Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Światło" nie gaśnie dla śpiochów

Adam Willma [email protected]
Powrót do życia to setki godzin ćwiczeń, mozolna praca, której nie wolno zaniedbać, bo stan pacjenta może się z dnia na dzień pogorszyć.
Powrót do życia to setki godzin ćwiczeń, mozolna praca, której nie wolno zaniedbać, bo stan pacjenta może się z dnia na dzień pogorszyć. Fot. Autor
Nad głową Izy mama przypięła zdjęcia z podróży do Egiptu i Chin. Iza lubiła podróżować.

Była urządzona w życiu: dyplom z ekonomii, etat w poznańskiej centrali Intermarche, własne mieszkanie, samochód. Więc mogła poświęcić czas na podróże.

Tamtego dnia żyła rocznicą ślubu dziadków - brylantową. Zdążyły już odwiedzić fryzjerkę, przygotowała kreację. Narzeczony poszedł po zakupy, zadzwonił, żeby upewnić się, czy niczego nie zapomniał. Gdy przyszedł do domu, Iza leżała na kanapie, grał telewizor. "Nagłe zatrzymanie akcji serca!" - orzekł lekarz. Pięć zastrzyków adrenaliny przywróciło dziewczynę do życia. Ale tylko do życia.

- Śpioch - mówi tata Izy, pieszczotliwie gładząc rękę dziewczyny. Ale to niezbyt ścisłe określenie, bo Iza śpi, gdy jest czas na sen, a za dnia otwiera oczy. I patrzy. - Czasem jej wzrok jest odległy, innym razem sprawia wrażenie, jakby mnie widziała.

- Iza ma dziś 33 lata, a właściwie 31, bo przed dwoma laty czas się dla niej zatrzymał. - W marcu powiedziała "halo", w poprzednim roku w marcu również jedno słowo - mówi z nadzieją mama Izy. Rodzice przyjeżdżają z Gorzowa co tydzień na kilka dni. Przywożą domowe obiady, zapachy ulubionych perfum, maskotki. Nikt nie wie, co może na nowo poruszyć zegar.

Czas znowu rusza
W przypadku 14-letniego Adriana zadziałał pies. To jeden z zabiegów, które stosuje się w terapii. W dłoń chorego wkłada się ciastko, które pies usiłuje wyciągnąć. Dotyka zimnym nosem, oblizuje palce.

Adrian poruszył dłonią. Kilka miesięcy wcześniej przygniotła go przyczepa, uszkodziła mózg. Ale wskazówka zegara znowu się dla niego poruszyła.

- To ciastko było jedynie ukoronowaniem pracy rehabilitantek - przekonuje Janina Mirończuk, prezes fundacji "Światło" prowadzącej Zakład Opiekuńczo-Leczniczy - Zanim doszło do tego momentu potrzebne były setki godzin ćwiczeń, masaży. A przede wszystkim rozmów.

O wszystkim. Katarzyna Specjalska, przełożona pielęgniarek z natury jest małomówna, ale nie w pracy: - Opowiadam pacjentom o domu, o swoim kocie, o tym co widziałam po drodze. Bo ci ludzie słyszą, widzą, czują, jak inni.

Nawet ci, którzy się nie wybudzili nigdy.

- Często zdarza się, że umierają dopiero wówczas, gdy po długim czasie odwiedzi ich ktoś bliski. Jakby czekali ze śmiercią na to spotkanie - uważa Specjalska. - Tylko chwilowo znajdują się w innym stanie. Gdybym tak nie myślała, moja praca nie miałaby sensu. A przecież diagnoza lekarska wskazywała, że Adrian to przypadek beznadziejny.

Więc ma sens prowadzenie zajęć o porach roku, zwierzętach i literach. Wkładanie dłoni do wilgotnego piastu w doniczce albo przejażdżka na ciepłym końskim grzbiecie. Słuchanie muzyki, odgłosów domu, śpiewu ptaków. Wszystko to ma sens, bo nigdy nie wiadomo, co wprawi w ruch sekundnik świadomości.

