Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Płaca pierwszego sekretarza miejskiego była nie większa niż mistrza w zakładzie - czasy sprzed 1989 wspomina Krzysztof Grządziel

Adam Willma
Krzysztof Grządziel
Krzysztof Grządziel Adam Willma
- Zapaliła mi się lampka. Uświadomiłem sobie, że ten Związek Radziecki nie jest dla nas takim dobrem, jak się mówiło. Rozmowa z KRZYSZTOFEM GRZĄDZIELEM, Prezesem Zarządu firmy Guala Closures DGS Poland S.A. , byłym I sekretarzem komitetu miejskiego PZPR, radnym Włocławka od 1988 roku.
Krzysztof Grządziel
Krzysztof Grządziel Adam Willma

Krzysztof Grządziel
(fot. Adam Willma)

- Mamy początek 1989 roku. Siedzi pan w swoim fotelu w gabinecie I sekretarza…
- Raczej na krześle, za biurkiem.

- W gabinecie przy ulicy...
- Ulicy... Proszę sobie wyobrazić, że już zapomniałem . Ale ten gabinet niczym szczególnym się nie wyróżniał. No i żeby pan nie myślał, że płacili nam jakoś szczególnie. Płaca pierwszego sekretarza miejskiego była nie większa niż mistrza w zakładzie. Dyrektorzy wszystkich jednostek zarabiali więcej niż prezydent miasta czy pierwszy sekretarz.

- Za to na ulicy ludzie sekretarzowi czapkowali.
- Dziś też czapkują. Bo czapkuje się człowiekowi.

- Albo jego pieniądzom.
- Współczuję ludziom, którzy tak robią.

- Więc siedzi pan przy biurku...
- Głównie jeżdżę po terenie, do zakładów pracy, bo myśmy się wsłuchiwali w ludzkie potrzeby. Pamiętam, że wtedy problemem były miejsca w przedszkolu. Postanowiliśmy, że przeznaczymy 10 mieszkań zamieniając je na ok. 200 miejsc w przedszkolach. Gdy przyjeżdżali do nas z Warszawy, dużo czasu spędzaliśmy na rozmowach. Ale to nie ja ich słuchałem, ale oni mnie. Dawałem im konkretne przykłady np. w ówczesnej Polsce, kierowców dyrektorów aparatu władzy było ok. 60 tys. Moja propozycja polegała na tym, żeby zabrać większość kierowców i wykorzystać ich do innych prac. To była jedna z wielu moich propozycji aby wykorzystać potencjał ludzi.

Zobacz także: Prezydent Barack Obama już 4 czerwca w Warszawie wystąpi z przesłaniem dla Polaków

- Udało się?
- Akurat to nie weszło. Wychodziłem też z postulatem tzw pięcioprocentowego higienicznego bezrobocia. Zmorą tamtych lat był permanentny brak rąk do pracy. Pracując w Komitecie robiłem co roku analizę fluktuacji kadr. Na 54 tys. osób zatrudnionych w ciągu roku było 15 tys. zmian, czyli około 4-5 tysięcy ludzi w ciągu roku kilka razy zmieniało pracę. Mówiłem o tym na różnych forach.

- Bezrobocie w socjalistycznej Polsce? Koledzy pana nie zjedli….
- Nie, chociaż patrzyli trochę z przymrużeniem oka.

- Wróćmy do pana gabinetu. Na biurku telefon do specjalnych połączeń.
- Myśli pan pewnie o tzw. WCz. - telefonie wysokich częstotliwości? Ja takiego nie miałem, przysługiwały dopiero sekretarzom wojewódzkim. Do połączenia z organami władzy. Ja miałem wewnętrzny z połączeniem pomiędzy województwem a miastem.

- I kolegami ze Służby Bezpieczeństwa?
- Bynajmniej. Przyszedłem do pracy w partii w 1984, wówczas nie było już takiego przełożenia na służby. Chociaż moim zdaniem SB miała duży wpływ na to, co działo się w partii. Gdy słyszę o narzędziach, jakimi dysponowała SB, nie mam wątpliwości, ze partia nie rządziła sama, choć dowodów na to nie mam. Gdy jako młody sekretarz zakładowy postawiłem wniosek, żeby odwołać nieudolnego dyrektora, koledzy z SB próbowali podobno złapać mnie na jakichś rozmowach politycznych. Liczyli, że jak się wkurzę to będę źle mówił o władzy i wówczas mnie odwołają. Próbowali też złapać mnie, gdy będę pijany jechał autem. Noc w izbie wytrzeźwień oznaczałaby koniec kariery młodego działacza. Ale nie udało im się znaleźć haka. Później doświadczyłem tego wpływu SB już jako sekretarz miejski, gdy zdejmowałem trzech dyrektorów. Służba robiła wszystko, żeby mi to utrudnić, chociaż w końcu postawiłem na swoim. Ja nie miałem bezpośredniego "opiekuna" z SB, natomiast takie kontakty były zapewne na szczeblu wojewódzkim. Stamtąd szły sygnały, że Grządziel wyrabia niestworzone rzeczy i dobrych towarzyszy odsuwa. A ja na to, że żadni tam "dobrzy towarzysze", ale zwykli złodzieje. Miałem za to stały kontakt z komendantem miejskim milicji i jego zastępcami. To było w zakresie mojego zainteresowania. Otrzymywałem codziennie informacje. Myślę, że dzisiaj tego władza administracyjna nie posiada.

Gdy rozpocząłem pracę w Komitecie we Włocławku wszystko było wówczas dość dobrze poukładane. Antagonizmów takich jak w Gdańsku czy Warszawie u nas nie było.

- Ale kolejki podobne.
- Z kolejkami to była trochę wina samych ludzi.

- Pierwszy sekretarz nie miał problemów z zaopatrzeniem.
- Myli się pan. Jako pierwszy sekretarz sam wykupowałem kartki w sklepie na Ostrowskiej. A wie pan jak to robiłem? Zauważyłem, że wszyscy rzucają się do sklepów na początku miesiąca, więc kiedy szło się z kartkami po 20. każdego miesiąca i tam były ledwie 2-3 osoby.

- Miał Pan jakiś kontakt z generałem Jaruzelskim jako sekretarz z Włocławka?
- Bezpośrednio nigdy. Natomiast 2 -3 razy uczestniczyłem na spotkaniach w Warszawie. W końcówce lat 80. byłem jego przeciwnikiem. Za brak reform w dziedzinie gospodarki. Zmieniłem zdanie o Jaruzelskim dopiero w latach 90. Sumując wszystkie lata jego działalności, dorobek życia zaliczam go do szóstki największych Polaków obok: Piłsudskiego, Gomułki, Gierka, Wojtyły i Wałęsy .

-Wałęsy? I pan to mówi?
- Tak, Wałęsa miał trzeźwą ocenę sytuacji. Dysponował też instynktem politycznym. A przecież, gdy Glemp, Jaruzelski i Wałęsa usiłowali się dogadać, jastrzębi nie brakowało po jednej i drugiej stronie. Chcieli rozliczeń, zwłaszcza ci z Solidarności, kalkulowali również scenariusz krwawy.

- Co ma pan na myśli?
- W pewnym momencie strajki odbywały się już z byle powodu. Przez to stały zakłady, nie było żywności, towaru w sklepie. Stąd wzięły się kartki żywnościowe.

- Nie mówi pan poważnie. Pierwsze kartki pojawiły się na długo przed strajkami.
- Dziś utożsamiamy PRL z kartkami, tylko wszyscy zapomnieli kto był sprawcą tego, że nie było towarów na półkach. To były strajki, które wyniszczały gospodarkę. Liczyło się tylko osiągnięcie spektakularnego własnego celu, czyli odebranie władzy.

- Kiedy doszła do pana myśl, że system się kruszy?
- Wszyscy, łącznie z Solidarnością, mówili socjalizm tak, wypaczenia nie. Więc mowa była o pewnych zmianach, ale w ramach systemu. Już w 1988 roku mówiło się w naszych kręgach o rozmowach z opozycją, żeby przestała burzyć. Bo oni prowadzili rodzaj partyzantki obliczonej na osłabianie władzy. Ale jak to wyglądało z perspektywy komitetu centralnego, nie wiedziałem. Dało się odczuć, że sprawy pójdą w nowym kierunku, że trzeba będzie się dzielić władzą z ówczesną opozycją. Na pewno duże zmiany nadeszły z Gorbaczowem.

- Zaskoczył was.
- W początkowych latach - pozytywnie. Ale po tym jak powiedział "zmieniajmy", nie dopowiedział jak zmieniać. Okazał się teoretykiem. No i wszystko zaczęło się wymykać spod kontroli. "Głasnost'", "pieriestrojka" - to były puste hasła.

- Nie całkiem puste. Na fali pieriestrojki nadeszła reforma Wilczka, powstały tzw. firmy polonijne.
- We Włocławku powstały trzy. Obserwowaliśmy jak ruszyły z kopyta. Nie ukrywam, że mnie to w jak łatwy sposób oni zdobywali pozycję, trochę gryzło. Ale z czasem nawet zaczęły powstawać w nich organizacje partyjne, na przykład w Arpeksie.

- Nic dziwnego, przecież to były firmy związane z partią.
- A czemu się pan dziwi? Do partii szli najzdolniejsi ludzie. Tylko margines tych zdolnych pozostawał poza partią. We Włocławku też tworzyli te firmy ludzie związani z partią. Mnie to cieszyło, bo jeszcze w połowie lat 80. przeczytałem tekst z tygodnika wydawanego w Chicago o zasadach, jakie realizował w Polsce Związek Radziecki. Według tych zasad, ograniczano rozwój przemysłu produkującego na potrzeby społeczeństwa. Przypadł nam przemysł ciężki, budowa maszyn itp. Zakładano, że produkty gospodarstwa domowego będą domeną radziecką. Pamiętam, że jak to przeczytałem, zapaliła mi się lampka. Uświadomiłem sobie, że ten Związek Radziecki nie jest dla nas takim dobrem, jak się mówiło.

Zobacz także: Rozmowy Gazety Pomorskiej na 25-lecie wolności. Przeczytaj je wszystkie!

- Nie miał pan ochoty wyjechać na Zachód?
- Nie miałem potrzeby. I sądzę, że nie miało takiej potrzeby 98 proc. społeczeństwa jej nie miało.

- Jak przygotowaliście się do czerwcowych wyborów.
- Były wiece, spotkania z ludźmi. Uczestniczyłem w takich zebraniach. Odbywały się w tamtym czasie telekonferencje z udziałem , m.in. Jaruzelskiego. Nie znaliśmy wówczas mechanizmu ordynacji większościowej, która jest stosowana w wyborach do Senatu. Zmartwieniem władzy było to, że opozycja nie dostanie zbyt dużego poparcia.

- Aż tak bardzo byliście wyobcowani?
- Wcale nie. Tak pokazywały badania. Idiotyzmem z naszej strony było to, że wystawialiśmy 5 kandydatów na 1 mandat do Senatu . Opozycja wystawiła na 100 mandatów 100 kandydatów, a my - ponad tysiąc. Nasi kandydaci we Włocławku mieli ponad 65 proc. poparcia. Ale co innego poparcie, a co innego podział mandatów

- Piątego czerwca zapanował ?
- Pogromu nie odczułem. We Włocławku popierało nas 65%. Gdybyśmy tego nie zrobili może byłoby inaczej, ale sądzę, że opozycja dalej targałaby nas po szczękach, a tak dostała władzę i zaczęła się nią dławić i poczuła jej gorzki smak.

- Wówczas po raz pierwszy zetknął się pan z ludźmi z podziemia?
- Byłem wiceprzewodniczącym miejskiej rady narodowej. Już po 18 czerwca, zaprosiliśmy do współrządzenia miastem ludzi z Solidarności. To byli ludzie niekompetentni. Mówili o potrzebie zmian, ale gdy przychodziło do konkretów, okazywało się, że chodzi im głównie o zmiany wizerunkowe. Nie mieli kompletnie wizji, jak to wszystko się potoczy. No więc zmieniliśmy nazwy ulic. We Włocławku może to było uzasadnione ponieważ wrócono do dawnych nazw: Brzeska, Cyganka, Królewiecka.

- Kosztem komunistycznych bohaterów. Bolało I sekretarza?
- Mnie bolało. Zmieniono na przykład nazwę ulicy Strajku 36 roku. A przecież to jest zdarzenie wryte w pamięć Włocławka, zginęło kilkunastu robotników, którzy oddali krew za polepszenie warunków bytowych.

-Waryńskiego. Mariana Buczka też bolały?
- Tak, ale nie rozdzierałem szat z tego powodu. Uznałem to jako powiew historii.

- I zawiała. Chyba się ego nie spodziewaliście.
- A myśli pan, że ci, którzy poparli Solidarność się spodziewali? Liczyli, że ustrój pozostanie ten sam, tylko będzie modernizowany. Później się okazało, Balcerowicz okłamał społeczeństwo, wprowadzając nieuzasadnione metody leczenia gospodarki poprzez np. podwyższanie stóp procentowych. To właśnie on jest sprawca tego zła, które nas tak dzisiaj boli. Właśnie Balcerowicz, facet który z premedytacją niszczył polską gospodarkę.

- Pana kolega z partii.
- Brzydzę się takim kolegą, to jest obraza dla mnie. Społeczeństwo za późno dowiedziało się, że zostało okłamane.

- A jaki był inny scenariusz?
Ja bym te 25 lat wykorzystał inaczej. Mieliśmy kadrę, otworzył się dostęp do technologii. Wystarczyło przyjąć filozofię pokornego cielęcia i ssać dwie krowy - tę z Zachodu i ze Wschodu. W PRL było 140 tys. administracji dziś - 700 tys. Za dużo straciliśmy i już nie odrobimy.

- Pan wierzy, że PRL-owskie fabryki mogły konkurować ze światowymi korporacjami?
- Jeśli porównuję pracę w Fabryce Maszyn w Radomsku i w Ceramice we Włocławku, to muszę panu powiedzieć, że tamte zakłady nie odstawały od tego, co jest dziś. Poza tym w tamtych czasach wyrobić plan to była nie tylko sprawa pieniędzy, ale sprawa honoru. Gospodarka planowa miała swoje plusy. Jeśli były dwa zakłady, np. płyt pilśniowych, to po co było budować trzeci - żeby się zjadały wzajemnie? Dziś wiele zakładów powstaje i ginie.

Zlikwidowaliśmy po 1989 roku 5 milionów miejsc pracy. Przez te 25 lat nie udało się odbudować tego, co zniszczono na początku lat 90. Z edukacji zrobiono śmietnisko, w efekcie nie mam kogo zatrudniać. Zlikwidowano przemysł stoczniowy, elektroniczny, włókienniczy. Nie ma polskiego handlu ani polskich banków. Kim my jesteśmy? Jesteśmy dziadami Europy.

- Pan nie.
- Takich jak ja, którzy jeszcze trochę mają, można na palcach policzyć. Ale to jest tylko kwestia czasu, bo państwo polskie, państwo które dba o losy obywateli, przestało istnieć. Nie może być inaczej skoro pozwalamy na transferowanie zysków zagranicznych przedsiębiorstw za granicę w postaci usług konsultingowych czy nie pobieranie podatku od dywidendy, która przecież powstała w Polsce, którą wypracowali polscy pracownicy.

- Mówi pan to samo, co Jarosław Kaczyński.
- To nie jest mój idol, ale w wielu kwestiach muszę przyznać mu rację. Ale nawet on powołuje się na to, że Polska w latach 80. miała 10 pozycje gospodarczą w świecie Dziś załapujemy się na trzydziestkę. I tu ma rację.

- Kiedy pan ostatecznie opuścił gabinet w komitecie miejskim?
- W styczniu 1990 roku. Po powrocie z ostatniego zjazdu.

- Wrócił pan tam kiedyś?
- Zaszedłem raz czy drugi. Mieści się tam jeden z wydziałów Urzędu miasta. Nawet meble pozostały te same.

- Co pan zabrał na pamiątkę?
- Kilka pustych legitymacji partyjnych i dzieła Lenina, bo nie miałem w domu, a wszędzie wyrzucano je na śmieci.

- Przeczytał je pan?
- Nie, dwa albo trzy razy zerknąłem, ale nie było w nich nic ciekawego.

Dziś (4 czerwca) z okazji 25 rocznicy wyborów do Sejmu Kontraktowego specjalny dodatek do "Gazety Pomorskiej". Czytaj więcej: 4 czerwca 1989 wybraliśmy wolność! Dziś dodatek specjalny

Czytaj e-wydanie »
od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska