Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po ośmiu latach dyrektora dosięgła wreszcie sprawiedliwość

Dariusz Knapik [email protected]
Już w sierpniu do Szkoły Podstawowej w Czarnem zawita nowy dyrektor
Już w sierpniu do Szkoły Podstawowej w Czarnem zawita nowy dyrektor Fot. Jolanta Młodecka
Jakim cudem dyrektorowi szkoły w Czarnem udało się w niecałe cztery lata zrobić ze sprzątaczki nauczyciela mianowanego?

Bo dla własnej żony człowiek zrobi wszystko, nawet cuda.

Jeszcze w 1998 roku Lech Śliwiński uczył dzieci w małej szkole pod Lipnem. Ale gdy w rodzinnej wsi Czarne zwolnił się fotel dyrektora "podstawówki", z miejsca zaczął promować swą kandydaturę. Ponieważ nikt inny nie reflektował na tę posadę, bez problemów wygrał konkurs ogłoszony przez wójta gminy Wielgie i od września 1998 roku zaczął rządy w szkole.

Tak się złożyło, że wśród podwładnych nowego dyrektora znalazła się również jego żona, która od lat pracowała tam jako sprzątaczka. Już na spotkaniu z radą pedagogiczną Śliwiński nie krył, jak bardzo niezdrowy jest to układ i zarzekał się, że niezwłocznie znajdzie kobiecie nową posadę. Zapomniał tylko dodać, że... w swojej własnej szkole.

Studentka robi karierę
Już po paru miesiącach połowica dyrektora zaczęła dzielić zawodowe życie między sprzątaniem a prowadzeniem działającej przy szkole świetlicy terapeutycznej dla dzieci alkoholików. Posada była dość wysoko opłacana z Gminnego Funduszu Przeciwalkoholowego. Minęło kilka kolejnych miesięcy i dyrektor uznał, że małżonka dojrzała już do kształcenia młodzieży. Na początek zaczęła zastępować nieobecnych pedagogów na lekcjach nauczania początkowego, ale też i języka polskiego czy rosyjskiego.

Gwoli prawdy trzeba dodać, że pani dyrektorowa, świeżo upieczona maturzystka szkoły wieczorowej, była już wtedy zaoczną studentką II roku pedagogiki. W kolejnym roku szkolnym, 1999-2000, jej mężowi udało się zorganizować świetlicę dla uczniów. I choć niejeden nauczyciel miał chrapkę na tę posadę, szef przedstawił radzie pedagogicznej propozycję nie do odrzucenia: najlepiej nadaje się do tego jego żona.

Kariera pani dyrektorowej postępowała w iście oszołamiającym tempie. W listopadzie 1999 roku ukończyła kurs biblioteczny. Co prawda tylko wprowadzający, ale małżonek z miejsca powierzył jej kierowanie szkolną książnicą. A już po kilku miesięcach Śliwiński zatrudnił żonę, zaoczną studentkę III roku, na... nauczyciela kontraktowego.

Żona ważniejsza niż prawo
Było to już jawne bezprawie. Według przepisów o awansie zawodowym nauczycieli, Śliwińska musiała zaczynać pedagogiczną karierę od stażystki i to dopiero po zdobyciu dyplomu licencjata. Mąż jawnie wykorzystał jednak swoje stanowisko, by zapewnić jej drogę na skróty.

Potem wszystko poszło jak z płatka. Minęło kilka kolejnych miesięcy i już 1 września 2000 roku pani Śliwińska zaczęła staż poprzedzający trzeci szczebel awansu zawodowego, związany z tytułem nauczyciela mianowanego. Już po dwóch latach mąż wystąpił do ówczesnego wójta gminy Wielgie - Mariana Strychalskiego, by skrócić połowicy staż, z trzech do niespełna dwóch lat. Można to zrobić, gdy nauczyciel legitymuje się "dużym dorobkiem zawodowym i szczególnymi osiągnięciami". Podobnie jak jej mąż, wójt też dostrzegł ogromne walory dyrektorskiej małżonki. I tak w czerwcu 2002 roku została nauczycielem mianowanym. Potwierdzeniem, że ze wszech miar na to zasługiwała, była nagroda "za osiągnięcia dydaktyczne", którą jeszcze tego roku przyznał jej mąż w Dniu Edukacji.

Kurator grozi palcem
Aferę tę ujawniliśmy wiosną 2004 roku. Wójt Strychalski oświadczył nam, że mimo "nieprawidłowości", Śliwiński jest świetnym dyrektorem. On sam miał też równie dobre samopoczucie. Wcześniej wójt bez konkursu powierzył mu pełnienie funkcji na kolejną kadencję.

Dyrektorskie machinacje odbywały się bez żadnego sprzeciwu nadzorujących gminę wizytatorów włocławskiej delegatury kuratorium. W końcu jednak przebrała się miarka! Tuż przed naszą publikacją kilku wyprowadzonych z równowagi nauczycieli wysłało w tej sprawie skargę do samego kuratora. Kontrola w pełni potwierdziła wszystkie zarzuty.

Już w parę dni po naszym artykule kujawsko-pomorski kurator wystąpił do wójta o natychmiastowe unieważnienie wszystkich decyzji o awansie pani dyrektorowej. Jak podkreślono, zostały bowiem podjęte z rażącym naruszeniem prawa. Kurator zagroził, że w razie niewykonania poleceń, sam w trybie nadzoru podejmie odpowiednie decyzje.

Rozmawiając ze mną dyrektor Śliwiński oświadczył, że jest już zmęczony tą prasową nagonką. W przyszłym roku chce definitywnie zamknąć tę sprawę i odejść na emeryturę. Po opublikowaniu informacji o piśmie kuratora uznałem, że sprawiedliwości stało się zadość.

Pozwała... swego męża
Życie wykazało jednak, że byłem wyjątkowo naiwny. Wójt Strychalski kompletnie zignorował polecenie kuratora, a ten, mimo groźnych zapowiedzi, przeszedł nad tą sprawą do porządku dziennego. Wkrótce Śliwińska spokojnie awansowała na nauczyciela dyplomowanego, osiągając szczyt nauczycielskiej kariery, a jej mąż nawet nie myślał o emeryturze. I tak żyli by sobie długo i szczęśliwie, ale w 2006 roku odbyły się wybory. Protektor dyrektora, wójt Strychalski w nich już nie startował, bo postanowił odejść na zasłużoną emeryturę.

Po wyborach Śliwiński szybko odwiedził nowego wójta Tadeusza Wiewiórskiego. Oświadczył mu, że będzie lojalnie z nim współpracował, a od września 2007 roku chce... odejść na emeryturę. Wiewiórski, który wcześniej, jako powiatowy radny ostro atakował bezprawny awans Śliwińskiej, postanowił nie stresować jej męża w ostatnim roku pracy. Jeszcze raz okazało się jednak, że dyrektor nie szanuje własnego słowa i ani myśli o emeryturze.

Wójt postanowił więc dać już sobie spokój z litością. We wrześniu 2007 roku orzekł o unieważnieniu wszystkich decyzji dotyczących awansu Śliwińskiej, ponieważ podjęte zostały z rażącym naruszeniem prawa. Kuratorium podtrzymało zaskarżone przez nauczycielkę orzeczenie, podobny werdykt wydał w minionym miesiącu Wojewódzki Sąd Administracyjny w Bydgoszczy.

Dwa miesiące wcześniej gmina poleciła zdegradować Śliwińską do rangi stażystki. Odwołała się do sądu. Mąż demonstracyjnie postanowił wyłączyć się z tej sprawy.

Wójt delegował na rozprawę swego radcę prawnego. Ale raptem pojawił się Śliwiński. Gdy sąd zaproponował ugodę, dyrektor oświadczył radcy, że nie widzi żadnych przeszkód. Bez sprzeciwu zgodził się, by przywrócić żonie dawne stanowisko i wyższą o tysiąc złotych.pensję.

Już żegna się z fotelem
Wójt Wiewiórski wystąpił do kuratorium o interpretację prawną i podjęcie stosownych kroków. Kurator Iwona Waszkiewicz wyjaśnia nam jednak, że decyzje podejmie dopiero pod koniec czerwca, gdy pozna uzasadnienie kasacji, którą Śliwińska złożyła do NSA. Oświadcza też, że niezwłocznie wyjaśni, dlaczego wizytatorzy kuratorium przez lata tolerowali to bezprawie.

Wójt Śliwiński musi pożegnać się z fotelem, na którym zasiądzie zwycięzca rozstrzygniętego kilka dni temu konkursu na dyrektora. On sam nie mógł w nim startować, bo wójt wystawił mu negatywną ocenę. Po kontroli, która wykryła wiele nieprawidłowości, m.in. naruszenie dyscypliny finansów publicznych.

Długo rozmawialiśmy z dyrektorem Śliwińskim. Jedno jest pewne, nadal ma dobre samopoczucie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska