Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie będzie można kupować na zeszyt? Przecież to okrutne

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Mieszkańcy Lipiny nie mogą nachwalić się Danuty Gabryszak. I jej zielonego zeszytu. Gdyby nie zakupy na krechę, wielu ciężko byłoby dotrwać do renty lub emerytury.
Mieszkańcy Lipiny nie mogą nachwalić się Danuty Gabryszak. I jej zielonego zeszytu. Gdyby nie zakupy na krechę, wielu ciężko byłoby dotrwać do renty lub emerytury. Mariusz Kapała
U Gabryszakowej zeszyt zielony. W kratkę, cienki, ale pełen ludzkiego nieszczęścia. Bo i jak nazwać tę listę nazwisk proszących o chleb. Na krechę. Oby do renty, emerytury, grzybów lub przekazu od wnuka w Irlandii.

Główna droga, centrum wsi, kraty w oknach i napis "Artykuły spożywcze i chem.". Tutaj półki nie uginają się od towaru, nie ma żadnego luksusu. Chyba, że te kolorowe lizaki na ladzie. Trudno wyobrazić sobie bardziej wiejski sklep niż ten w Borowcu. I jak na taki przystało, musi mieć także zeszyt.

- Ooo, głęboko schowany - śmieje się ciepło stojąca za ladą pani Anna. - Nie jest gruby, bo i dłużników nie mam wielu, wszystkiego kilka osób, sumy sięgają raptem 50-60 złotych. Lista krótka, bo i ci niesolidni zostali skreśleni. Jak mąż sprzedawał, było więcej nazwisk. A ja na krechę alkoholu nie dam. Jak ktoś przychodzi i mówi, że pić się chce, to proponuję szklankę wody.

Przednówek co miesiąc

W Borowcu teraz spokój. Jagody się zaczęły i kto żyw, wyruszył do lasu. Później będą grzyby i trzeba będzie długi popłacić. A ten w sklepie to przecież rzecz święta.

- Raz nawalisz i pod koniec miesiąca bodaj zęby w ścianę wbić - mówi spotkany na głównej drodze mężczyzna. - Bo teraz, w takiej wsi jak nasza, to przednówek jest co miesiąc. Gdy ludzie na renty i emerytury czekają. Bida, aż piszczy.
Stąd na wieść, że urzędnicy, ci od fiskusa, będą chodzili po sklepach i za sprzedaż na krechę sklepowe karali, na okoliczne wsie padł blady strach.

- Tak w telewizji mówili, znajoma z Przyborowa mi opowiadała - kiwa głową kobieta w starszym wieku. - Że koniec z zeszytami.
- Przecież to nie ma sensu - tak uważa sklepowa Anna, tym razem ze sklepiku na granicy Dąbrowy i Okopca. Dwie miejscowości oddziela tylko asfaltowa droga. Sklep idealnie pośrodku. Podpaść w takim miejscu... - Tutaj wielu ludzi jest tak nauczonych, do kupowania na zeszyt się przyzwyczaili. I nikt nie próbuje oszukiwać. To mała miejscowość i wszyscy się znają. Nie oddać to byłoby niehonorowo. U nas to jeszcze działa.

W Tarnowie Jeziernym sklepowa Elżbieta zeszyt zlikwidowała. No, prawie. Ma dość dłużników mijających ją drugą stroną ulicy i udających, że jej nie widzą. Zostały ze dwie stałe osoby, które mogą liczyć na kredyt.
- Co zrobić, gdy przyjdzie starsza osoba i tak prosi - dodaje. - A matka z trójką dzieci? To tragedia. Jak tutaj odmówić? Ale jak zabronią, nie będę pomagała. Cóż, babcia ma wnuki, oby tylko ten pierwszy miesiąc bez zeszytu przeczekać. A kobieta z dzieciakami? Serce się kraje.
Brodaty mężczyzna przyznaje, że należy do tych, którzy sklep, panią Elżbietę i właściciela sklepu omija szerokim łukiem. Owszem, miał przejściowe kłopoty finansowe. Minęły? W zasadzie trwają. A ci ze sklepu towaru mają dużo. Jak kłopoty finansowe miną, zwróci.
- Zeszyty będą niszczyli? - dopytuje. - W naszej wsi też? To już nie trzeba zwracać?

Anioł, nie kobieta

W sklepie w Lipinach ludzie nie mogą się nachwalić sprzedawczyni Danuty Gabryszak. Anioł, nie kobieta. Czym sobie zasłużyła na takie komplementy? Zielonym zeszytem.
- Mam w nim mniej więcej jedną trzecią wioski, a Lipiny małe nie są - mówi pani Danuta. - Miesięcznie w zeszycie mam około 10 tysięcy złotych. I to wszystko ludzie, do których mam zaufanie. Gdy tylko dostają rentę lub emeryturę czy jagody sprzedadzą, płacą wszystkie należności. A ci, którzy nie płacili...? Cóż, jak niedawno obliczyłam, na takich straciłam jakieś 40 tysięcy. Mają mi zabronić? Dlaczego? Przecież wszystko przez kasę przepuszczam.

Oto media podały, że w teren ruszają pracownicy Urzędu Kontroli Skarbowej, którzy mają zamiar zajrzeć sprzedawcom w zeszyty. I porównać je z kasami fiskalnymi.
- Czym sprzedaż na tak zwany zeszyt czy na krechę różni się od zwykłej sprzedaży? - odpowiada pytaniem na pytanie Anna Baran z zielonogórskiego UKS. - Różnica polega tylko na odroczeniu terminu zapłaty. Ale przedsiębiorca ma obowiązek, jak przy każdej innej sprzedaży, zaewidencjonować ją na kasie fiskalnej i wydać paragon. Jeśli wypełni ten obowiązek, jego zachowanie będzie zgodne z prawem i nie naraża się na żadne kary.

Dla urzędników nie ma tu żadnego znaczenia, czy klient zapłacił za towar, czy też nie. Obowiązek opodatkowania sprzedaży związany jest z momentem wydania towaru, a nie z zapłatą za ten towar. I strażnicy budżetu państwa radzą, by pamiętać o każdorazowej dokumentacji sprzedaży i wydaniu paragonu. Nie można schować paragonu do zeszytu.

Handel na krechę może okazać się kosztowny. Grzywna za wykroczenie skarbowe wynosi od 150 złotych do 30 tysięcy. Często takie sprawy kończą się wystawieniem mandatu. W przypadkach pojedynczej sprzedaży z pominięciem kasy fiskalnej mamy tak zwany czyn mniejszej wagi i można go nazwać wykroczeniem skarbowym. A co, jeśli w zeszycie widnieje kilkunastu, kilkudziesięciu dłużników?
Trzej panowie siedzą na schodkach przed sklepem. Usiedli przy Żubrze. I jak mówią, ich zeszyt nie interesuje. Mają pieniądze? Skąd, ale sklepowa browara nie da.

Tydzień marketu

W jednym ze sklepów właścicielka tłumaczy, że musi dać na zeszyt. Jak nie da, ludzie u niej nie kupią. Pójdą do obwoźnego, gdzie chleb o 20 groszy tańszy. A teraz, jak pieniądze dostaną, spłacają i jadą raz-dwa do miasta, do marketu. Ale ona wie, że po tygodniu, gdy w portfelu pusto, do niej wrócą. Market na krechę nie da. Bo zeszyt to dla niej sposób na konkurencję i żeby jeszcze to choć trochę się kręciło.
W handlowym centrum Siedliska trzy sklepy obok siebie. Teresa Jendraszczyk, z tego środkowego, przyznaje, że z zeszytem już skończyła i wcale nie z obawy przed fiskusem. To sprawa doświadczenia, na tym sposobie sprzedaży już się "przejechała". Wystarczy lekcji.

- Trzeba było wyrzucić paragony do kosza - dodaje. - Teraz może mam z dwójkę starszych ludzi, którym jak zabraknie na chleb na dwa dni przed emeryturą, to oczywiście skredytuję, ale zeszyt mi nie jest potrzebny, pamiętam. A zresztą to są osoby, które same wszelkie długi bolą.

Aniela Dysiewicz handluje po prawej. Jak mówi, tutaj się dogadują i zeszytem nikt klientów konkurencji nie podbiera. I też z roku na rok lista dłużników się skraca. Nie, nie dlatego, że biednych brakuje. Teraz od czasu do czasu za kogoś 10-15 złotych założy. Gdy starsza kobieta prosi o chleb i mleko, a renta za dwa dni, to ciężko odmówić.

- I wie pan, że tutaj, w sklepie, chyba tę biedę najlepiej widać - dodaje. - Coraz mniej ludzie kupują. Z roku na rok. Wiem, że z perspektywy Warszawy czy nawet Zielonej Góry to inaczej wygląda.
A w Lipinach Anna Pawlak nie może nadziwić się bezduszności urzędników, że takich ludzi, jak ich sklepowa, nie chcą uszanować. Bo dla nich pewnie zeszyt to taki element wiejskiego folkloru.

- Na zeszyt biorę i nie wiem, jak bym sobie dała bez tego radę - tłumaczy. - Teraz zaczęły się jagody, będą grzyby, ludzie zeszyt spłacą. I wszystkie ministerstwa do tego naszego handlu wtrącać się nie powinny. Przecież to nasza sprawa.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska