festynu Walenty jednak nie doczekał - odbył się on rok po jego śmierci. Cały czas towarzyszy nam jednak duchem - to się czuje...
     Pogrzeb odbył się na cmentarzu w Wenecji. Grób jest w dość charakterystycznym miejscu. Niedaleko stąd do... ubikacji. Czy to prawda, że sam wybrał tę lokalizację?
     
Zakrawa to może na żart, ale... faktycznie tak było. Uznał, że to najlepsze miejsce, bowiem nie będzie musiał stąd zbyt daleko chodzić za potrzebą.
     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska