Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Maciej Wisławski przyjechał do Inowrocławia, aby wrócić do zdrowia po poważnym wypadku

Ewelina Jagodzińska
Maciej Wisławski nie lubi na długo rozstawać się z autem
Maciej Wisławski nie lubi na długo rozstawać się z autem Ewelina Jagodzińska
Maciej Wisławski, słynny pilot rajdowy przebywa na rehabilitacji w inowrocławskim Sanatorium „Kujawiak”. Wraca u nas do zdrowia po poważnym wypadku jakiemu uległ w Rajdzie Rzeszowskim.

Pana Macieja odwiedzam w ciepłe, jeszcze sierpniowe popołudnie. Skierowana przez recepcjonistkę „Kujawiaka” pukam do drzwi pokoju nr 19 i słyszę donośne, ale serdeczne „proszę”.

Z maleńkiego pokoiku wyłania się wysoki, uśmiechnięty i tryskający energią mężczyzna i przedstawia się „Witam, Maciej Wisławski ze Skierniewic”.
Aż trudno uwierzyć, że pan Maciej ma 72 lata na karku i jest po ciężkim wypadku samochodowym, na skutek którego połamał żebra.

Przyjaciel z Barcina

W Inowrocławiu pan Maciej był wcześniej kilka razy, ale tylko przejazdem, za to Barcin zna całkiem dobrze.

- Mam przyjaciela w Barcinie, Krzysztofa Rosińskiego. To wielki kibic rajdowy. Poznałem go na jednym z rajdów. I powiem nawet, że przez jakiś czas on nas nawet wspierał jako ko-sponsor, bo, a o tym trzeba powiedzieć, rajdy samochodowe to jest sport ekstremalny w dwóch aspektach. Po pierwsze jest to sport ekstremalnie niebezpieczny, a po drugie jest to sport ekstremalnie drogi. Ludzie nie zdają sobie sprawy jak kosztowne jest uczestniczenie w takich rajdach. Budżety zespołów z drugiej ligi na tych kilka startów wynoszą setki tysięcy złotych. Dla przykładu powiem, że nasze starty z Krzysztofem Hołowczycem w roku 1997, kiedy zdobyliśmy mistrzostwo Europy, przekroczyły 3 mln dolarów. To są ogromne pieniądze i w związku z tym bardzo jest potrzebne takie wsparcie ze strony sponsorów, czy ko-sponsorów - mówi Maciej Wisławski.

Spełniam marzenie

Jak zapewnia, w Inowrocławiu został bardzo serdecznie przywitany i ugoszczony i wielokrotnie poproszony o autograf, czy wspólne zdjęcie. Mówi, ze czuje się u nas świetnie.

- Spełniam tutaj moje kolejne marzenie, marzenie o świętym spokoju. Ja człowiek z tak ekstremalnego, zwariowanego sportu cenię to, co ze świętych najświętsze - święty spokój - mówi pan Maciej. - Czuję się tutaj naprawdę świetnie, zabiegi mam codziennie przed południem, potem trochę czytam, bo pani Joanna Wisławska, humanistka, polonistka, zaopatrzyła mnie w lektury (żona Macieja - przyp. red.), trochę też spaceruję, wieczorkiem udam się na coca-colę do pobliskiej kawiarenki, chwilkę pogawędzę z ludźmi, a potem wracam do pokoju, pooglądam trochę telewizję, poczytam. Na weekendy wyjeżdżam z Inowrocławia. W ten ostatni byłem w Dolsku w ośrodku doskonalenia techniki jazdy, gdzie odbywał się finał konkurs „Młody kierowca tira”, byłem tam jednym z sędziów i przyznam szczerze, że miałem okazję po raz pierwszy w życiu poprowadzić ciągnik siodłowy z naczepą i to po tej specjalnie przygotowanej do tego konkursu trasie, gdzie i górki, i ostre zakręty i płyta poślizgowa była, frajda ogromna. I co ciekawe, ja tam miałem jeden z najlepszych czasów. Ja skromny ogrodnik ze Skierniewic, który pierwszy raz siedział w takim ogromnym zestawie - opowiada pan Maciej.

To prawda, pan Maciej, słynny i utytułowany pilot rajdowy, z wykształcenia jest ogrodnikiem. Ukończył wydział ogrodnictwa Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, pracował nawet w skierniewickim Instytucie Warzywnictwa i specjalizował się w hodowli ogórków.

Czy dziś w przydomowym ogródku „Wiślaka” też rosną ogórki?
- Nie, dziś już nie, ale swego czasu posiadałem piękne szklarnie. Miałem je do roku 93, bo potem już razem z Krzyśkiem Hołowczycem byliśmy tak wykorzystywani do różnych akcji przez naszych sponsorów, że zwyczajnie brakowało mi na to czasu, a szklarnie są bardzo wymagające, trzeba je wciąż doglądać. A mnie cały czas nie było w domu, przyjeżdżałem we wtorek, a w piątek już wyjeżdżałem na kolejny rajd - mówi.

Maciej Wisławski swoją karierę motoryzacyjną rozpoczął od startów w 1973 roku za kierownicą syreny 104. Początki występów w charakterze pilota sięgają 1975, tego roku Maciej Wisławski wystartował z Henrykiem Manderą w Rajdzie Warszawskim. Zajęli wówczas 5. miejsce.

W 1997 r. z Krzysztofem Hołowczycem został mistrzem Europy. W roku 2009 wraz z Andreą Mancinem zdobyli tytuł wicemistrzów Rally America. Pilotował też m.in. Leszka Kuzaja, Sebastiana Frycza, Macieja Lubiaka, Kajetana Kajetanowicza i Radosława Type.
- Nasze drogi z Krzyśkiem rozeszły się w roku 2002 - wspomina. - Ja miałem bardzo konkretne propozycje startów w klasycznych rajdach, a Krzysiek już wtedy przymierzał się do Dakaru. Zacząłem jeździć wówczas z Maćkiem Lubiakiem, nota bene to mój chrześniak, bo proszę sobie wyobrazić, że ja dwadzieścia kilka lat wcześniej jeździłem z jego ojcem. Jestem swego rodzaju ewenementem, który spiął dwa pokolenia rajdowe. Śmieją się, że jak dobrze pójdzie to będę i z wnukami jeździł - mówi.
Od pięciu lat „Wiślak” jest pilotem Łukasza Byśkiniewicza, kierowcy i dziennikarza telewizji TVN Turbo.

Profesjonalny i perfekcyjny

Mówi o sobie, że jest amatorem, który wykonuje swoją pracę na poziomie profesjonalnym. Choć ma 72 lata to wciąż otrzymuje propozycje jeżdżenia od kierowców nawet trzykrotnie od niego młodszych. Nic dziwnego, Maciej Wisławski to nie tylko jeden z najbardziej utytułowanych polskich pilotów, to także świetny psychoanalityk, bardzo odpowiedzialny, a przy tym bardzo pozytywny człowiek w zespole.

- Ja nigdy nie prosiłem o to, by usiąść w prawym fotelu rajdowego auta. Prawda jest taka, że rzeczywiście to do mnie ludzie zwracają się z prośbą, propozycją, żebym to właśnie ja w tym fotelu usiadł. Spełniam marzenia tych młodych kierowców. Byłem takim wymarzonym pilotem wielu kierowców, w tym Krzysztofa Hołowczyca. On marzył o tym, żeby ze mną jeździć i udało nam się stworzyć taką fantastyczną załogę. Podobnie było z Andreą Mancinem (włoski kierowca, z którym Maciej Wisławski zdobył tytuł wicemistrza Rally America w 2009 r. - przyp. red.), on też wymarzył sobie, żeby ze mną jeździć. Ta możliwość spełniania marzeń tych młodych, utalentowanych kierowców jest dla mnie ważnym powodem, dla którego nadal to robię - przekonuje.

- Poza tym jeżdżę, bo świadomość dobrze wykonanej pracy daje mi ogromną satysfakcję, a w tej pracy - pilota rajdowego, nie ma żadnego marginesu na popełnienie błędu, tę pracę trzeba wykonać perfekcyjnie, i kiedy to się udaje, poczucie satysfakcji jest ogromne - mówi. Aby zostać rajdowcem trzeba mieć talent. - Talent jest podstawą w tym sporcie.

- Bez niego nie będzie się kierowcą rajdowym. Na ten talent składają się: specyficzna konstrukcja psychiczna, świetny refleks, nieprzeciętne zdolności manualne, niesamowita podzielność uwagi, a przy tym niesamowita koncentracja i oczywiście ogromna odporność psychiczna. Podczas rajdu nie istnieje dla nas nic, nie ma żony, dzieci, jedzenia, czy picia. Jak chce się jeść to trudno, zaciskamy mocniej pasek i nie ma głodu. Ja na przykład podczas rajdu przez cały dzień nic nie jem, bo nie mam na to czasu, jestem tak skupiony, że jedzenie tylko dekoncentrowałoby mnie - przekonuje.

Czasem bywało naprawdę groźnie

Rajdy to ekstremalnie niebezpieczny sport. Boi się Pan czasem siedząc w tym nagrzanym do 50 stopni Celsjusza rozpędzonym aucie? - pytam.
- Nie, nie odczuwam żadnego strachu. To jest bardzo negatywna cecha, strach jest fatalnym doradcą. Ani kierowca, ani pilot nie ma prawa się bać. Choć sytuacji groźnych było bardzo wiele. I z Krzyśkiem Hołowczycem, i z Kajetanem Kajetanowiczem, obecnym mistrzem Europy i z Maćkiem Lubiakiem miałem bardzo groźne wypadki. I teraz w Rzeszowie drugi już wypadek z Łukaszem. W tym pierwszym, we wrześniu 2014 roku miałem złamany kręgosłup, teraz połamane żebra. Ale człowiek musi przejść nad tym do porządku dziennego. Nie wolno w ogóle o tym myśleć. Z Krzyśkiem Hołowczycem w Anglii 7 lat temu mieliśmy przecież straszny wypadek na ostatnim oesie. Krzysiek w szoku wziął się za odpalanie auta, a ja krzyczę na niego, że siedzę po prostu na pieńku, bo po zrębie żeśmy dachowali i ten pień wbił się w auto. Pamiętam kiedy tak staliśmy nad zwłokami tego naszego samochodu, to Andrzej Borowczyk, nasz rzecznik prasowy mówi do mnie: „Słuchaj Wiślak”, bo Andrzej mówi do mnie, albo Wiślak, albo Maciek, Hołek mówi Maciuś na przykład, Martyna, moja wnuczka, mówi Wiślaczek. W każdym razie ten Andrzej mówi do mnie poważnym tonem: „Słuchaj Wiślak, czy ty będziesz po tym rajdzie jeszcze jeździł?”. I ja jemu wtedy odpowiedziałem, że przecież nic się nie stało, że to jest wpisane w ten sport - opowiada pilot rajdowy.

Jakim kierowcą na co dzień jest Maciej Wisławski i jakim autem jeździ?
- Jeżdżę dobrymi samochodami, powiedziałbym nawet, że bardzo dobrymi, mocnymi. Zawsze mam super auto, ale to dlatego, że współpracuję z dealerem samochodowym, który ma dwa salony skody, salon volkswagena, seata, bmw. I ja jestem tzw. ambasadorem tych salonów, biorę udział w różnych eventach i w zamian za to dostaję do jazdy bardzo dobre auto. Ostatnio jeździłem volkswagenami, B7 i CC. A jak złamałem sobie żebra, to dwa dni później dali mi nowego Tiguana, świetnego, z napędem na cztery koła, żebym mógł wygodnie wsiadać i wysiadać. A jak jeżdżę? Racjonalnie, czyli nienachalnie, niebrutalnie, żeby nikomu nie zaszkodzić, nikomu nie zajechać, nie utrudnić, nie wymusić - mówi Wisławski.

Na co dzień jeździ zwłaszcza ulicami Skierniewic, bo tam właśnie mieszka razem z żoną Joanną, absolwentką polonistyki. Dziś już emerytowaną nauczycielką języka polskiego. Mają dwie córki i trójkę wnucząt. Jakim dziadkiem jest „Wiślak”?

- Mam świetne relacje z wnuczętami. Wnuczka ma 21 lat, a wnuki 13 i 10 lat. Wyjeżdżają ze mną, tylko ze mną, na tygodniowe spływy kajakowe. Jest namiot, butla z gazem, konserwa turystyczna, chlebek posmarowany „od skórki do skórki”, super zabawa. Jeździmy też na narty, naprawdę świetnie się dogadujemy, wiem, że te dzieciaki kochają mnie tak mocno jak ja je kocham - opowiada z rozczuleniem pan Maciej.

Na pytanie, czy któryś z chłopców połknął bakcyla i też interesuje się motoryzacją, pan Maciej odpowiada stanowczo: - Niech absolutnie w to nie wchodzą. To jest bardzo ciężki sport, nikomu nie polecam. Jeżeli ktoś już naprawdę musi, jeżeli ta pasja sama u niego wypłynie tak silnie, no to trudno, niech jeździ, ale ja nikogo nie namawiam i nikomu nie polecam tego trudnego sportu - dodaje.

Tymczasem on sam, mimo wieku, tysięcy przejechanych kilometrów i ogromnych sukcesów na koncie, nie składa broni zapewniając, że największy rajdowy sukces wciąż jest przed nim.

Zobacz także: Cleo zaśpiewała w Inowrocławiu!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Drożeją motocykle sprowadzane z Niemiec

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na inowroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto