Pacjent ma prawo krzyczeć, gdy go boli. Lekarz ma obowiązek w bólu mu ulżyć.
Pan Jacek wiedział, że go boli. Wiedział, że umiera. Wiedział, że zostawiono go samego z cierpieniem przez siedem godzin. Nikt z oddziału ratunkowego Szpitala Uniwersyteckiego nie pofatygował się, by zawiadomić jego bliskich. Bo i po co?
Pacjent ma leżeć, czekać i nie przeszkadzać w pracy. Nikt za bardzo nie przejmował się, że pan Jacek potrzebuje pomocy. Przeszkadzał tylko jego krzyk. Więc kazali mu się zamknąć. To okrutne. Nieetyczne. Nieludzkie.
Można się dziś tłumaczyć, że pacjentów wielu na izbie przyjęć, że zwariować można od ich krzyków, pretensji i, że rutyna czyni człowieka nieczułym. Ale z tych właśnie powodów pan Jacek jest dziś kaleką.
Lekarze być może się nie zgodzą z taką tezą. Będą tłumaczyć, że przypadek Jacka zdiagnozować było trudno, że nie było innego wyjścia. Procedury medyczne to przecież rzecz święta. Ale nie są w stanie wytłumaczyć, dlaczego człowieka tak cierpiącego pozostawili samego sobie w izolatce.
Wiem, że życie w polskich szpitalach, to nie amerykański serial o lekarzach. Ale trochę zwykłego człowieczeństwa w tym zawodzie by się zdało.
Lekarz współczujący, kierujący się sercem i doświadczeniem pomoże pacjentowi nawet, gdyby miał do dyspozycji tylko słuchawki i głowę na karku. A ten, który bada pacjenta, nie rozmawiając z nim tylko studiując wyniki drogich badań, nie pomoże mu tylko zatka uszy i każe być cicho. Krzyk chorego przeszkadza bowiem myśleć. Pozwala za to współczuć.