To nie Hollywood, to życie
Na przykład kot. Pośród dwudziestu jeden pacjentów wybrał sobie Elżbietę. Zasypiał wtulony pod jej pachą. Jakby wiedział, że zanim zatrzymał się zegar, Elżbieta miała słabość do kotów. I właśnie kot poruszył jej dłoń.

- Ale nigdy nie wygląda to jak na holywoodzkich filmach, że człowiek otwiera oczy, mówi, kocha się z żoną - zastrzega Janina Mirończuk. - To pierwsze poruszenie ręką, wypowiedzenie słowa, jest dopiero początkiem drogi.

Do końca tej drogi zaszedł Radek spod Bydgoszczy. Szefowa fundacji trzyma w szufladzie zdjęcia Radka jak relikwie. Te pierwsze - bezwładnego wychudzonego ciała, które przywieziono do Torunia po operacji. I dzisiejsze, na którym trudno go poznać. Wesołego, z mandoliną w ręce, z chodzącym zegarem na ścianie. Przebudzenie Radka zaczęło się od dłoni wyciągniętej po zabawkę.

A być może nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie Tadeusz, który w 1997 roku trafił do hospicjum "Światło" prowadzonego przez Janinę Mirończuk:

- Był Polakiem z brytyjskim paszportem, zapadł w śpiączkę po zawale, nie miał kto się nim zająć. Po raz pierwszy zetknęliśmy się z pacjentem w takim stanie, więc szukaliśmy wszędzie informacji, jaką terapię zastosować. Aż trafiliśmy do ośrodka w niemieckim Mechernich. Trudno sobie to dziś wyobrazić, ale w 2002 roku, kiedy załatwialiśmy formalności związane z otwarciem ośrodka, wielu urzędników nie miało pojęcia, co to jest "stan apaliczny", wielu lekarzy również o tym pojęcia nie miało.

Tadeusz Potrzebowski, ojciec Izy: - W systemie zdrowotnym jest luka. Tym, którym po wypadku przywrócono życie, ale nie udało sie przywrócić świadomości, nie przysługuje szpital, co najwyżej zupełnie nieprzystosowany do tego ośrodek opieki. "Proszę zabrać chorego" - słyszą bliscy. Ale dokąd właściwie go zabrać?

Pięć lat "Światła"
Najczęściej więc "śpioch" trafia do rodziny, która również nie posiada żadnego przygotowania. Toruński ośrodek jest jednym z nielicznych w Polsce. - Tymczasem w samym Gorzowie jest co najmniej 6 osób w stanie podobnym do Izy. W sytuacji, gdy zadłużony jest szpital, nikt nie chce słyszeć o tworzeniu nowych ośrodków dla ludzi w śpiączce - ubolewa Tadeusz Potrzebowski.

W ciągu 5 lat istnienia toruńskiego Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego zegar zaczął tykać szesnaście razy. Janina Mirończuk jest jednak daleka od entuzjazmu. Bo cuda często kończą się w Toruniu. Poza ośrodkiem jest już zwykłe życie.

- Powrót do życia to mozolna praca, której nie wolno zaniedbać, bo stan pacjenta może się z dnia na dzień pogorszyć - przestrzega prezes "Światła".

Adrian, wyjechał z ośrodka w koszulce "Słyszę cię i rozumiem, ale musisz chwilę poczekać na odpowiedź".

- Dziś trzeba czekać znacznie dłużej. Adrian trafił do domu, pieniądze z ubezpieczenia rozeszły się po rodzinie. Stan chłopaka pogorszył się dramatycznie.
Elżbieta (ta od kota) trafiła pod troskliwą opiekę męża i dzieci. Ale mąż musiał rzucić pracę, więc cała rodzina skazana jest dziś na jej marną rentę.

Krzysztof, którego po wypadku zostawiła żona, trafił do ośrodka opieki. Gdy ludzie ze "Światła" przyjechali w odwiedziny, spał z głową na stole. Dla świętego spokoju podawano mu leki nasenne, aż w końcu wyekspediowano go do szpitala psychiatrycznego, aż wrócił do ośrodka. Ma takie marzenie: żeby wybudować piętrówkę i zamieszkać w niej razem z dziećmi.

Terapeutki z uśmiechem kiwają głowami. Któż wie lepiej, że cuda się zdarzają?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska