Uczonemu z Kcyni tysiące chorych na raka zawdzięczają życie. Dlaczego jego historia skończyła się tragicznie?
Tłum jest rozentuzjazmowany. Hitler przyjeżdża 4-tonowym mercedesem G4, w identycznym aucie za nim jadą lekarze, którzy mają udzielić Führerowi pomocy w razie zamachu. Hitler przemawia z balkonu Nowego Zamku, przez sześć mikrofonów ogłasza przyłączenie do Rzeszy „najmłodszego bastionu narodu niemieckiego”. Wszystkie okoliczne pomniki i drzewa oklejone są ludźmi.
Boas już nie żyje, nie słyszy echa roznoszonego przez uliczne megafony. Za oknem jego gabinetu przy Gołębiej przemykają tramwaje. Dzieci machają z nich chorągiewkami.
W 1938 roku nie ma jeszcze masowych wywózek do obozów i nikt nie wyobraża sobie komór gazowych. Dlatego ocalała część prywatnego archiwum naukowca: listy, zaproszenia, pamiątki niedawnej międzynarodowej sławy. Owszem, 8 000 żydowskich firm i sklepów zostaje zamkniętych, a do systemu prawnego w Austrii wprowadzane są właśnie ustawy norymberskie, (przed którymi Boas z rodziną dwa lata wcześniej uciekł z Berlina do Wiednia). Jeszcze jednak drzwi do Szwajcarii są otwarte. Wystarczy zrzec się majątku i zdać kosztowności. Można wyjechać do Palestyny, jak niektórzy z uniwersyteckich kolegów Boasa. Uczony ma już jednak 80 lat. Za późno na przesadzanie starych drzew.