"Malarze" po pracy

     Na ławie oskarżonych zasiadają Stefan Ch. - "Stif", Robert M. - "Sałata", Jacek W. - "Szafir" i Tadeusz Sz. - "Warszawiak". O obrońcy tego ostatniego zaczęło być ostatnio głośno. Mecenas Janusz Pawlak, co już opisywaliśmy, zasłynął zadawaniem świadkom pytania: "Czy widzieliście mojego klienta w okularach leczniczych?".
     Przed sądem zeznawały dwie kobiety, które 6 marca 2000 roku - w dzień zamachu na "Lewatywę" widziały mężczyzn, którzy kręcili się w okolicach ul. Traugutta. - Byłam na spacerze z psem, w pewnym momencie minął mnie mężczyzna w czapce, w chwilę później usłyszałam huk i z górki, gdzie jest park, zbiegło dwóch mężczyzn, jeden miał drabinę, a drugi torbę z jakimś długim przedmiotem - mówiła Hanna Z.
     Podczas rozprawy odczytano bardzo szczegółowe zeznania Hanny Z. z prokuratury. Kobieta stwierdziła, że wiele musiał do nich dodać przesłuchujący. Mimo to przyznała, że wszystko, co odczytano, jest zgodne z prawdą. Jej wiarygodność próbował podważyć mecenas Pawlak, który zadawał wiele pytań, sugerując przy okazji (zdenerwowało to bardzo oskarżyciela) odpowiedzi. Adwokat pytał np., czy mężczyźni z drabiną wyglądali na malarzy, wracających z pracy. Historia powtórzyła się, kiedy sąd przesłuchiwał Grażynę G., sąsiadkę Hanny Z. To właśnie ona zawiadomiła straż miejską, której funkcjonariusze zjawili się jako pierwsi na miejscu zamachu. Wczoraj przyznała, że myślała, iż mężczyźni z drabiną chcą włamać się do pobliskiego pogotowia opiekuńczego. Kobieta opisała także wygląd zamachowców. Według niej byli oni ubrani na ciemno i mieli wełniane czapki. - Czy pani wniosek, że byli razem wynika z tego, że mieli kurtki, buty i czapki? - pytał kobietę mecenas Pawlak, co wywołało na sali rozpraw ogólną wesołość.