Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kapelan policji z Torunia był zarejestrowany jako TW Felicjan

Adam Willma
Ksiądz Stanisław Kardasz był kapelanem narodowej wyprawy na Mount Everes w 1980 roku
Ksiądz Stanisław Kardasz był kapelanem narodowej wyprawy na Mount Everes w 1980 roku Bogdan Jankowski / FORUM
Ks. Stanisław Kardasz to w Toruniu znana postać. Przez lata był m.in. kapelanem policji. Po przejściu na emeryturę wystąpił o odszkodowanie za szykany z czasów komuny. Dostał 450 000 zł, ale przy okazji na jaw wyszły brudy z jego przeszłości. I dziwne zbiegi okoliczności.

Ks. Stanisław Kardasz zwrócił się o 750 000 złotych zadośćuczynienia za pobyt w poprawczaku. Kwerenda w archiwach IPN uwiarygodniła roszczenia byłego kapelana policji. Jednak wydobyła też na światło dzienne inne, zaskakujące dokumenty.

Ksiądz Kardasz to w Toruniu nazwisko znane wszystkim - wieloletni proboszcz, konserwator diecezjalny, kanonik gremialny i papieski kapelan honorowy.

Co prawda na proboszczowską emeryturę ks. Stanisław odszedł już w 2013, to jednak dopiero przed rokiem zrezygnował z funkcji kapelana policji. Pożegnano go z wielkimi honorami po 28 latach posługi. Nic dziwnego, był nie tylko duszpasterzem, ale w 1990 roku również członkiem komisji weryfikujących funkcjonariuszy Milicji i Służby Bezpieczeństwa.

Niezłomny i prześladowany

Parę lat wcześniej przyznano toruńskiemu kapłanowi tytuł Honorowego Generała Policji. Laudację wygłaszał wówczas gen. Zbigniew Chwaliński: „Już w młodości, przed maturą, siedział w więzieniu za działalność podziemną, potem wybrał życiową drogę kapłana, wielce wrażliwego i aktywnego na rzecz demokracji i praw człowieka. Przez całe swoje życie modlił się i aktywnie walczył o pełną wolność i suwerenność dla naszej Ojczyzny. W okresie PRL za swoją niezłomną postawę był obiektem licznych ataków ówczesnych władz, zabierano mu paszport, utrudniano funkcjonowanie jako proboszcza Parafii Matki Bożej Zwycięskiej, a był proboszczem tej parafii przez ponad 40 lat”.

W Encyklopedii Solidarności odnotowano również aktywność pielgrzymkową księdza Kardasza: „W latach 1979-1986 inicjator i przewodnik Pomorskiej Pielgrzymki Pieszej na Jasną Górę, prześladowany przez SB i zmuszony do wycofania się z przygotowywania pielgrzymek”.

Po koleżeńsku

Uwolniony od obowiązków miał wreszcie ksiądz Kardasz czas, aby zająć się innymi sprawami. Na przykład zadośćuczynieniem za bolesne doświadczenia z młodości.

Wniosek w tej sprawie wpłynął do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Ksiądz Kardasz był wcześniej świadkiem na procesie o zadośćuczynienie dla swojego kolegi z liceum, Jana P.

„Dowiedziałem się, że jemu i mnie należy się odszkodowanie za pozbawienie wolności przez rok i 3 miesiące. Proszę o wypłacenie mi takiego odszkodowania” - napisał do sądu, dołączając do akt decyzję Urzędu do Spraw Kombatantów o przyznaniu uprawnień kombatanckich z powodu „uwięzienia za działalność związaną z walką o niepodległość”.

Na pismo o uściślenie, o jaką kwotę chodzi, ks. Kardasz wyliczył to zadośćuczynienie na 50 000 zł za miesiąc, co w sumie dało 750 000 złotych.

Sąd poszedł księdzu na rękę i sprawę przeniesiono do Torunia, aby „jako jedyna osoba podlegająca wezwaniu na rozprawę” nie musiał dojeżdżać do Gdańska.

Cela z zabójcami

Historia sprzed 67 lat, opowiedziana w sądzie przez księdza, w istocie przyprawia o dreszcze: - Przygotowaliśmy ulotki o treściach antykomunistycznych „Precz ze Stalinem” oraz „Niech żyje wolna Polska”, a następnie rozrzuciliśmy je po ulicach Gdyni. Zostaliśmy aresztowani przez ówczesne służby bezpieczeństwa. Miałem wówczas 16 lat, byłem uczniem liceum. W trakcie śledztwa zostałem ciężko pobity. Byłem więziony w areszcie śledczym, a później w zakładzie karnym w Gdyni. Później osadzono mnie na 3 miesiące w zakładzie karnym w Gdańsku, na koniec przewieziono mnie do zakładu w Koźminie. W ZK w Gdańsku osadzony byłem w 2-osobowej celi wraz z pięcioma innymi, w tym dwoma skazanymi za zabójstwa. W zakładzie w Koźminie miałem tylko dwa widzenia z rodziną, a paczki zacząłem dostawać po upływie 6 miesięcy. W trakcie pobytu nabawiłem się nerwicy żołądka oraz szkorbutu.

Po uwolnieniu w 1953 roku przyszły kapłan wrócił do Gdyni, ale jako były skazany nie mógł kontynuować nauki w szkole dziennej. Zapisał się więc do liceum dla pracujących.

- Urząd Bezpieczeństwa kontrolował moje życie w praktyce do czasu wstąpienia przeze mnie do seminarium - wspominał ksiądz Kardasz.

To stwierdzenie było dalekie od precyzji, ponieważ czasy uwięzienia nastolatka miały być jedynie preludium do zainteresowań bezpieki.

Z Włoch do rejestru

W trakcie procesu ks. Stanisław Kardasz złożył kilka wniosków dowodowych: o przesłuchanie kolegi, z którym wspólnie został ukarany poprawczakiem, a także o sprowadzenie stosownych akt z Instytutu Pamięci Narodowej.

I rzeczywiście, sąd zlecił kwerendę w zasobach IPN. Przyszły papiery potwierdzające wersję księdza.

Jednak nie tylko one.

Każdy z księży pozostawał w zainteresowaniu służb PRL, więc i w przypadku młodego alumna i wikariusza prowadzona była teczka. Odnotowano w niej, że już od 1964 Stanisław Kardasz krytykował władze, organizował spotkania, modlitwy lekarzy, grupy studentów, pielgrzymki. W związku z tym na pewien czas zastrzeżono mu prawo do wyjazdów zagranicznych, ale zastrzeżenie to wkrótce cofnięto.

W 1970 któryś z agentów odnotował opinię księdza na temat synodu: „Nic się nie zmieni, bo biskupi mocno siedzą na swoich stołkach i trzymają księży w karbach”.

Dwa lata później ksiądz złożył wniosek o paszport na wyjazd turystyczny do Włoch.

Tego samego roku 12 grudnia zarejestrowano go jako tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa. W aktach będzie funkcjonował jako Felicjan, a później Kaczmarek i Wiśniewski.

- Nie byłem tajnym współpracownikiem SB! - zaprzeczał ks. Kardasz podczas rozprawy.

Zostałem wpisany w tym charakterze bez swojej wiedzy i zgody. Pseudonimy „Felicjan” i „Kaczmarek” nic mi nie mówią, nie posługiwałem się nimi

Według jednego z dawnych oficerów toruńskiej Służby Bezpieczeństwa, z którym udało nam się skontaktować, jest prawdopodobne, że ks. Kardasz mógł nie wiedzieć, że został zarejestrowany: - Księży traktowaliśmy w specjalny sposób. Większość zarejestrowanych księży niczego nie podpisywała. Oczywiście, mogli też nie mieć świadomości, że są tajnymi współpracownikami, bo przecież to było nazewnictwo stosowane do naszych potrzeb. Wystarczyła chęć regularnego spotykania się z funkcjonariuszem. Dla nas ta regularność była ważna, nawet jeśli pozyskiwane informacje nie były szczególnie cenne. Nie da się zresztą wiele razy rozmawiać z wyszkolonym funkcjonariuszem i nie powiedzieć niczego, co by się nam nie przydało. Zawsze z tych rozmów był jakiś pożytek.

Według oficera X, nie ma też nic dziwnego w tym, że kryptonimy nic księdzu nie mówią: - Jeśli ksiądz nie podpisywał zobowiązania o współpracy, nie było powodu, aby wymyślał sobie kryptonim. Ten kryptonim wymyślał mu wówczas funkcjonariusz. Było to traktowane bardzo swobodnie, więc można było kryptonimy dowolnie zmieniać.

Jednak inny oficer, który zdecydował się na rozmowę z nami, widzi sprawę nieco inaczej: - Zwykle rozmowy z księżmi były nagrywane, oczywiście bez ich wiedzy. Funkcjonariusz zabierał ze sobą minifon, a Zygmunt Grochowski (pułkownik, szef SB w Toruniu) odsłuchiwał te nagrania, zanim zostały spisane. Wymagano, aby - nawet jeśli ksiądz niczego nie podpisywał - jego ustna deklaracja o współpracy była nagrana. Oczywiście, te materiały zostały w większości później zniszczone, ale odpryski znajdują się w innych teczkach.

Mieszkanie zamiast biura

Ksiądz Kardasz nie zaprzecza, że miał kontakty z oficerami SB. O ich początkach opowiadał w sądzie kilka razy. Wersje te nieco różnią się od siebie, ale być może po latach pamięć płata figle: - Regularnie odmawiano mi paszportu - opowiadał. - Jednego razu poszedłem do komendanta wojewódzkiego z zapytaniem dlaczego nie dostałem paszportu. Powiedział, że skontaktuje mnie z jakimś naczelnikiem z Bydgoszczy, który mi wszystko wytłumaczy. Pojechałem, tamten przyjął mnie w swoim biurze. Stawiał mi zarzuty, że szkaluję Polskę Ludową. Powiedziałem, że tego nie robię i robić nie chcę. Dostałem do podpisania dokument, że nie będą szkalował PRL. Ten dokument podpisałem, ale nie przypominam sobie, żebym podpisywał inne. Obiecał mi, że ten paszport dos tanę. Po pewnym czasie, gdy tego paszportu nadal nie dostałem, zadzwonił do mnie naczelnik z Bydgoszczy i powiedział, żebym jeszcze raz przyjechał, a on mi wszystko wytłumaczy. Ku mojemu zdumieniu czekał przed komendą, powiedział, że ma zajęte biuro i zaprowadził mnie do jakiegoś mieszkania w bloku.

Strzał w Australię

Funkcjonariuszem, który - jak odnotowano w aktach - pozyskał do współpracy Stanisława Kardasza był major Łowicki. Major unikał odwiedzania księdza w prywatnym mieszkaniu, w przeciwieństwie do płk. Edmunda Molendy, szefa wydziału IV w toruńskiej SB.

- Zawsze przychodził sam - wspomina ksiądz. - Tylko raz zjawił się z jakimś mężczyzną, który miał być z Warszawy. Ten mężczyzna zapytał, dlaczego jestem takim wrogiem Polski Ludowej. Powiedziałem, że dlatego, że nie dostaję paszportu. On wtedy powiedział, że mam pójść następnego dni i ten paszport dostanę.

Funkcjonariusz X: - Zastrzeżenia paszportu nie były bezpośrednio powiązane z działaniami naszego wydziału. Zastrzec go można było bez konsultacji z nami. Natomiast ewentualne zniesienie zastrzeżenia na wyjazdy to był atut w naszym ręku. Motywacja, żeby współpracownik się postarał.

Albo karta przetargowa: - Przypominam sobie, że planowałem swój udział w wyprawie wspinaczkowej w Andy - relacjonował ks. Stanisław. - W jednej z toruńskich gazet pojawiła się informacja na temat osób wspinających się z Torunia. Miałem wówczas spore osiągnięcia, ale władze postanowiły uniemożliwić mi wyjazd. Zagrożono, że wycofane zostanie wsparcie toruńskich przedsiębiorstw. W tej sytuacji sam zrezygnowałem. Wtedy przyjechał do mnie funkcjonariusz SB. Powiedziałem, że informacje o mojej rezygnacji poda Radio Wolna Europa (to nie była prawda, bo nie miałem dostępu do tej rozgłośni). Funkcjonariusz powiedział, że w zamian dostanę paszport do jakiego kraju chcę. Wtedy strzeliłem, że chciałbym wyjechać do Australii, w której nigdy nie byłem i ten paszport dostałem.

Sprawa paszportu musiała być istotna dla ks. Kardasza, bo był on znany z zamiłowania do podróży. W rejestrach zachowały się wnioski o wyjazd. Jak na PRL był to imponujący katalog: Węgry, NRD, Czechosłowacja, Bułgaria, Włochy, RFN, Norwegia, Hiszpania, Portugalia, Afganistan, Belgia, Austria, Australia, Holandia, Francja, Turcja. Proboszcz toruńskiej parafii był też kapelanem narodowej wyprawy na Mount Everest w 1980 roku.

Z SB się nie wygra

Według księdza, spotkań z oficerami z SB nie dało się uniknąć: - Nie odmawiałem udziału w spotkaniach z funkcjonariuszami SB - przyznał ksiądz Kardasz w sądzie. - Gdy byłem jeszcze w seminarium, dostawałem wezwania, na które - jak przypuszczałem - musiałem się stawić. W latach 70. panowało takie przekonanie, że z SB się nie wygra i należy stawiać się na wezwania. Uległo to zmianie pod koniec lat 70., gdy zaczęły się tworzyć organizacje niepodległościowe. Gdy byłem jeszcze w seminarium, mówiłem o tych spotkaniach rektorowi. Gdy zostałem proboszczem, nie opowiadałem o tym swoim przełożonym i innym osobom.

Z czasem między oficerem, a jego „podopiecznym”, wytworzył się pewien rodzaj zażyłości: - Molenda przychodził do mnie wielokrotnie. Częstowałem go kawą, a nawet koniakiem. Nie były to spotkania przyjacielskie, ale czysto ludzkie. Dyskutowaliśmy na bardzo różne tematy, między innymi tematy religijne. Po wielu latach zadzwoniła do mnie jego żona, że jest śmiertelnie chory. Pojechałem do Inowrocławia, wyspowiadałem go, co umożliwiło przeprowadzenie katolickiego pogrzebu. Po Molendzie był inny funkcjonariusz SB. Z nim również rozmawiałem na różne tematy, ale jemu starałem się nic nie mówić na temat Kościoła.

Zmielony

Bywały jednak przerwy w kontaktach: - Były takie okresy, że nie spotykałem się z funkcjonariuszami SB przez kilka lat. Tak było z początkiem mojej służby w Toruniu. Później studiowałem w Warszawie, tam również nie byłem wzywany na SB. W tym okresie chciałem wyjechać na wycieczkę na Węgry, zostałem jednak cofnięty na granicy. Przez kilka miesięcy byłem wikarym w Toruniu, wówczas także nie byłem wzywany na SB.

Z pozostałych akt nie wynika jasno, kiedy TW Kaczmarek został ostatecznie wyłączony z sieci toruńskiej agentury. Zachował się jedynie protokół brakowania akt. Założona w roku 1972 teczka personalna Stanisława Kardasza 6 lutego 1987 roku trafiła do Bydgoskich Zakładów Przemysłu Papierniczego. Przemielono ją wraz z ponad tysiącem innych teczek pod nadzorem kapitan Elżbiety Piątkowskiej.

Najciekawsze informacje znajdowały się jednak zawsze w teczce (teczkach) pracy TW. A po tej nie ma śladu.

- Teczka pracy musiała być - twierdzi funkcjonariusz Z. - Zawsze przy pozyskiwaniu współpracownika funkcjonariusz dostawał dwie obwoluty - jedną była teczka personalna, a drugą - teczka pracy. Jeśli w 1987 roku zniszczona została tylko teczka personalna, to znaczy że teczka pracy została zniszczona wcześniej.

Co złego, to nie my

Ostatnim dokumentem SB dotyczącym księdza jest dziwne „zgłoszenie”: „Zgłaszam dodatkową informację o zarejestrowanej przez Was osobie. Kardasz Stanisław - drugostronnie wymieniony, rejestrowany do nr 01527, przestał być w zainteresowaniu operacyjnym SB. Materiały ze względu na znikomą wartość operacyjną zniszczono. Proszę o wyeliminowanie osoby”.

Kwit wypisano w styczniu 1990 roku. W jakim celu?

- To jest bardzo ciekawy dokument - spekuluje oficer Z. -Moim zdaniem to kwit, którego jedynym celem jest oczyszczenie i zakonspirowanie byłego TW. Nie ma w nim słowa o współpracy. Jakaś tam kontrola, jakieś rozpracowywanie. Witaj demokracjo - co złego, to nie my. To jest czas, w którym Kiszczak jest jeszcze ministrem, ale jego zastępcą jest Krzysztof Kozłowski, który bierze się za bezpiekę. Przez rok, do lipca, ta przepoczwarzona SB ma już służyć Solidarności. Czy to przypadek, że za chwilę ksiądz Kardasz stanie się bardzo wpływową postacią w policji?

Rzeczywiście, pięć miesięcy później ksiądz Stanisław Kardasz znajdzie się w składzie komisji, która zadecyduje o dalszych losach każdego z funkcjonariuszy.

Esbek X.: - Taka ciekawostka. Prawie cały IV wydział (zajmujący się Kościołem) przeszedł weryfikację sucha stopą. Poupychano ludzi w różnych miejscach, załatwiono im robotę. Tymczasem w gospodarczy walnęli z całym impetem, podobnie jak w kontrwywiad.

Zdaniem prof. Wojciecha Polaka, przewodniczącego Kolegium IPN, który wielokrotnie w swoich publikacjach pisał o konspiracyjnej działalności księdza Kardasza, należy zachować powściągliwość w ocenach: - Rozmowy z esbekami to był efekt słabości charakteru, a od słabości charakteru do świadomej współpracy droga jest daleka. Jest różnica pomiędzy świadomym donoszeniem a spotykaniem się. Oczywiście SB potrafiło to wykorzystywać. Zresztą to jest dla mnie mało istotne, bo w tych sprawach było wiele nadużyć. Znam historie wielu wrabianych księży. Z tego, co wiem, w przypadku księdza Kardasza te kontakty dotyczyły głównie paszportu na wyjazdy. Że częste? To też o niczym nie świadczy.

Zadośćuczynione

Sąd przyznał ks. Kardaszowi zadośćuczynienie, ale ustalił je na 450 000 złotych.

Udało nam się skontaktować się z księdzem Kardaszem. Niestety, dłuższa rozmowa była niemożliwa, bo ksiądz przebywa za granicą i dopiero za dwa tygodnie wróci z Wysp Kanaryjskich. Obiecał jednak swój komentarz po powrocie.

Do sprawy zatem wrócimy.

Prezes PiS nagrany. Czy ta afera pogrąży rząd?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska