Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Meldunek na wiarę

Redakcja
grafika Monika Wieczorkowska
Miało być pięknie. Młodzi opiekują się starymi. Starzy dają młodym dach nad głową. Pięknie nie jest.

Obie rodziny łączą dwie rzeczy: wiara w dobroć serca ludzkiego i lektura pewnego katolickiego dziennika. W nim właśnie Korczakowie znaleźli ogłoszenie, że młoda rodzina straciła dach nad głową i chętnie w zamian za mieszkanie zajmie się starszymi osobami. - Wierzyliśmy, że szczęście się do nas uśmiechnęło - mówi Henryka Wojas. - Że wreszcie będziemy mieli dom.

Wojasowie są jak Cyganie. Od kilku lat tłuką się z dzieckiem po Polsce. Szukają domu, w którym mogliby zamieszkać do końca życia. Gdzieś zapuścić korzenie. Trafili do Chełmży.

Korczakowie są starzy. Chcą w spokoju dożyć swoich dni. Nie radzą sobie z codziennymi obowiązkami. Chcieli mieć opiekunów. W zamian dawali dom gospodarczy na osiedlu koło cukrowni. Teraz nie radzą sobie z byłymi opiekunami. Mówią, że to Wojasowie zawiedli.

Z pustymi rękoma

Dom Wojasów spalił się kilka lat temu. Instalacja elektryczna zawiodła. Wyszli z pożaru z pustymi rękoma. Tak zaczęła się ich tułaczka po Polsce. Ze wsi w świętokrzyskim przeprowadzili się do wujka we Wrocławiu. Wujek zmarł i znowu byli bez mieszkania i perspektyw na znalezienie pracy. Po raz kolejny spróbowali, zainwestowali resztkę oszczędności w mały sklepik spożywczy. Długo nie utrzymali interesu. - Ktoś wpadł i potłukł wszystkie sprzęty, szyby, porozrzucał towar - mówi pani Henryka. - Nie było co zbierać. Znowu zostaliśmy bez niczego. Spalił się też samochód - źródło utrzymania. Przez dziewięć miesięcy nie wychodziłam z depresji.

Wojasowie mówią, że tylko dobroć i życzliwość ludzka nie pozwoliła im zginać. - Ja stałem pod marketem i prosiłem o jedzenie - mówi pan Mieczysław. - A przecież jestem młody, silny, do pracy chciałem pójść - nie było jej.

Sytuacja była patowa. Pomógł im ksiądz, który powiedział - Dajcie ogłoszenie w gazecie katolickiej, że będziecie się opiekować starszą osobą w zamian za dach nad głową. To dla was najlepsze rozwiązanie. Jak ksiądz radził, tak zrobili.

Najlepsza oferta

- Wybraliśmy państwa Korczaków spośród kilku ofert - mówi pan Mieczysław. - Bardzo poważnie potraktowaliśmy naszą decyzję. Wiedzieliśmy, że Chełmża to dla nas drugi koniec Polski był.

Na początku była sielanka. Wojasowie pomagali Korczakom, starali się doprowadzić gospodarstwo do porządku. Starsi ludzie cieszyli się, że wreszcie mają opiekę. Zameldowali młodą rodzinę na rok, jednak żadnej umowy o pracę nie podpisywali.

- No i po co, przecież trzeba mieć trochę zaufania do ludzi, trochę serca - tłumaczy dziś Bolesław Korczak. - Ale się zawiedliśmy. Za naszą dobroć odpłacili się nam, oj odpłacili.

Nowi sąsiedzi Wojasom pomogli. Kobiety z okolicy dały firanki, ciuchy dla dziecka, kanapę pani Basia, a szef pana Mieczysława dał segment.

Na słowo

- Liczyliśmy, że tu osiądziemy, córka chodzi tu do szkoły, mąż znalazł pracę, ale jak bez meldunku dalej żyć? - pyta pani Henryka. - Korczakowie nas zameldować nie chcą, to i my przestaliśmy im pomagać. Siedzimy teraz tu, w tym domku i nie wiemy, co dalej z sobą robić. Uwierzyliśmy im na słowo.

- Na słowo im uwierzyliśmy - powtarza pan Bolesław. - Ani ja, ani siostra o siebie sami zadbać nie możemy. Teraz mamy tak, że ani opieki nam nie dają, ani wyprowadzić się nie chcą.

- Jesteśmy poza prawem bez meldunku. Nawet na wybory nie poszliśmy, kredytu nie możemy wziąć, z pracą są trudności - wylicza pani Henryka. - A obiecywali, że nam domek gospodarczy na własność przepiszą. Nic z tego nie wyszło. Korczak powiedział do nas tylko "Kadencja wam się skończyła". A jak my teraz mamy wszystko zostawić i dalej po Polsce się włóczyć? Nie taka była umowa. My chcemy tylko meldunku nic więcej.

Stanisław Korczak swoje wie: - Nie dostaną meldunku, bo nie świadczą już usług, do których się zobowiązali, nie zajmują się obejściem, nie pomagają. Powinni się wyprowadzić i tyle. Ale myślę, że będę musiał do sądu o eksmisję pójść. Sami nie odejdą.

Pomoc i niechęć

- Nie chcemy się z Chełmży wyprowadzać. Znaleźliśmy tu pracę, a córka kolegów w szkole. Mamy też znajomych, na których możemy liczyć. A wyprowadzić się z tego domku? Gdzieś trzeba by coś wynająć, a za pensję męża ledwo wiążemy koniec z końcem, nie wystarczy na wysoki czynsz - wylicza pani Henryka. - Myśleliśmy, że Korczakowie traktują nas poważnie.

- A wszystko było tak pięknie - mówi siostra pana Stanisława. - Nie mieli z nami źle. Daliśmy im dom. Żywiliśmy ich przez pewien czas. Zawsze od nas jajka dostawali. Nawet 50 tygodniowo. I taka niewdzięczność. Teraz już nic bez papierów, dokumentów z bratem nie zrobimy. Tak łatwo nie zaufamy.

Burmistrz Chełmży Jerzy Czerwiński nie chce mieszać się do konfliktu. - Dla mnie państwo Wojasowie są mieszkańcami Chełmży i mają takie samo prawo jak inni. Powinni złożyć dokumenty i zapisać się na listę oczekujących na mieszkanie.

Maja Erdmann
[email protected]

* Nazwiska bohaterów artykułu zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska