Że nie obraża się na kulawego? A niby dlaczego? Jest kulawy? Jest. No to niech wołają.
Kulawy ma dwie kule i półtorej nogi. Ciężar ciała opiera na kulach, robi skok. Kule do przodu, noga; kule, noga. Po jakich chodzi ulicach? Miejsce nie jest ważne. Kraków, Oświęcim, Białystok - w każdym z tych miast stuk kuli jest taki sam.
Czy coś jeszcze? Jeszcze jedno. Na imię ma Henryk. Rocznik: 44, średni wzrost, niebieskie oczy. I jak większość bezdomnych... - Nie jak bezdomni, tylko jak wszyscy kierowcy. Zresztą po ostatniej wizycie w szpitalu przestałem, no powiedzmy, trochę się ustatkowałem. I jak większość bezdomnych za kołnierz nie wylewa.
Ludzie z pogardą patrzą
Wczoraj wieczorem (wczoraj, a może przedwczoraj, tydzień temu lub jutro?) Henryk kupił wino i poszedł do Mariana. Został zaproszony, z pustymi rękami nie wypada. Wypili wino, Marian powiedział: - Możesz u mnie spać.
Rano Marian postawił kawę, dał jeść. Wpuścili dym papierosowy do płuc, wyszli. Popatrzyli w niebo, posłuchali śpiewu ptaków, spotkali Zdzisia czy też Krzysia. Szli dalej. Stanęli przy śmietniku, usiedli na ławce. Zobaczyli matkę z dzieckiem, poczuli zapach domu. Ona widziała obrzmiałą twarz Krzysia, może podbite oko Zdzisia, kule Henryka i butelkę. Przyspieszyła. Odprowadzili ją wzrokiem.
Henryk, Marian, Krzysiu czy Zdzisiu siedzą na ławce. Za chwilę pójdą w stronę rynku, później połażą po ulicach. Wieczorem, być może, pójdą sobie nad wodę. I tak wałęsają się dzień w dzień po Sępólnie Krajeńskim, bo co tu innego robić?
Henryk: - Ludzie mówią - pijak. Tylko chla i chla. I z pogardą patrzą. Ale żaden, żaden nie zapyta: dlaczego ten człowiek pije? Jakie jest tego źródło? _Po chwili: - Bo źródło zawsze jest. Wyciąga z kieszeni pomięty kawałek papieru toaletowego, wyciera oczy, nos.
Kierowcy - chłopcy na luzie
W Sępólnie mówią o nim: filozof, lubi babki komplementować. Przy powitaniu całuje w mankiet, nisko się kłania. - _Życie nie jest ciężkie. Jest takie, na jakie sobie zasłużyłeś - to jego maksyma.
Kiedy pytam, czym się kiedyś zajmował, ożywia się: - Moje życie to kierownica! Cały kraj zjeździłem! Z Wybrzeża do Krakowa, z Katowic do Gdańska. I za granicą bywało się. Najczęściej na Węgry ruszałem. Budapeszt, Kaleti... Woziło się buty, owoce cytrusowe. Taki turysta byłem! - Henryk prawie podskakuje (ale jako chłopiec chciał być fryzjerem, w Sępólnie nie mógł zdobyć takiego fachu, to poszedł na murarza-tynkarza; dzisiaj - trochę z musu, trochę dla przyjemności - strzyże siebie i kolegów).
Obieżyświat z niego zresztą nie byle jaki: z Sępólna wyjechał do Gdańska, mieszkał w Nakle, Oświęcimiu, w Bielsku-Białej, pod Toruniem i w samym Toruniu. Obieżyświat i casanowa.
Pierwszą miłość poznał na przepustce wojskowej. Po dwóch latach podpisali dokumenty rozwodowe. - Ona śliczna, ja młody i głupi. W ramki bym ją wstawił i miał tylko dla siebie. A sam nie powiem, też rozrywkowy byłem. Jak to kierowca. Wszyscy kierowcy to chłopcy na luzie - śmieje się. - W trasie przez kilka tygodni nawet. Jak przyjeżdżałem, trzeba było się z kolegami spotkać, przy samochodzie posiedzieć. I skończyło się. Ale za to mam śliczną córkę, 36-letnią. - rozpromienia się.
Później miał drugą panią. Też była śliczna, a on dalej młody - rozrywkowy. - Bo kierowca, to jak marynarz. W każdym porcie... - Henryk prostuje plecy, głowę podnosi; błyszczą oczy. - Ona mówiła, że ja po kątach, ja to samo podejrzewałem. Lubiła się bawić, nie powiem. A ja? Nie byłem święty. Wódka mi była tylko w głowie, no i wyskakiwałem sobie to tu, to tam. Ale nie tak, żeby rzucało się w oczy - zastrzega.
Może by tak życie dalej się toczyło, gdyby nie ten jeden wyjazd.
Nie chce współczucia, litości
Noc. Trasa Szczecin-Śląsk. Był zmęczony. Zgodnie z przepisami powinien już dawno stanąć na odpoczynek, ale spieszył się. Godzina druga, pod Tychami. - Mglica, jakby kto mleko na szybę wylał. Wyleciałem z zakrętu, a tam... - Henryk mówi cichuteńko; spuszcza głowę, wygina palce (dużo trzeba było czasu, żeby przekonać go do tej opowieści; "życie toczy się dalej, nie ma do czego wracać" - machał ręką).
Wyleciał więc z zakrętu, a tam... Za zakrętem stała ciężarówka, nieoświetlona. Trzask.
Z paki wystawała rura. Wbiła się w samochód Henryka. Zmiażdżyła kabinę. - Myślałem tylko o jednym - uciekać.
Wyskakuje z kabiny. Upada. Podnosi się, znowu upada. Patrzy - gdzie noga? - Pomyślałem, że została w kabinie. Wróciłem po nią, nie wiem jak. A potem czekałem na pomoc, z nogą pod pachą. Nic nie czułem. Byłem w takim szoku, że w szpitalu w Tychach nie mogli mnie uśpić. _Henryk miał 34 lata.
Wrócił do domu. - Jakiś taki hamulec był we mnie. Ludzie patrzyli na mnie z politowaniem. Żona nie mówiła już o rozwodzie. A ja nie chciałem takiej litości. Wziąłem protezę, zostawiłem żonie list. Wyjechał. Do Bielska-Białej. Po rozwodzie zaprosił żonę do kawiarni, był szampan, kwiaty. Spotyka się z nią do dziś, bo jest matką jego dzieci: dwóch córek i syna.
Z dziećmi też się widuje. Kiedy przyjeżdża, musowo kwiaty wręcza i prezent (- Malutki, bo renta nie jest za wysoka. Niecałe 500 zł). Z pustymi rękami nie uchodzi w gości jechać. Jeszcze kto pomyśli, że wprasza się na darmowy wikt. To, że jest kaleką, z niczego go nie zwalnia.
- Śliczne mam dzieci i takie mądre. No i jestem już pradziadkiem! - Henryk wyciera oczy wierzchem dłoni. Chowa twarz za kubkiem kawy. Przeprasza.
Po prostu była człowiekiem
W Bielsku dostał pracę za biurkiem w PKS. Ale ciągnęło go do kierownicy. - Zawziąłem się - Henryk zaciska pięści. Pomyślałem, mogę jeździć. A co. Nogę ucięło mi tylko poniżej kolana, proteza pozwala sprzęgło naciskać. Sam dyrektor pojechał ze mną na pierwszą rundę. Sensacja była. Cały biurowiec wyszedł popatrzeć, jak kaleka jeździ.
I stało się. Padało, droga była śliska. Henryk jechał za szybko. Wyjechał jelczem zza zakrętu, na poboczu stała łada. Źle zaparkowana. - Dobrze, że kierowcy nie było w środku. Nic nie zostało z tego samochodu. Cisza. - To był koniec. Już więcej nie usiadłem za kierownicą.
Kierownicy nie było, były kobiety. Mieszkał z jedną, drugą, trzecią. Na początku było ciężko. Henryk wstydził się kalectwa. - Do czasu, kiedy pewna znajoma nie chciała wypuścić go z imprezy. - Ja jej mówię, że muszę spać w domu. A ona: dlaczego? No to mówię, że muszę na noc ściągnąć protezę. A ta w śmiech: - Heniek, nie wygłupiaj się. Masz to, co każdy facet ma? To w czym rzecz? Rzuć protezę pod łóżko i nie przejmuj się.
Dalej mieszkał w Bielsku. Układało się. Poznał Anię.
- Moja pani... - Henryk zamyśla się. - Nie była piękna, ale rozumiała mnie. Po prostu była człowiekiem. __
Nie mieli ślubu, bo bez ślubu lepiej się żyje (- Wtedy każdy stara się, jak może. Wtedy człowiek wie, że jeśli coś będzie nie tak, ona odejdzie). Przeprowadzili się pod Toruń, pracowali (Henryk był dozorcą), kochali się. Aż pewnego dnia Ania powiedziała: - Heniek, mam guziołka na piersi.
Guziołek był mały, jak łepek od zapałki. - Ten potwór zaczął w niej żyć. Płuca pożarł, po śmierci do krtani wszedł. Wychudła, wyłysiała moja dziewuszka od chemii. Umarła w swoje urodziny, siedem lat temu.
Nie chce być dla nikogo ciężarem
Do Sępólna wrócił po śmierci swojej pani. W Sępólnie są sami swoi, na przykład ojciec i brat. Pojechał do taty, zameldował się... na cztery dni. - Nie układa się między nami. A ja nie chcę być dla nikogo ciężarem - ucina.
Śpi gdzie się da. Chodzi od kolegi do kolegi albo przytula się do ławki. - _Kiedyś spałem w takim magazynku, w którym jest pełno skrawków; skrawków po fotelach i kanapach, które kiedyś tam się robiło. Ciepło tam, cicho - wylicza. Wzdycha: - Ale drzwi mi ostatnio ściągnęli... Zimą? Zimą chodzę jak łajza. Dobrze, że policjanci patrzą na termometr. Kiedy jest mróz, szukają mnie i mówią: Heniek chodź do nas, bo zmarzniesz - chwali się. - A kiedy siedziałem w areszcie, było mi jak u Pana Boga za piecem. Koc dostałem i jedzenie. A ostatnio byłem w szpitalu - przytyłem tam parę kilo - bo z opieki panie mi załatwiły. I tak się kręcę.
Bezdomni niepełnosprawni są w każdym mieście. W dużych są noclegownie, w takich jak Sępólno - nie. Bo czy komuś chciałoby się budować coś tylko dla sześciu bezdomnych? I po co? - Gdyby noclegownia była w miasteczku - _usłyszałam - przyjeżdżaliby do nas bezdomni z całej gminy. I po co nam to?
Czy nie chciałby mieszkać z dziećmi? - _Jak to, przez całe życie byłem daleko od nich, to dlaczego teraz mają się mną zajmować? Bo jestem kaleką? Córka proponowała mi kąt u siebie. Ale nie chcę. Powiedziałem: daj spokój, jestem za młody, żeby niańczyć wnuki. Rozumie pani, ładnie trzeba było powiedzieć, nie tak wprost. No i dobrze mi tu, gdzie jestem. Spaceruję sobie przez cały dzień po mieście, z kolegami rozmawiam o pięknych kobietach.
Fot. Autorka
Półtorej nogi
Joanna Grzegorzewska
Kiedy wołają: - Ej, kulawy! Jak leci?, odkrzykuje: - Muzyka gra! I idzie dalej.