Jak ty wyglądasz? Body shaming kontra body positive

Czytaj dalej
Lena Szuster

Jak ty wyglądasz? Body shaming kontra body positive

Lena Szuster

Mężczyznom pozwala się na więcej. Są doceniani za indywidualizm, inteligencję, poczucie humoru oraz umiejętność prowadzenia błyskotliwej konwersacji. Nie muszą ukrywać charakterystycznych cech swojej fizjonomii. Kobiety za to powinny przede wszystkim ładnie wyglądać.

Pytam znajome dziewczyny, czego nie lubią w swoich ciałach. Najczęściej brzuchów, dodatkowych kilogramów, zmarszczek, małych piersi, rozstępów, cellulitu. Ale pada też kilka zaskakujących odpowiedzi. – Moje uszy to koszmar – mówi Magda, której uszy wyglądają całkiem normalnie. – Według mnie są odstające, dziwnie długie, o, sama zobacz, takie placki. Staram się zasłaniać je włosami.

Ola z kolei nie przepada za swoim prawym profilem. Lewy jest okej. – Muszę pilnować, żeby dobrze ustawiać się do zdjęć – zdradza ze śmiechem.

– Zdarza się, że za mankament uważamy coś, na co nasze otoczenie w ogóle nie zwraca uwagi – tłumaczy mi Anna Dwojnych, socjolożka i filozofka, doktorantka w Zakładzie Badań Kultury w Instytucie Socjologii UMK w Toruniu. Jedną z jej naukowych pasji jest badanie estetyzacji ciała. – Kompleksy często wynosimy z dzieciństwa albo nieudanych związków. Powiedziałabym, że to właśnie relacje z rodzicami, brak akceptacji otoczenia czy krytyka ze strony partnera najbardziej wpływają na to, jak postrzegamy swoje ciała. Płeć, wiek, wykształcenie, narodowość, fizjonomia, cechy fizyczne okazują się drugorzędne. Olbrzymie kompleksy miała na przykład Marilyn Monroe, okrzyknięta przecież wzorem kobiecości…!

Kompleksy ma też Julia. Jest szczupła do przesady, dużo ćwiczy, wciąż liczy kalorie, unika tłuszczy, słodyczy i kolacji. – Chcesz wiedzieć, czego nie lubię w swoim ciele? No cóż, wszystkiego – odpowiada. – Według mojej matki wystarczy chwila nieuwagi, żeby się roztyć. A kobieta otyła to nie kobieta, tylko jakaś pokraka. Kto taką zechce? Gdzieś tam, na racjonalnym poziomie rozumiem, że to głupie myślenie. Ale nie potrafię przestać. Kiedy przeglądam się w lustrze, w głowie słyszę głos matki: „Jak ty wyglądasz?!” – pyta. I zawsze, naprawdę zawsze jest ze mnie niezadowolona.

Jak ty wyglądasz? Body shaming kontra body positive

PŁEĆ OBOWIĄZKOWO PIĘKNA

Julia traktuje ciało jak wroga – i wcale nie jest w tym odosobniona. Z raportu Mental Health Foundation „Body image. How we think and feel about our bodies” wynika, że aż 20 proc. dorosłych wstydzi się swojego wyglądu, kolejnych 35 proc. ma z tego powodu depresję, a 13 proc. rozważa samobójstwo. Wiele problemów wynika z porównywania się do wyidealizowanych wizerunków w prasie, filmach, reklamach czy mediach społecznościowych. Chcąc im dorównać, zapominamy, że w rzeczywistości, w codziennym życiu, nikt nie jest perfekcyjny, nawet modelka czy aktorka. Wszyscy składamy się ze skaz.

Co ciekawe, częściej negatywnie oceniają się kobiety (41 proc. w stosunku do 22 proc. mężczyzn). Dlaczego? – Obowiązują nas inne normy społeczne i inne wymagania – wyjaśnia Anna Dwojnych. – Świetnie pokazała to Naomi Wolf, amerykańska pisarka i feministka. W kultowym już „Micie urody” na przykładzie doboru prezenterów i prezenterek w amerykańskich stacjach telewizyjnych udowodniła, że mężczyznom pozwala się na więcej. Są doceniani za indywidualizm, inteligencję, poczucie humoru oraz umiejętność prowadzenia błyskotliwej konwersacji. Nie muszą ukrywać charakterystycznych cech swojej fizjonomii: siwizny, zmarszczek, łysiny, tęgiej postury. Natomiast od kobiet, które chcą zaistnieć w świecie show-biznesu, wymaga się młodości i piękna. Zostają sprowadzone do „ładnej buzi”, którą „po zużyciu” łatwo wymienić. Zdaniem Wolf to kolejny przejaw patriarchatu, sposób na kontrolowanie kobiet, odpowiedź na ich emancypację.

Dlatego wraz z postępem równouprawnienia wzrosła liczba profesji, w których uroda jest pożądaną „kompetencją”, ważniejszą nawet od wykształcenia czy doświadczenia.

Dawniej atrakcyjności fizycznej oczekiwano wyłącznie od „zawodowych piękności”, czyli na przykład modelek i aktorek, w tym aktorek filmów erotycznych. Dzisiaj wszystkie musimy być piękne.

Jak ty wyglądasz? Body shaming kontra body positive

MÓWIMY: DOŚĆ!

Odpowiedzią na opresyjne wymagania i wyidealizowane wizerunki kobiet w mediach jest ruch body positive. Inaczej: ciałopozytywność.
– To afirmacja każdej sylwetki – mówi Anna Dwojnych. – Każdego ciała: grubego, szczupłego, małego, dużego, zdeformowanego, przeciętnego, „brzydkiego” i „pięknego”. Celowo użyłam tutaj cudzysłowów, bo jak zdefiniować brzydotę albo piękno? Ich postrzeganie jest bardzo subiektywne.

Body positive narodziło się w mediach społecznościowych. To tam zwykłe kobiety zaczęły pokazywać swoje zwykłe ciała – z fałdkami tłuszczu, rozstępami, bliznami po cesarskich cięciach, z owłosieniem pod pachami. Bez makijażu. Bez filtra. Po prostu. Wkrótce dołączyły do nich aktorki i celebrytki, a później – z pewnym ociąganiem – duży biznes, koncerny oraz marki modowe. W londyńskim salonie Nike w końcu pojawiły się manekiny różnych rozmiarów, w sesji fotograficznej kostiumów H&M wystąpiła dziewczyna z cellulitem, a bieliznę od Victoria’s Secret promuje Winnie Harlow, modelka z bielactwem. W Polsce ruch body positive rozwija się wolniej, ale też możemy pochwalić się kilkoma ciekawymi inicjatywami.

W tym roku na przykład po raz pierwszy odbył się flash-mob The Real Catwalk Polska, podczas którego na wybiegu na placu Zamkowym w Warszawie zaprezentowało się kilkadziesiąt kobiet – w różnym wieku, o różnej wadze, z różnymi sylwetkami. Za pomysł i organizację odpowiadała Zuza Zakrzewska, finalistka programu Supermodelka Plus Size.

Więcej ciałopozytywnych inicjatyw znajdziemy w sieci, szczególnie na Instagramie. To właśnie tutaj zdjęcia z projektu „Body Mirror” zamieściła fotografka Magdalena Ławniczak. Jak sama mówi, jej celem było pokazanie naturalnego piękna kobiet, bez retuszu, sztuczności, poprawek. Na Instagramie, choć nie tylko, działają dziewczyny z fundacji Mamy Głos. W filmikach publikowanych na YouTube pod hasztagiem #bodystory opowiadają o swoich kompleksach, słabościach, lękach i ich przezwyciężaniu. „Jakiś czas temu zauważyłyśmy, że nagminnie pozwalamy innym ludziom oceniać i kategoryzować nasze ciała – wyjaśniają. – Fałdki, włosy, rozstępy, pryszcze i paznokcie powodują, że w miejscach publicznych potrafimy się skurczyć do tej jednej części ciała i zapomnieć o tym, jakim wszechświatem kolorów, umiejętności i emocji jesteśmy tak naprawdę. Jednak od kiedy zaczęłyśmy o tym rozmawiać, nagle okazało się, że mamy podobne zmartwienia, a podzieliwszy się nimi, w jakiś sposób uodporniłyśmy się na bzdury”.

MALUJESZ SIĘ? NIE JESTEŚ FEMINISTKĄ

Z zamierzenia pozytywny przekaz niekiedy budzi negatywne emocje. Z jednej strony ruchowi body positive zarzuca się popadanie w skrajności i promowanie otyłości, z drugiej – opresyjność. Bo znów w samym centrum stawiamy ciało, wygląd, fizyczność, a nie to, co dzieje się w naszych głowach. I zamiast wyzwalać się ze stereotypów, zaczynamy budować nowe.

– Ze smutkiem zauważam, że nawet ciałopozytywność potrafi być dyskryminująca – stwierdza Anna Dwojnych. – Ideą body positive jest akceptowanie swojego ciała, ale też ciał i decyzji innych ludzi, jakiekolwiek by one nie były. Tymczasem niektóre „ciałopozytywne” kobiety krytykują koleżanki na przykład za makijaż, obcasy albo krótką spódniczkę. Mówią: „skoro się tak ubierasz, nie jesteś feministką”, „tylko próżne i głupie osoby poddają się operacjom plastycznym”, „jeżeli znasz swoją wartość, nie będziesz farbować włosów”. Bardzo bym chciała, żeby ruchy body positive niczego nie narzucały, a raczej uwalniały nas od presji dotyczącej wyglądu.

Jak ty wyglądasz? Body shaming kontra body positive

WSTYDŹ SIĘ SWOJEGO CIAŁA

Trudno jednak uwolnić się od presji, skoro na każdym kroku słyszymy, jak bardzo jesteśmy niedoskonali.

Z badań Fit Rating wynika, że aż 92,7 proc. kobiet i 86,5 proc. mężczyzn przynajmniej raz w życiu na własnej skórze doświadczyło body shamingu, czyli ośmieszającego, zawstydzającego komentowania wyglądu.

Za podkopywaniem naszej samooceny zazwyczaj stoją matki, przyjaciele, siostry, ojcowie, współpracownicy, bracia i babcie – dokładnie w tej kolejności. Trochę przerażające jest to, że innych krytykują dużo częściej ci… którzy sami byli krytykowani. Istnieje więc całkiem spore ryzyko, że przeniesiemy na swoje dzieci te same niszczące, poniżające mechanizmy, jakich wcześniej doświadczyliśmy w domu rodzinnym. Koło się zamknie.

A właściwie – koło wciąż się toczy. Matka Julii krytykuje wagę córki. Według przyjaciółki z liceum Ola wygląda fatalnie bez makijażu. Babcia Magdy zawsze porównuje ją z siostrą – wyższą, szczuplejszą, o bardziej klasycznych rysach twarzy. – Wieki temu, na jakimś rodzinnym zjeździe, w bardzo niewybredny sposób zasugerowała, że powinnam odpuścić sobie deser. Nazwała mnie brzydulą i kluską – wspomina Magda. – Miałam wtedy może z dziesięć lat, ale doskonale pamiętam, że na deser był sernik, wiesz, taki pusztysty, posypany cukrem pudrem. Do dzisiaj robi mi się niedobrze na widok podobnego, chociażby na sklepowej witrynie.

– Body shaming jest odwrotnością body positive – dodaje Anna Dwojnych. – To zjawisko tak częste, że czasami nawet niezauważalne. Oczywiście dość łatwo „wykryć” body shaming w najbardziej typowych, jaskrawych sytuacjach, na przykład gdy grupa mężczyzn w nieprzychylny sposób komentuje wygląd kobiety. Trudniej – gdy o naszym ciele wypowiada się rodzina. Jeszcze trudniej – gdy to kobiety wytykają mężczyźnie „piwny brzuszek” lub nadmierne owłosienie. Body shamingiem będzie też wyśmiewanie tuszy polityka, wzrostu sportowca, fizjonomii aktorki. Inaczej mówiąc: każdy przypadek krytykowania czyjegoś wyglądu, często w połączeniu z deprecjonowaniem osiągnięć oraz umiejętności. Body shaming może także dotyczyć takich atrybutów, które w naszej kulturze niekoniecznie są uważane za defekt, czyli na przykład szczupłości („ale z niej wieszak”), opalenizny („solara”) czy powiększonych ust („wygląda, jakby ją użądliła pszczoła”). Niezależnie od płci, wieku, statusu społecznego czy wykształcenia krytykujemy wygląd innych znacznie częściej, niż nam się wydaje. Warto nad tym popracować. Na pewno nie uda nam się z dnia na dzień zmienić zachowania, ale dobrym początkiem będzie zrozumienie, gdzie w nas samych tkwi problem i jak możemy go naprawić.

ZŁE, DOBRE, MOJE CIAŁO

Pytam znajome dziewczyny, czy spróbujemy być lepsze dla siebie i innych. Zgadzają się. Razem idziemy do kawiarni, siadamy przy okrągłym stoliku, zamawiamy sernik. Magda zakłada włosy za ucho, Ola robi zdjęcie swojego złego profilu, Julia obiecuje, że pójdzie do lekarza. Później się żegnamy. Wracam do domu, spoglądam w lustro i zadaję sobie to samo pytanie, które Julii zadawała jej matka: „Jak ty wyglądasz?”. Nie wiem. Chyba po prostu jak ja. Czy to wystarczy?

* Imiona bohaterek zostały zmienione.

Lena Szuster

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.