Nowe przepisy, którym podlegają tego typu placówki, jasno określają powierzchnię, jaka powinna przypadać na jednego wychowanka. Wymuszają też zwiększenie liczby personelu; przy okazji precyzując, jacy fachowcy powinni być do dyspozycji dzieci. Nowością są też dyżury nocne wychowawców. Skompletowanie kadry nie jest proste. Powodów jest kilka. - Nie wszystkim odpowiada praca w systemie całodobowym - wylicza Violetta Antkowska, dyrektor Domu Dziecka w Bąkowie, w którym mieszka 42 wychowanków. - Zachętą nie może być też fakt, że naszym pedagogom nie przysługują przywileje wynikające z Karty Nauczyciela. Jeden z nich - to godziny pracy. W przypadku nauczyciela etat to 20 godzin w tygodniu. Wychowawca w domu dziecka musi pracować dwukrotnie więcej. Poza tym dochodzą do tego dojazdy, bo na znalezienie brakującej osoby, na miejscu liczyć nie mogę.
Mimo tych przeszkód, dyrektor Antkowska jest dobrej myśli. - Mamy jeszcze trochę czasu i liczę na to, że znajdzie się chętny do pracy, chociaż mam świadomość, że zbyt wielkiego wyboru nie będzie.
Liczymy na sponsorów
Znacznie mniej powinno być kłopotów z koniecznymi remontami. Jeszcze w tym roku murarze i malarze zajmą się jednym z mieszkań socjalizacyjnych - kompleksie złożonym z kilku pokoi, łazienki i kuchni dających namiastkę normalnego domu. - Sądzę, że musimy mieć na to przynajmniej 30 tys. zł - mówi Antkowska.
Być może pomocną dłoń podadzą sponsorzy. Jednym z najhojniejszych darczyńców od lat jest Mondi. Gdyby nie ludzie dobrej woli, placówka raczej nie mogłaby pozwolić sobie na nowy samochód. - Potrzebujemy busa, mogącego pomieścić przynajmniej dziewięć osób - tłumaczy dyrektorka. - Liczmy, że w jego zakupie wesprze nas Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, refundujący tego typu zakupy nawet w 75 proc. Jednak te 25 proc., czyli jakieś 20 tys. zł, musimy skądś wygospodarować.
Lecą dachówki
Na liście spraw do załatwienia znajduje się też budynek dawnej wozowni. Stojący tuż przy bramie wjazdowej, stwarza wyjątkowo niekorzystne wrażenie. Od doznań estetycznych znacznie istotniejszy jest stan wiekowej budowli, stanowiącej realne zagrożenie. - Wozownia, podobnie jak cały zespół pałacowo-parkowy, wpisana jest na listę zabytków i bez zgody konserwatora nie można podjąć żadnych napraw - wyjaśnia Antkowska. - Jedyne, co mogliśmy zrobić, to postawić ogrodzenie i powiesić tablicę - budynek grozi zawaleniem.
To za mało aby spać spokojnie. - Boję się, że któregoś dnia dojdzie do nieszczęścia - martwi się dyrektorka. - Dzieci uwielbiają takie miejsca. Nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby komuś spadła na głowę dachówka albo jakaś belka. Cała odpowiedzialność spadnie na mnie, jako administratora nieruchomości. Na remont nie możemy sobie pozwolić. W grę wchodzą ogromne sumy.
Co robić? Sprawa nie jest beznadziejna. Tak przynajmniej sugerują pracownicy Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. - Jest szansa na dotację pod jednym warunkiem, trzeba się o nią postarać - mówi Iwona Brzozowska, dyrektor bydgoskiej delegatury WUOZ. - Nie otrzymaliśmy z Bąkowa żadnego wniosku. Sytuacja jest dość szczególna i myślę, że jeśli zostaną dopełnione wszystkie procedury, prędzej czy później uda się pomóc w odrestaurowaniu dawnej wozowni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?