Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kambodża. Aerobik przy Polach Śmierci. Relacja z podróży [zdjęcia]

Iwona Góralczyk (Woźniak) [email protected], tel. 52 30 31 778
Buddyjskich mnichów można dziś spotkać i na plaży w Sihanoukville. Za rządów Pol Pota wszelkie praktyki religijne były zakazane.
Buddyjskich mnichów można dziś spotkać i na plaży w Sihanoukville. Za rządów Pol Pota wszelkie praktyki religijne były zakazane. Iwona Woźniak
Tu już nikt nie proponuje turystom strzelania z kałasznikowa. Ostatnimi pamiątkami po latach rządów Czerwonych Khmerów są dziś koszulki z napisem "Uwaga miny".
Handel mięsem na ulicach Phnom Penh to tradycja. Zatruciom pokarmowym zapobiegają odpowiednie przyprawy.
Handel mięsem na ulicach Phnom Penh to tradycja. Zatruciom pokarmowym zapobiegają odpowiednie przyprawy. Iwona Woźniak

Handel mięsem na ulicach Phnom Penh to tradycja. Zatruciom pokarmowym zapobiegają odpowiednie przyprawy.
(fot. Iwona Woźniak)

Jeszcze w 1997 roku Angkor - największy zabytek Kambodży - państwa ulokowanego w Południowo - Wschodniej Azji odwiedzało ok. 30 tysięcy osób rocznie. Dziś są to już nawet 3,5-4 mln gości z całego świata. Turystycznie głośno zaczyna być o tym królestwie i w Polsce.

Magnesem jest historia. Szczególnie ta najdawniejsza, gdy w X wieku Angkor było potężnym państwem Khmerów. Choć przyciąga i ta sprzed niespełna 40 lat, którą jednak Kambodżanie wyraźnie wymazują ze swojej pamięci.
- Jak się dostać do Anlong Veng? (miejsce śmierci i spalenia ciała krwawego przywódcy Czerwonych Khmerów - Pol Pota) - pytamy taksówkarza, który wiezie nas z przejścia granicznego w Poipet do Siem Reap.
- Anlong Veng?- zamyśla się. - Nie słyszałem o takiej miejscowości. Nie jest to szczere.

Widząc Siem Reap mój towarzysz podróży przeciera oczy: - Byłem tu 15 lat temu. Przeważały drewniane domy na palach. Mieli fatalne drogi. Zresztą, ze względu na czerwonokhmerskich partyzantów okupujących tę część kraju, mało kto z nich korzystał. Dziś przejazd jest doskonały. A te hotele! Wręcz pałace. I to ile!

Przez 2,5 godziny jazdy kierowca non stop rozmawia przez telefon. Po khmersku. Wyczuwamy, że chce na nas "ugrać" kolejne dolary. Nie mylimy się. Właściciel motorowej rikszy zwanej tuk-tukiem, do której się przesiadamy, już szykuje się, żeby nas wieźć do wybranego przez siebie hotelu (za przywiezienie gości wpadnie mu kilka dolarów prowizji; na nas pewnie czeka wysoka cena za noc). - Nic z tego - upieramy się. Masz jechać do miejsca, które my wskazujemy! - Ale pod warunkiem, że to ja będę was jutro obwoził po Angkorze. - Miękniemy.

To nie scena z „Czasu Apokalipsy” Coppoli. Dziś w ruinach Angkor można spotkać uśmiechniętych maluchów.
To nie scena z „Czasu Apokalipsy” Coppoli. Dziś w ruinach Angkor można spotkać uśmiechniętych maluchów. Iwona Woźniak

To nie scena z "Czasu Apokalipsy" Coppoli. Dziś w ruinach Angkor można spotkać uśmiechniętych maluchów.
(fot. Iwona Woźniak)

Mamy szczęście do pogody. Gdy w Polsce mówią: "Lipiec? To w Azji pora deszczowa!" nam wychodzi słońce. Wieczorem w razie czego łykamy Malarone (środek zapobiegający malarii) i nerwowo rozglądamy się po ścianach. Ku naszemu zdumieniu nie ma ani jednego komara!

Angkor zwiedzamy w dwa dni i.... głupiejemy z zachwytu na widok kolejnych pałaców, ukrytych w dżungli zrujnowanych świątyń, ich bogactwa, atmosfery tego miejsca. Bilety sprawdzają regularnie, przy każdym obiekcie. Są ze zdjęciami, które robią nam przy kasie, a później nanoszą je na kartonik.

- Jedno pozostało niezmienne. Sposób handlowania - zaczyna wspominać mój znajomy, gdy nagle zaczepia go nastoletnia Khmerka: - Dlaczego poszedłeś do tamtego stolika? To ja cię pierwsza wypatrzyłam i zaprosiłam! U mnie miałeś zjeść i zrobić zakupy!

Pamiątki nie są drogie. Ale przy ostatecznej cenie. - Siedem dolarów? To w markecie kosztuje dwa! - buntujemy się. Handlarz najpierw się obraża. Później widzi, że jednak z nami nie wygra. Schodzi do trzech. Bierzemy i już wychodzimy zadowoleni, gdy nagle wyłania się kapela.... ofiar min lądowych. To nazwa własna zespołu. Muzycy z protezami urwanych przez miny nóg grają na gamelanach, cymbałach, bębnach. Ładnie. Ale na pewien czas tracimy humor.

Wieczorem nie sposób odmówić sobie zimnego Angkor Beer i iść do jednej z knajp w Siem Reap. Wybór jest ogromny. Można zjeść w skromnej, za 1-3 dolary. I zamówić khmer food w postaci smażonego ryżu z dodatkami. Tu stołują się i miejscowi.

Jeden, w oczekiwaniu na swoje danie, studiuje listę angielskich słówek. Kambodżanie chcą nadgonić stracony przez wojnę domową czas. Wymazują z pamięci, co było jeszcze 30-40 lat temu. Marzy im się lepsze życie. Stąd nawet ulotki, które znajdujemy: "Czy będziesz kierowcą, czy pracownikiem banku - dobra znajomość angielskiego daje ci szansę na pieniądze".

Przeczytaj również: Tajlandia - dlaczego warto zobaczyć ten kraj?

Tzw. „khmerskie chrupki”, czyli prażone karaluchy przyprawione limonką, szczypiorkiem i chilli (usypane na tacach)
Tzw. „khmerskie chrupki”, czyli prażone karaluchy przyprawione limonką, szczypiorkiem i chilli (usypane na tacach) Iwona Woźniak

Tzw. "khmerskie chrupki", czyli prażone karaluchy przyprawione limonką, szczypiorkiem i chilli (usypane na tacach)
(fot. Iwona Woźniak)

Białych (kolor skóry to zawsze oznaka bogactwa) przy najtańszych knajpkach jest niewielu. Gromadzą się na Pub Street w klimacie kolonialnym w wykwintniejszych restauracjach. Ale i tu nie ma cenowej przesady. Pyszną sałatkę z kwiatem bananowca, kurczakiem, w sosie winegrette można zjeść za trzy dolary. Tylko 1,25 dolara kosztuje butelka miejscowego trunku - Mekong Whisky...

Ulicznym hitem w Kambodży (choć i Bangkok z tego słynie) jest wieczorny masaż. Firmy go oferujące wystawiają wręcz fotele na ulice. Turyście wymasują całe ciało albo same stopy (im starsza Khmerka tym masaż bardziej profesjonalny - i nie ma się tu co doszukiwać podtekstów!). Powszechny jest fish massage, choć - jak daje się zauważyć - biali wcale aż tak chętnie z niego nie korzystają. Jak ich zwabić? "Fish massage. No pirania!" - piszą na reklamach jedni. Inni za zamoczenie nóg w akwarium z rybkami (które dotykając pyszczkami naszej skóry lekko usuwają martwy naskórek) dodatkowo fundują piwo lub colę. "Zakładów masażu" jest bez liku i naprawdę trudno przecisnąć się wśród tłumu naganiaczy. Mniej cierpliwi nie mają już nawet ochoty na grzeczne "thank you". Na nich z kolei zarabiają sprzedawcy koszulek z hasłami - No massage, no tuk-tuk, thank you! Bo i naganiaczy na tuk-tuki na uliczkach nie brakuje...

Jeden z członków zespołu muzyków - ofiar min lądowych
Jeden z członków zespołu muzyków - ofiar min lądowych Iwona Woźniak

Jeden z członków zespołu muzyków - ofiar min lądowych
(fot. Iwona Woźniak)

W Kambodży nawet banalna podróż autokarem może być atrakcyjna. Za oknem przesuwają się krajobrazy ryżowisk. Ubrani w polary (na zewnątrz upał, ale kierowca klimatyzacji nie żałuje) oglądamy khmerskie teledyski. Myśl przewodnia: on, rybak, zakochuje się nieszczęśliwie, marzy o pięknej dziewczynie, chodzi z nią po polach ryżowych albo betonowym moście. Rozglądamy się po autobusie. Miejscowi płaczą ze wzruszenia. My ze śmiechu. Ale może być i bardziej rodzinnie, gdy studentki z Ameryki zaczynają śpiewać przeboje Beatlesów... Przerwa w podróży to u nich norma. Autobus zatrzymuje się na pół godziny w przydrożnej jadłodajni. Można w tym czasie zjeść coś pysznego. Do wyboru gotowane jajka (sprzedawane w wytłoczkach, jak nasze surowe na targu), tzw. pampuchy na parze (kolorowe kropki oznaczają rodzaj nadzienia - na ostro, słono lub słodko) albo... smażone w głębokim tłuszczu chrupiące karaluchy, małe żabki, pędraki - przyprawione do smaku szczypiorkiem i papryczką chilli.
Autobus wcale nie musi przyjechać do celu punktualnie. Spóźnia się 1,5 godziny? Nikogo to nie dziwi. Miejscowi namiętnie wydzwaniają wtedy do domów: - Będę za 20 minut. Wyjedźcie po mnie.

Sihanoukville - kambodżański raj dla plażowiczów - urzeka swojskością. Bo jak nazwać inaczej taki obrazek: - Pani nogi... Trzeba wydepilować - upiera się 30-letnia Khmerka i wyjmuje... szpulę białej nitki. Jeden koniec zaczepia między zębami, na drugim robi pętelkę. Turystka nawet się nie spostrzega, a włos po włosku znika z jej nóg, chwytany wcześniej w tę pętelkę. Przychodzi turystki mąż. - Pana pięty... Jaki zgrubiały naskórek! Trzeba wyszorować. I już ma wodę z morskim piaskiem, a do tego zwykły pumeks, dzięki któremu wcześniej i inni biali doczekali się pięt gładkich jak u niemowlęcia.

Ile za tę przyjemność? - Mam dwójkę dzieci.... Za depilację 15 dolarów. Za pięty po dwa za jedną.
Po zmroku biali w jeszcze większej liczbie gromadzą się na plaży. To tutaj można zjeść wyśmienite, świeże owoce morza (przepyszne krewetki, strzykwy, grillowane merliny, tuńczyki), bawić się przy muzyce i fireshow.

We Phnom Penh od razu zakochać się nie sposób. A szczególnie, gdy kierowca jadący z Sihanoukville wysadza nas w samo południe z klimatyzowanego busika na uderzającą gorącem ulicę, gdzie właśnie... myją i rozbierają świnie, a cuchnąca woda z resztkami krwi leje się pod nogi. Gdy łapiemy oddech i mimo wszystko szukamy czaru miasta, nasz wzrok pada na... zakładziki fryzjerskie, pełne miejscowych. Ich włosy spadają wprost na chodnik. A wszystko vis-a-vis tych świnek, które wieczorem zamienią się w kotlety.

Przeczytaj również: Wyspy Kanaryjskie - oaza urlopowej rozpusty

Ta Phrom - jedna z ikon kompleksu Angkor z X wieku
Ta Phrom - jedna z ikon kompleksu Angkor z X wieku Iwona Woźniak

Ta Phrom - jedna z ikon kompleksu Angkor z X wieku
(fot. Iwona Woźniak)

Pierwsze, mocne uderzenie, rozkochanego w Azji nie zrazi. Ani fakt, że trzeba się mieć na baczności, bo skuterów jest tu znacznie więcej niż samochodów, a wcisnąć się nimi potrafią nawet w ulicę, która wydaje się deptakiem (i jadą nawet w czwórkę na jednym!)

Gdy wracamy z polpotowskiej katowni Tuol Sleng, zamienionej dziś w muzeum ludobójstwa i cieszących się wątpliwą, tragiczną sławą Pól Śmierci - Killing Fields, bacznie przyglądamy się naszemu kierowcy tuk tuka. To człowiek 60-letni. Kim był za Pol Pota? Ofiarą, której cudem udało się uniknąć śmierci z rąk rodaków? A może katem dla swych sąsiadów i bliskich?

Przerażamy się, patrząc na tę historię sprzed 30 lat z wyłażącymi do tej pory z ziemi ubraniami, zębami i kośćmi po rozstrzelanych na Polach Śmierci. Ale już następnego dnia rozkochujemy od nowa w kraju, w którym od 6 rano bulwary zapełniają się Khmerami w różnym wieku, którzy ćwiczą aerobik przy lokalnych hitach, biegają, grają w badmintona.

- Na naszych oczach ginie mit Kambodży - mówi mój znajomy. - Kraju niebezpiecznego, ogarniętego wojną, do którego zapuszczali się tylko najbardziej doświadczeni i zdeterminowani podróżni. Jeszcze niedawne, oferowane turystom atrakcje - strzelanie z kałasznikowa, rzucanie granatem, zastąpiły wieczory w knajpach z pokazami tańca apsara i zakupy na nocnym targu, gdzie wspomnieniem przeszłości są koszulki ze znaczkiem "danger mines" (uwaga miny!). Zresztą nawet tych ostatnich już coraz mniej kryje kambodżańska ziemia.

Czytaj e-wydanie »
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska