Premier Leszek Miller był wyjątkowo z siebie zadowolony, gdy ogłaszał zmiany w rządzie. Znów udało mu się zaskoczyć. Wprawdzie o rekonstrukcji gabinetu debatowano od dawna, a prof. Jadwiga Staniszkis wywróżyła nawet rekonstrukcję samego premiera w wyniku jakiegoś wielkiego buntu społecznego, ale nikt się nie spodziewał, głównie zaś nie spodziewali się tego odwołani, jak również pozostali członkowie gabinetu, że nastąpi to już w Trzech Króli. Najwidoczniej jednak premier pilnie czyta gazety, słucha radia, ogląda telewizję i uznał, że sprawa Lwa Rywina nie powinna być dalej jedynym tematem coraz bardziej jałowych, ale też dla szefa rządu coraz mniej przyjemnych komentarzy i że trzeba rzucić nowy zasób informacji na rynek opinii publicznej. Premier zaś szybko rzucić może przede wszystkim zmiany w rządzie, co też Leszek Miller zrobił.
Dość paradoksalnie zmiany dokonane w tak bardzo politycznej atmosferze mają mało polityczny charakter i tak naprawdę istotna jest ich waga merytoryczna. Cóż się bowiem stało? Oto z rządu odeszli dwaj ministrowie wywodzący się ze ścisłej partyjnej czołówki, choć niewątpliwie fachowi, a ich miejsca zajęli ludzie w gruncie rzeczy mało partyjni. Jerzy Hausner, jeden z najlepszych ministrów w rządzie jest wprawdzie członkiem SLD, ale nigdy nie grał na pierwszej linii. Sławomir Cytrycki, zupełnie nieznany opinii publicznej, jest niewątpliwie fachowcem od rynków kapitałowych i być może posadę obejmuje z poręki ministra Hausnera, który chce mieć w resorcie skarbu podobnie myślącego człowieka, ale nikt nie słyszał nigdy o żadnej jego działalności partyjnej. Jeśli już to bardziej o szeroko rozwiniętej działalności na niwie towarzyskiej. Tak więc to nie partyjny aparat zajmuje zwalniane stanowiska, co w nadmiernie upolitycznionej gospodarce jest zdarzeniem optymistycznym.
Mniej optymistyczne są jednak ruchy strukturalne. Otóż premier postanowił połączyć ministerstwa gospodarki oraz pracy i polityki socjalnej w jeden resort. Oczywiście można i tak, zwłaszcza że opinia publiczna lubi zmniejszanie liczby resortów, nie wiedząc wszakże, że od komasacji urzędów nie ubywa urzędników, a czasem ich nawet przybywa. Logiczniej byłoby połączyć gospodarkę ze skarbem, bo między tymi ministerstwami dochodziło w przeszłości do konfliktów i nieporozumień. Szef skarbu był właścicielem, ale jego kłopoty z upadającymi zakładami rozwiązywać musiał minister od gospodarki. Premier wybrał nie wiedzieć czemu wariant inny. Być może z pośpiechu, gdyż zmiany dokonywały się w pośpiechu nadzwyczajnym. Tak wielkim, że podobno nawet wicepremier Kołodko dowiedział się z mediów, kto będzie jego najważniejszym partnerem. Dobrze, że premier przed konferencją prasową zdążył powiadomić dymisjonowanych ministrów. Też mogli się przecież dowiedzieć z mediów, jako że rządy pracują u nas przy otwartej kurtynie i gdy idzie o przekaz informacji nie ma uprzywilejowanych; czy minister czy zwykły obywatel dowiadują się w jednym czasie. Czasem oczywiście bywają informacje, które miesiącami nie mogą doczekać się ogłoszenia, ale premier już wie, że takich sytuacji należy unikać. Nauczyła go tego, a przynajmniej powinna nauczyć, historia łapówki od Agory, która zbyt długo trzymana pod korcem przysporzyła tylu kłopotów, że trzeba było natychmiast podjąć jakieś ważne państwowe decyzje. Tak więc w polityce Nowy Rok zaczął się dynamicznie. Aż strach pomyśleć, co będzie, jeżeli polityka nieco nie zwolni tempa.
n Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"
Wieczór Trzech Króli
Janina Paradowska