Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teraz albo nigdy

Jacek Deptuła
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w Bydgoszczy będzie jednak uniwerystet. Już dawno mógł być, ale kłody pod nogi rzucano z zapałem.

W Bydgoszczy funkcjonuje 56 szkół średnich. Co roku kończy je 5 tys. maturzystów, z których większość pochodzi z niezamożnych rodzin. Możliwość studiowania w uniwersytecie usytuowanym w ich mieście jest dla tej młodzieży życiową potrzebą. Dyplom uniwersytecki, jednoznacznie czytelny w całej Europie i na świecie, da im możliwość sprostania wymogom UE i sprawi, że najzdolniejsza młodzież nie będzie musiała opuszczać miasta.

     Akademia Bydgoska, największa uczelnia ósmego w kraju co do wielkości miasta, spełnia samodzielnie już wszystkie wymogi uniwersyteckie Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Jeśli Sejm za tydzień przegłosuje projekt ustawy - w październiku blisko 19 tysięcy studentów rozpocznie studia na Uniwersytecie im. Kazimierza Wielkiego.
     Strategia uczonych
     
A jeżeli ktoś nie rozumie, dlaczego dotąd w czterystutysięcznym mieście nie ma uniwersytetu - niech zajrzy do "Strategii Rozwoju Akademii Techniczno-Rolniczej" z 13 grudnia 2000 r. Tam znajdzie odpowiedź na pytanie intrygujące od kilkunastu lat nie tylko mieszkańców regionu. W kilkustronicowej "Strategii" ani razu nie pada słowo "Bydgoszcz", "województwo", "region". Za to przez wszystkie przypadki odmieniane jest słowo "Uczelnia". Wyłącznie z wielkiej litery.
     "Aktualna nazwa Uczelni - piszą w "Strategii" uczeni ATR - jest odzwierciedleniem jej dotychczasowej struktury. (...) W krajach Unii Europejskiej określenie "akademia" raczej nie kojarzy się z uczelnią o charakterze uniwersyteckim. Jeżeli przyjąć założenie o wieloprofilowym charakterze ATR, to w przyszłości nazwa ta może stracić swoją (w kontekście struktury rozumianą) aktualność. Bazując na licznych przykładach nazw uczelni Unii Europejskiej, jedną (czytaj jedyną - dop. J.D.) z możliwych do rozważenia nazw naszej Uczelni jest "uniwersytet technologiczny".
     Skoro uczeni ATR nie chcą jednego, silnego uniwersytetu bydgoskiego, to dlaczego forsują tę przedziwną kombinację "technologiczną" ? Odpowiedź jest prosta: w Unii Europejskiej "akademie" kojarzą się wyłącznie z marnymi szkołami zawodowymi. Tam liczy się wykształcenie uniwersyteckie. Więc założenie "Strategii" ATR było w istocie jedno: kurczowe trzymanie się samodzielności. A prościej mówiąc - realizacja własnych ambicji w najgorszym tego słowa znaczeniu. Truizmem jest bowiem twierdzenie, że silny uniwersytet to intelektualne i kulturotwórcze centrum każdej społeczności lokalnej. Senatowi ATR natomiast zależy, by zjeść ciastko i jednocześnie mieć ciastko. Wbrew logice, zdrowemu rozsądkowi i 10 tysiącom swoich studentów.

Akademia Bydgoska dorosła do roli ośrodka akademickiego. Spośród 19 tys. studentów jedną trzecią stanowią mieszkańcy miasta, jedną trzecią mieszkańcy najbliższych okolic, a jedna trzecia studentów AB pochodzi z innych, głównie sąsiednich województw.

     We wtorek sejmowa Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży niemal jednogłośnie zgodziła się na przekształcenie Akademii Bydgoskiej w Uniwersytet im. Kazimierza Wielkiego. Po uzyskaniu szóstego wymaganego przez ustawę uprawnienia do doktoryzowania, nic już nie stoi na przeszkodzie, by stała się drugim uniwersytetem w regionie.
     Wprawdzie wiceminister edukacji Tadeusz Szulc sugeruje, że stanowisko rządu w tej sprawie nadal jest niejasne, ale i tak wszystko w rękach posłów. - Teraz albo nigdy! - powtarza z determinacją prof. Adam Marcinkowski, rektor AB. I wie, co mówi. Jeśli wejdzie w życie nowy projekt ustawy o szkolnictwie wyższym - akademia na przekształcenie nie ma już żadnych szans. Tzw. projekt prezydencki ustawił niezmiernie wysoko uniwersytecką poprzeczkę. Przetrwają tylko najsilniejsi.
     Czternaście wszechnic
     
Zapewne w przyszły piątek okaże się, czy determinacja i konsekwencja rektora, senatu Akademii Bydgoskiej oraz kilkudziesięciu posłów zakończy się sukcesem. Ale trudno się oszukiwać - najmłodszy polski uniwersytet nie będzie naukową potęgą. Ironia tego spóźnionego awansu polega na tym, że czterystutysięczna Bydgoszcz mogła już dawno mieć swój "uniwerek". I to gdzieś pośrodku ligi polskich uniwersytetów. Na przeszkodzie stanął koniunkturalizm i egoistyczne ambicje władz bydgoskiej ATR, które torpedowały od lat tę ideę. Twierdzą one, że na połączeniu z AB tylko stracą. Na pewno nie prestiż, tylko gronostaje i spore pieniądze - choćby z tysiąca hektarów ziemi rolniczej oraz grantów.
     Tymczasem fakty są bezdyskusyjne. Dwu i trzykrotnie mniejsze Opole, Zielona Góra, Rzeszów czy Olsztyn są miastami uniwersyteckimi. Mając średnio o wiele mniej studentów niż Bydgoszcz. Tym bardziej, że w ostatnich latach pojawiły się jeszcze prywatne szkoły wyższe. Jest ich już w mieście - z filiami - czternaście!
     W tym tygodniu opiniotwórczy dziennik "Rzeczpospolita" ogłosił ranking wyższych uczelni w Polsce. Na 78 sklasyfikowanych uczelni ATR zajął 54 miejsce, zaś AB - 63. I tu kolejny paradoks: AB zajęła pierwsze miejsce w kraju wśród uczelni pedagogicznych, zaś ATR nie zmieściła się nawet w pierwszej szóstce uczelni rolniczych. Tygodnik "Polityka" z kolei sklasyfikował miejsca ATR i AB biorąc pod uwagę najpopularniejsze kierunki studiów. Bydgoska pedagogika znalazła się na 10 (spośród 42 uczelni); politologia - na 14 (35 uczelni); psychologia na 8 spośród 13. Tymczasem ATR jest wymieniona tylko raz (ekonomia i zarządzanie), tyle że na 21 miejscu. I to w tzw. grupie B, czyli w drugiej pięćdziesiątce. Król okazał się nagi. Tymczasem rektor ATR prof. Zbigniew Skinder (wybrany w tym roku na kolejną kadencję - był... jedynym kandydatem) jako istotny argument przeciw powstaniu uniwersytetu, podaje jego przyszłą - aż trudno uwierzyć - słabość.

Uczelnia kształci na szesnastu kierunkach i w ponad 40 specjalnościach. Obejmują one dziedziny nauk humanistycznych, społecznych, przyrodniczych, ścisłych, artystycznych oraz kultury fizycznej. (...) W dziedzinie sportu akademickiego AB znajduje się w czołówce polskich uczelni. W 2004 r. sportowcy uczelni zajęli drugie miejsce, ustępując jedynie Uniwersytetowi Warszawskiemu pozostawiając w pokonanym polu prawie 140 uczelni.

     To oczywiste, że sam fakt powołania uniwersytetu nie uczyni z Bydgoszczy silnego środowiska uniwersyteckiego. Z tego wszyscy na AB doskonale zdają sobie sprawę. Ale przecież gdyby nie naturalna chęć rozwoju bydgoskiej nauki w ostatnich dziesięcioleciach - ATR byłaby nadal Wieczorowa Szkołą Inżynierską, a Akademia Bydgoska - Wyższą Szkołą Nauczycielską. Bodaj najtrafniej bydgoski pat uniwersytecki nazwał senator Marian Kozłowski z komisji edukacji. Mówi on bez owijania w bawełnę: - Ponieważ jestem profesorem z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, gdzie połączyliśmy wszystko, łącznie z teologią, pedagogiką i rolnictwem, to mogę powiedzieć, jako leciwy już profesor, że postawa środowisk akademickich z Bydgoszczy jest naganna. Bo co to znaczy, że nie mogły się one dogadać? To znaczy, że ambicje mają pojedyncze osoby, że będzie jeden rektor, a nie trzech. To jest główny powód.
     Rektor AB, prof. Adam Marcinkowski na pewno nie należy do tych "pojedynczych osób". Jednym z pierwszych jego gestów, tuż po wyborze na rektora w 2002 roku, był list do rektora ATR prof. Zbigniewa Skindera. "Zwracam się do Ciebie jako rektora wielce zasłużonej dla miasta i regionu uczelni, z prośbą o rozważenie możliwości utworzenia w Bydgoszczy uniwersytetu przez połączenie obu naszych uczelni. (...) Czy warto tracić czas na uzyskanie minimalnych kryteriów umożliwiających to przekształcenie, skoro w wyniku integracji mógłby od razu powstać uniwersytet o znaczącej pozycji edukacyjnej i naukowej w kraju?". Bardzo znamienne jest ostatnie zdanie listu prof. Marcinkowskiego: "Cieszyłbym się, gdybyś Ty Zbyszku zechciał zostać jego pierwszym rektorem".
     Odpowiedź prof. Skindera nie nadeszła nigdy.
     Przeciwnie. Rektor ATR kilkakrotnie zarzucał uniwersyteckiemu lobby, że chce zaspokoić przede wszystkim ambicje i aspiracje władz lokalnych. One zaś "pod płaszczykiem Uniwersytet Bydgoski wyróżniają wybrane uczelnie". Bo najbogatsza szkoła wyższa w Bydgoszczy uważa, że otrzymuje od samorządu zbyt mało i zbyt rzadko.
     Kłód na drodze do uniwersytetu było mnóstwo. Ostatnią z nich okazała się dziwnie nagłośniona sprawa rzekomo nielegalnych przyjęć do Instytutu Neofilologii i Lingwistyki Stosowanej Akademii Bydgoskiej. Zarzuty części pracowników Instytutu dotyczyły bezprawnego jakoby obniżenia przez rektora liczby punktów, dzięki którym trzynastu dodatkowych kandydatów na magisterską anglistykę otrzymało indeks. Rektorowi zarzucano także uleganie naciskom bydgoskiego posła na przyjęcie jednego kandydata. Sprawa trafiła do ministerstwa, powołano komisję do zbadania nieprawidłowości na Akademii Bydgoskiej. I w marcu "afera" pękła jak bańka mydlana.
     Ministerialna komisja napisała wprost, że rektor Adam Marcinkowski miał pełne prawo do obniżenia liczby punktów z 12 do 10, kwalifikujących do przyjęcia, a odwołania nieprzyjętych kandydatów rozpatrzone zostały zgodnie z prawem. Co więcej - niektóre wnioski komisji uderzyły we władze skarżącej się Katedry Filologii Angielskiej. Okazało się np., że do egzaminu dopuszczono osobę... bez dyplomu licencjata, a jeden z członków komisji egzaminacyjnej nie miał w ogóle prawa do przeprowadzania rozmów kwalifikujących. Okazało się również, że komisja na anglistyce, już po rozmowach egzaminacyjnych, obniżyła wyniki niektórym kandydatom nawet o połowę, przez co odpadli.
     Jednak "afera", niemal w przededniu złożenia wniosku o przekształcenie AB w uniwersytet, została nagłośniona i później nikt nie wdawał się już w szczegóły. Ale na pewno nie pomogło to prof. Marcinkowskiemu w końcowych rozmowach w parlamencie i ministerstwie
     Jakość kształcenia Akademii Bydgoskiej jest niezła i nie odbiega od poziomu większości polskich uniwersytetów. Potwierdzają to pozytywne opinie Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Dziewięć skontrolowanych przez komisję kierunków studiów otrzymało ocenę pozytywną. Dorobek uczelni poddany został też surowej ocenie senatów Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Wrocławskiego i UMK w Toruniu. Opinie te są pozytywne.
     Uniwersytet trzeciego wieku
     
Nie dopuszczam do siebie myśli, że za tydzień Sejm może zawetować uniwersyteckie aspiracje Akademii Bydgoskiej. Kolejnej szansy nie będzie. Niebawem ten parlament przestanie istnieć. W nowym - do głosu najpewniej dojdzie lobby wielkich i silnych uniwersytetów, które już stają przed widmem niżu demograficznego. Rozpocznie się bezkompromisowa walka o studenta, bo student to pieniądze. A Bydgoszczy pozostanie, szczególnie przeciwnikom przekształcenia AB, inny uniwersytet.
     Trzeciego wieku.
     PS. W ramkach zacytowałem fragmenty wystąpienia prof. Adama Marcinkowskiego przed posłami sejmowej komisji edukacji.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska