Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piotr Woltman poleciał na koniec świata! [zdjęcia z wyprawy]

Jagoda Kasprzyk
Od zgiełku i krzyku po oazę i raj na ziemi. I wcale nie chodzi o wyrwanie się ze zgiełku inowrocławskich ulic i podróż na drugi koniec globu. Choć Piotr Woltman, dziennikarz i prezenter, z przyjemnością wraca do szarej, a raczej kolorowej rzeczywistości, to właśnie daleko od domu znalazł swoje miejsce na ziemi.

Podróż przez krzykliwy i głośny Pekin poprzez Nową Zelandię, na Australii kończąc. Przyznaje, że ten odległy kraj, który był jego celem wyprawy, jest jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie. Jednak to nie on zrobił na Piotrze największe wrażenie. Wychodząc na ulice Auckland w Nowej Zelandii poczuł w powietrzu, że jest to miejsce, za którym na pewno będzie długo tęsknił.

Przystanek - hałaśliwy Pekin

Typowy Europejczyk, którego na odległych krańcach świata można było rozpoznać po stylowych przeciwsłonecznych okularach i czapce z daszkiem. Powinien robić furorę wśród niskich, tak samo wyglądających chińczyków? Otóż opowiada, że pośród przepychających się na ulicy starszych pań i ludzi z nosami w telefonach, bo o takich tam nie trudno, najbardziej polowali na niego taksówkarze. Samotny biały człowiek, był jak zwierzę, którego należało dopaść i doszczętnie oskubać. A czy samotna podróż do serca Chin jest dobrym pomysłem? Myślisz sobie - kraj rozwinięty, technologia na najwyższym poziomie, ludzie są otwarci i na pewno dogadasz się z nimi po angielsku. Piotr, tak jak bardzo lubi i nie boi się samotnych wypraw na krańce świata, tak też w Chinach jeden raz się porządnie przestraszył.

-Prawie żaden bankomat nie chciał obsłużyć mojej karty kredytowej - opowiada. - A lot miałem lada moment. Z Chińczykami ciężko dogadać się po angielsku, wszędzie chińskie znaki, rzadko kiedy pojawia się tłumaczenie angielskie. Tak jak w Europie częstym powiedzeniem jest „excuse me”, przepraszam, jeśli kogoś szturchnę czy nadepnę, tam niepowiedzenie magicznego słowa, nie jest uznawane za brak kultury - tłumaczy.
Krzykliwość, hałas i gwar. Troszkę dalej - Mur Chiński. Dostać się tam jest bardzo trudno, tym bardziej jadąc z chińskimi taksówkarzami.

Jeden z najważniejszych punktów do odhaczenia w podróży po Chinach, nie zrobił jednak na Piotrze największego wrażenia.

Miejsce na ziemi

- Chiny mnie zmęczyły - mówi dziennikarz. A kolejnym przystankiem była Nowa Zelandia.
Strach przed cyklonem, który chwilę wcześniej przechodził przez wyspy oraz lęk przed lataniem samolotem opłaciły się i to z nawiązką.

- To jest moje miejsce na ziemi. Zrozumiałem to pierwszego dnia, kiedy wyszedłem na ulice miasta. W powietrzu czuć ten luz. Ludzie też się tam śpieszą, ale tak jakby inaczej. Chodzą do pracy czy na studia. Będąc tam ma się wrażenie, że wszyscy są na wakacjach i przy okazji idą trochę popracować - śmieje się.

A co samotny Europejczyk może robić w Auckland, największym mieście w Nowej Zelandii? Piotr podkreśla swoją leniwą naturę, dlatego najbardziej ceni sobie spontaniczność. A spontanicznie można na przykład spotkać premiera Chin na ulicy.

- Śmiałem się, że w naszym mniemaniu brak kultury wśród Chińczyków zrewanżował mi premier, którego spotkałem przez najzwyklejszy przypadek - mówi rozbawiony.

Jednego dnia niespodziewanie został też zaproszony do gry w piłkę z tubylcami. Piotr opowiada, że ludzie tam są bardzo życzliwi i otwarci.

- Nieważne, czy składy drużyn są równe, ważne żeby grali wszyscy. Nie ma sytuacji, że ktoś siedzi na ławce, albo że ty nie grasz, bo coś tam. Piotr zwiedził również okoliczne wysepki. Spontanicznie można to zrobić na przykład z nieznajomą Argentynką.

- Zawiózł nas tam Europejczyk, który przyleciał do Nowej Zelandii kilkanaście lat temu, aby naprawiać statki. I został na dłużej, co wcale Piotra nie dziwi.

Ktoś mógłby pomyśleć, że w tak słonecznym kraju warto poleżeć sobie trochę na plaży. Otóż Piotr nie jest zwolennikiem leżenia plackiem na piasku i trzymania w ręku napoju z palemką. Podróże w pojedynkę są dla niego niemartwieniem się o humory drugiej osoby, o jej zmęczenie czy chęć robienia czegoś innego. Piotr sam wyznacza sobie ścieżki i ostatnia z tej podróży poprowadziła do Australii.

Ostatni przystanek

Do największego kraju tego kontynentu - Australii - wyruszył za cyklonem, który wcześniej hulał nad wyspami Nowej Zelandii. I tutaj nie zabrakło przygód. Na jednej z plaż Australii został poparzony przez meduzę. Na szczęście obeszło się bez pogotowia ratunkowego. I choć Piotr przyznaje, że to miejsce jest jednym z piękniejszych to myślami i tak wraca do zielonych wysp na Pacyfiku. Samotna podróż od hałasu i zgiełku po spokój i odpoczynek. Zadowolony wrócił do Inowrocławia, a zapytany czy pojedzie tam jeszcze raz stwierdza, że chciałby, ale z drugiej strony jest jeszcze mnóstwo miejsc, które są warte zwiedzenia.

Przyszłym samotnym podróżnikom radzi zabrać ze sobą przede wszystkim głowę i dobry humor.

- Warto wcześniej przeczytać chociaż kilka zdań w Internecie na temat kraju, do którego się wybieramy. Wiadomo, ostrożność stawiamy na pierwszym miejscu. To też wszystko zależy od kraju, do którego chcemy pojechać. Wszystko musi mieć ręce i nogi, nutkę szaleństwa i w tym szale znaleźć miejsce na rozsądek - dodaje prezenter.


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na inowroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto