Otóż komisja, policzywszy wszystko ręcznie i komputerowo, a na dodatek tym razem nadzwyczaj szybko, oznajmiła, że największą liczbę wójtów i burmistrzów posiada PSL, a najwięcej burmistrzów i prezydentów koalicja SLD - UP. Komunikat ten dotarł do opinii publicznej, w momencie gdy jasne było, że koalicja SLD - UP poległa praktycznie we wszystkich dużych miastach, a ludowcy nawet o przedmieścia nie zawadzili.
Oczywiście można uznać za sukces posiadanie nawet bardzo licznych wójtów w niewielkich gminach i burmistrzów w miasteczkach, ale polityczna bitwa rozegrała się tak naprawdę o duże miasta, gdzie trzeba było zdobyć kilkadziesiąt, a nawet kilkaset tysięcy głosów. Lech Kaczyński w Warszawie zdobył tych głosów ponad 350 tys., a więc mógłby kilkuset wójtów nimi obdzielić. Nie mam zamiaru pomniejszać wagi żadnego wyborczego zwycięstwa, ale warto uprzytomnić sobie skalę różnic.
Oczywiście PKW powiedziała prawdę, ale ta prawda zabrzmiała jak żart. Komisja ogłaszała sukces rządzącej koalicji, a tymczasem prawica czy centroprawica - tu określeń używa się wymiennie - po prostu rządzącą koalicję na stanowiskach prezydentów w miastach skasowała. Można dziś lepiej zrozumieć obawy Sojuszu przed bezpośrednimi wyborami i to długie zwlekanie z pracami nad ustawą. Jak się nie ma dobrych kandydatów, trudno porywać się na takie wybory, a Sojusz ich nie miał i dziś to wyraźnie widać.
Triumf prawicy może być jednak krótkotrwały. Cóż się bowiem takiego w rzeczywistości zdarzyło? W drugiej turze wszyscy postawili na jedność i skrzyknęli się przeciwko SLD. Czyli znów ruszyło do bitwy prawicowe pospolite ruszenie - od narodowych katolików po liberałów i - jak to czasem z pospolitym ruszeniem bywało - wygrało. Efektownie, miejscami jak w Łodzi, gdzie z kwitkiem odprawiono samego premiera, nawet bardzo efektownie. Tyle że za pospolitym ruszeniem rozciągają się dzikie pola. Nie ma partii wspierających prezydentów, jeżeli już są partie to bardzo słabe, bez struktur, albo partie są na co dzień mocno zwaśnione i podzielone, nie ma też zbyt wielu radnych, bo radnymi zdecydowanie silniejsza jest lewica. Co więc zwycięzcy zrobią ze swym zwycięstwem? Jakie wnioski przegrani wyciągną z przegranej? Będą w miastach współpracować czy pójdą na wojnę? Na lewicy nastrój bardziej sprzyja wojnie - dawno już nikt tak Sojuszu nie pokonał, a przecież jest to ugrupowanie przywykłe ostatnio wyłącznie do zwycięstw. Aparat musi czuć się potężnie sfrustrowany. Prawica w nastroju triumfu też może stracić głowę, wpaść w zachwyt nad sobą i zamiast mozolnie budować wreszcie te partie z prawdziwego zdarzenia i jednoczyć się wedle kryteriów zrozumiałych dla wyborcy, szybko podzieli się na jeszcze mniejsze ugrupowania. To są znane z przeszłości scenariusze. Na pytanie: czy ktoś je wreszcie odłoży do archiwum? - nie ma na razie dobrej odpowiedzi. Lewicowe twierdze padły, ale w prawicowych mury są nadal nadzwyczaj kruche. I nikt nie powiedział, że stanu oblężenia nie będzie. **
n
Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"
Triumf na dzikich polach
Janina Paradowska
Państwowa Komisja Wyborcza jest gremium niewątpliwie bardzo poważnym, ale doprawdy trudno było przyjąć z powagą komunikat, jaki wydała po zakończeniu drugiej tury wyborów samorządowych.