Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mam hotelik w Watykanie

Rozmwiali Alicja Polewska i Marek K.jankowiak Fot. Wojciech Wieszok
Rozmowa z dr Jadwigą Mojzesowicz-Bilewską, prezesem Ortis SA

- 60 lat drukarni strzeliło i teraz - niejako na starość - poważnie myśli pani o jej przeprowadzce?

- Przez długie lata wydawało mi się to niemożliwe. Czuliśmy się przywiązani do tego skrawka ziemi na Wojska Polskiego. Ale od kilku lat inwestorzy przekonują nas, że to jest za drogie miejsce na produkcję. Inspektorzy nachodzą nas coraz częściej, bo jesteśmy trochę uciążliwi dla środowiska. Zrodził się więc pomysł, by przenieść się na teren Parku Technologicznego. Też na Wojska Polskiego, tyle, że na drugim jej krańcu. Ale również plany związane z rozwojem, tak drukarni ORTIS, jak i firmy córki (ARTIS).

- Rozmawiamy o przenosinach, o rozbudowie i rozwoju, a przecież jeszcze cztery lata temu firma przeżywała największy w swojej historii kryzys. Niewiele brakowało, by upadła.

- Byliśmy wtedy na dnie. I takim aktem rozpaczy było wydanie ogromnych pieniędzy na szkolenie kilkunastu osób, które miały to wszystko postawić na nogi. Robili to Amerykanie, przyglądał nam się Francuski Instytut Gospodarki. I wszyscy krytykowali. Siedzieli tu, w gabinecie, i palcem pokazywali, co zrobiłam źle, kiedy decyzja była nietrafiona. Wskazywali niedowład organizacyjny . Francuzi powiedzieli wprost: nic się tu nie da zrobić. Trzeba zmienić zarząd. To nie było łatwe, bo dobrzy specjaliści byli dla nas nieosiągalni, nie mogliśmy im zapłacić tyle, ile chcieli. Zaczęliśmy więc sami, krok po kroku, stosować rady szkolących. Nauczyłam się bardzo dużo w tym czasie. Dziś, już tak odważnie nie skaczę głową w dół. Wiem, że pewnych rzeczy nie umiemy, a robienie czegoś na siłę, kosztuje zbyt wiele. Wiem już, że upierać się przy swoim do końca, mogę wtedy, gdy kupuję sobie własny samochód. Tu - pracuje cały zespół. Jest Grupa Zarządzająca - dyrektorzy, kierownicy projektów, doradzający w sprawie zatrudnienia. Ja jestem głównie od pomysłów.

- Nigdy nie zwątpiła pani?

- Nigdy się nie załamałam. Budziłam się rano ze strachem. Przez ponad pół roku nic innego nie robiłam, tylko negocjowałam z wierzycielami prolongaty spłaty naszych długów, porozumienia i układy. Nie chciałam sądowego układu. Miałam ambicję spłacić wszystko. I może dlatego, że tak wprost, uczciwie wszystkim o tym mówiłam, to nasi klienci uwierzyli. Dziś, jestem im za to bardzo wdzięczna!

- Co jest w stanie wyprowadzić panią z równowagi?

- Czasem naprawdę niewiele trzeba. Ot, na przykład - ktoś się ze mną umówił, a nie dotrzymał słowa. Zawiódł. Powiem szczerze, że to jest gorsze dla mnie niż pogodzić się z myślą, że straciłam trochę pieniędzy, bo trzeba komuś zadośćuczynić straty w ramach reklamacji.

- I wtedy cholery latają w powietrzu?

- A niech to szlag! - najwyżej. I dość charakterystycznie uderzam ręka w otwartą dłoń. Czasem - nawet pięścią w biurko.

- A jak już ktoś tak dobrze podpadnie, pamięta mu to pani na zawsze?

- Kiedyś wcale nie byłam pamiętliwa. Ja jednak częściej reaguję zaraz, działam trochę w afekcie. I tu już wszyscy wiedzą, że jak przetrwają tę pierwszą nawałnicę złości, to potem już mi szybko przechodzi. Chociaż powiem, że z wiekiem chyba jednak staję się trochę bardziej pamiętliwa. Zadra zostaje.

- Do błędu się pani przyznaje?

- To też robię chyba częściej niż kiedyś. Może nawet zbyt często? Raz zwolniłam z pracy dość gwałtownie dyrektora produkcji. Źle zrobiłam i powiedziałam mu o tym. Ale on już sobie zdążył ułożyć życie zawodowe na nowo. Do dziś jednak utrzymujemy przyjazne stosunki.

- Wszyscy przed panią czują respekt?

- Moje córki mi powtarzają: mamuś, nie bądź taki Napoleon. My się nie boimy.

- Pani największa wada?

- Apodyktyczność i impulsywność.

- A największa zaleta?

- Jestem lojalna. I uczciwa. Także wtedy, gdy trzeba stanąć twarzą w twarz i powiedzieć najgorszą prawdę. Jak nie wiem, to też nie udaję, że wiem. Wtedy pytam. I nie wstydzę się tego.

- Wrzucamy teraz pytania na maszynę i drukujemy: boję się...

- ... o bezpieczeństwo moich córek. Dorosłe to już panny, ale każdego dnia, rano i wieczorem, jesteśmy w kontakcie. I nie wystarczy mi sms. Muszą dzwonić, bo ja muszę je usłyszeć.

- Nie cierpię...

- ... złodziei, oszustów i nieuczciwości.

- Ręki nie podałabym nigdy...

- ... komuś, kto okradł. Trafił się nam w firmie taki jeden, sprawa jest w sądzie.

- Zarobione pieniądze najchętniej wydaje na...

- ... edukację dzieci. Trochę może też na biżuterię. Ale hurtem jej nie kupuję.

- Choćby nie wiem co, zawsze znajdę czas na...

- ... spotkanie z dziećmi. Zdarzało się, że córka dzwoniła i mówiła: wiesz, mamuś - tak mi jakoś smutno. Potrafiłam wsiąść w samochód i pojechać do Warszawy. Wychodzę z założenia, że jak dziecko rodzica potrzebuje, to nie powinno się go zostawiać samemu sobie. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy naprawdę potrzebuje wsparcia.

- Której z domowych prac najbardziej pani nie lubi?

- Niewiele już sama w domu robię, więc trudno mówić o tym, czego nie lubię. Umiem sprzątać, malować, tapetować, mam ogród, w którym sama drzewa sadziłam. Dziecko rolników przecież jestem. Potrafię zmienić sama koło w samochodzie, traktorem też samodzielnie jeździłam.

- A w kuchni?

- Gdy dziewczyny przyjeżdżają z Warszawy, to obiad gotuję. Domowo ma im być. Na co dzień, zakupy sama robię.

- A święta?

- Myślę, że się razem trochę po tej kuchni pokręcimy. Ja chyba się zajmę ciastami. Na pewno zrobię tort orzechowy. To moja specjalność.

- Jak najchętniej pani odpoczywa?

- Wstyd się przyznać, ale ja chyba 5 czy 6 lat temu miałam pierwszy prawdziwy urlop. Wcześniej, albo zawsze ważniejsza była pomoc w gospodarstwie, albo po prostu nie było nas na to stać. I ten pierwszy urlopowy wyjazd, to była Nicea. Piękna. Miasto - plaża. Obok Monaco. Potem córki jeździły tam na obozy językowe, a my do nich.

- A jest takie miejsce, które koniecznie chciałaby pani jeszcze zobaczyć?

- Nie lubię daleko wyjeżdżać. Wspólnik proponował mi służbowe wyjazdy do Chin, Japonii, ale rezygnowałam. Wolę Zakopane, może być też Rzym. Tam mam taki ulubiony hotelik, 4 minuty drogi do grobu Jana Pawła II. Byłam już dwa razy i chyba taki wyjazd, będzie teraz co roku regułą.

- Do Rzymu wywiozła pani podobno też całą swoją załogę?

- Gdy firma przeżywała najtrudniejszy w swojej 60.letniej historii okres, moi pracownicy dobrowolnie wydłużyli czas pracy o trzy kwadranse, przez kilka lat nawet nie wspominali o podwyżce. Pracowali do tego w soboty i niedzielę. Czyli tak nie po bożemu. Pomyślałam, że ten wyjazd, to będzie dla mnie takie małe rozgrzeszenie za to, że przyzwalam na to. I że zabieram im czas przeznaczony dla rodziny. No i podziękowanie - jednocześnie.

- Nie mówili niektórzy, że zamiast wycieczki, pani prezes mogła dać lepiej pieniądze do ręki?

- Byli tacy. Ale gdy tylko pierwszy autokar stamtąd powrócił, zmieniło się nastawienie do tego wyjazdu. Bo okazało się, że ta wycieczka trwa 9 dni, że to nie tylko Rzym, ale także kilka innych miast, w których dotąd ludzie nie byli, że jest wspaniała atmosfera, dobre hotele i jedzenie. I okazało się, że dla wielu to naprawdę było wielkie przeżycie.

- Które cechy u mężczyzny są dla pani najważniejsze?

- Silna osobowość, racjonalizm w dyskusji, ale i dowcip. Nie lubię mężczyzn narzucających się. Takich śmiesznie szarmanckich.

- A gdyby tylko oczy miały wybierać?

- Wzięłyby pod uwagę przede wszystkim schludny wygląd.

- No, a gdyby silna osobowość chodziła w brudnych butach?

- To by przepadła u mnie. Chociaż powiem, że zawsze większe szanse miałby u mnie taki męski typ elegancki przy okazji, a nie elegancki przede wszystkim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska