Na gorąco

Prezydent Lech Kaczyński poleciał w poniedziałek z oficjalną wizytą na Węgry wyczarterowanym, a nie rządowym samolotem. Premiera Donalda Tuska w czwartek na Ukrainę też podrzuci wynajęta w PLL LOT maszyna.

Oba rządowe TU-154 są bowiem niedopuszczone do latania! Jeden w miniony piątek utracił gwarancję bezpieczeństwa (taki stary). Drugi po zainstalowaniu na jego pokładzie telefonu satelitarnego nie dał się prowadzić, bo - jak wyjaśniają piloci - aparatura nawigacyjna głupiała. Mogło się więc zdarzyć, że samolot zaniósłby naszych drogich przywódców gdzieś, gdzie by nie chcieli się znaleźćSmaczku sprawie dodaje fakt, że ten paskudny telefon zainstalowali na zlecenie polskiego rządu Rosjanie zaraz po tym, jak wybuchła awantura wokół katastrofy wojskowej Casy. Wtedy prezydent miał za złe, że od razu nie poinformowano go o wypadku - inaczej zawróciłby z podróży do Chorwacji. Kłopot w tym, że nie było jak zawiadomić prezydenta, bo nasz flagowy samolot - to chyba jedyny taki przypadek na świecie - nie posiadał na pokładzie łączności satelitarnej. Teraz posiada, tylko co z tego?

O nowych samolotach dla rządu i prezydenta gada się już chyba z 15 lat. Były nawet rozpisywane przetargi. Do zakupu nie doszło. Nie bez winy są tu dziennikarze.

Politycy pod wpływem populistycznych argumentów i w obawie, że gazety ich rozszarpią, wycofywali się z transakcji. I oto mamy, co mamy. Wstyd na cały świat. Nie wszystko należy przeliczać na średnie emerytury. Wizerunek państwa też ma swoją cenę.

A jeśli zostawić na boku sprawę prestiżu, pozostaje prozaiczna kwestia bezpieczeństwa. Wie coś o tym były premier Leszek Miller, który niemal cudem wyszedł żywy z wypadku rządowego śmigłowca. Czas na zakup nowych maszyn. Ja dłużej nie chcę się wstydzić.