Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojownik światła

Adam Willma [email protected]
Ze światem pożegnał się w chełmińskiej  studzience z cudowną wodą.
Ze światem pożegnał się w chełmińskiej studzience z cudowną wodą. Adam Willma
Postanowił pożegnać się z życiem w chełmińskiej studzience, do której ludzie pielgrzymują po cudowną wodę.

     Leżała pod ołtarzem, obok szarego swetra, ortalionowej kurtki i butów. Jasnozielona, płócienna oprawa bez napisów nosi ślady częstego czytania: Paulo Coelho, "Alchemik".
     Gdzie twoje serce
     
Strona 1: Jezioro zamilkło na chwilę, po czym rzekło: Opłakuję Narcyza, ale nie dostrzegałem nigdy, że jest piękny. Opłakuję Narcyza, bo za każdym razem, kiedy pochylał się nade mną, mogłem obejrzeć na dnie jego oczu odbicie mojej własnej urody.
     - Oto ładna opowieść - powiedział Alchemik.
     "Alchemika" zauważył mężczyzna, który przyszedł wydawać wodę ze świętej studzienki, jak zwykle w środy i w soboty. W wolnych miejscach dziesiątki notatek, mnóstwo podkreśleń. Między kartki Marcin włożył kartkę wyrwaną z zeszytu w kratkę - list pożegnalny. U góry data: 24 sierpnia i godzina - 22.17. Zrobiłem to, ponieważ takie było moje przeznaczenie, bo "Tam gdzie jest twój skarb, jest i twoje serce" - rozpoczął. Dalej o tym, że Bóg kocha wszystkich i pragnie zbudować raj na ziemi. W raju panować będzie wolność, miłość, jedność i równość.
     Dopiero po przeczytaniu listu mężczyzna przyjrzał się niewielkiemu otworowi pod ołtarzem, przez który czerpało się wodę. Wezwani na miejsce policjanci poprosili o pomoc strażaków. Ci wydobyli ciało z głębokiej na 1,2 metra studzienki.
     Józefa Seehaber, ciotka Marcina poszła na miejsce razem z siostrą chłopaka: - Powiedziałam, Marcin, nie wygłupiaj się, wstawaj. Ale ciało było już zimne. Tylko na twarzy coś jakby uśmiech. Ten uśmiech nigdy nie znikał.
     Pustynia tętni życiem
     
Na stronie 102 podkreślenie: Lękamy się stracić to, co już posiadamy - nasze życie czy nasze plany. Jednak ta obawa znika, gdy tylko zaczynamy pojmować, że nasze losy, tak jak i losy świata, zostały spisane tą samą ręką.
     Przestraszył się tego, co miało się stać. Chodził po mieszkaniu, z twarzy spływały mu strumyczki łez, prosił domowników, żeby nie kładli się spać. Później wziął od matki kartkę, zamknął się w łazience.
     Gdy skończył, powiedział, że wychodzi tylko z psem. Pożegnał się z wszystkimi - dziwnie - uściskiem dłoni. Wówczas nikt nie zwrócił na to uwagi, bo od wielu miesięcy wszystko wokół Marcina było dziwne.
     W jego życiu pojawił się Bóg, a zaraz po nim psychiatrzy, którzy proroctwa Marcina zakwalifikowali jako zespół maniakalno-depresyjny.
     Przyjaciel Pierwszy: - Ześwirował. Od pewnego momentu nie można z nim było rozmawiać o niczym, tylko o Bogu. Wielu znajomych się od niego odwróciło. Jego zachowanie w pubie to był obciach. Kilka razy o mało nie dostał po twarzy, ludzie nie wiedzieli, jak na niego reagować.
     Przyjaciel Drugi: - Chciał być święty, rozdawał ludziom pieniądze, przygarniał bezdomnych nędzarzy. Może był chory, ale kiedy mówił o Bogu, była w tym jakaś głęboka szczerość. Ludziom przechodził dreszcz po plecach, jakby to nie sam Marcin mówił, tylko Ktoś przemawiał przez jego usta. Myślę, że ludzie słuchający świętego Franciszka musieli mieć podobne odczucia.
     Brat Marcina, Tomek: - Nie wstydził się powiedzieć "kocham".
     Studiował Biblię, analizował życie papieża, widział w nim sporo podobieństw do swojego życia. Przed kilkoma miesiącami odkrył "Alchemika". Powiedział, że to książka napisana dla niego. Szukał w niej znaków.
     "Alchemik" Paula Coelho jest opowieścią o młodzieńcu, który odkrył siłę swojej wiary. Takiej przenoszącej góry. Podkreślenie na stronie 115: Dla mnie istnieje tylko dzisiaj i nie obchodzi mnie nic więcej. Jeśli kiedyś uda ci się trwać w teraźniejszości, staniesz się szczęśliwym człowiekiem. Zrozumiesz, że tak jak pustynia tętni życiem, tak jak niebo jest pełne gwiazd, tak wojownicy walczą, bo to jest nieodłącznie wpisane w człowieczą dolę. I wtedy twoje życie stanie się świętem, wielkim widowiskiem, ponieważ będzie tą chwilą, którą właśnie żyjesz, żadną inną.
     Lęk przed krawędzią
     
W gościnnym pokoju na kredensie ramka ze zdjęciami. Sportowa sylwetka (Marcin miał licencjat z wychowania fizycznego), nienaganne ubranie, ładna regularna twarz o przenikliwych oczach, włosy ścięte przy samej skórze. Miał osiemnaście lat, kiedy wskutek urazu głowy nabawił się padaczki, a wraz nią fobii. Lękał się kantów, ostrych przedmiotów, krawędzi budynków, ostro zakończonych ogrodzeń.
     Choroba psychiczna dała o sobie znać w drugiej połowie ubiegłego roku. Zamknięto go na oddziale, podano tabletki. Ze szpitala w Toruniu uciekł w piżamie. Poszedł do Radia Maryja, gdzie dostał kurtkę, do Chełmna szedł na piechotę, po drodze podwiózł go znajomy.
     Choroba przerwała jego pracę w domu dziecka, gdzie nocami pracował jako opiekun. - Wrażliwy, koleżeński, miał wspólny język z dzieciakami - zapamiętała Wioleta Kowalska, wychowawczyni.
     Z domu dziecka Marcin wyniósł przyjaźń z Misiem, kudłatym mieszańcem stróżującym przy furtce. Zabierał go do domu, chodził na długie spacery. - Łatwiej mi się z nim zrozumieć niż z wieloma ludźmi - _mawiał. Krótko przed śmiercią miejscy strażnicy wlepili Marcinowi mandat za prowadzenie psa bez smyczy i kagańca. Przekonywał, że Misiowi, jak każdemu, należy się wolność. Nie zdążył zapłacić.
     W grudniu w życiu Marcina pojawiła się Natalia. Piękna, młoda, o blond włosach i spokojnych oczach. Już pierwszego dnia byli pewni swoich uczuć. Natalia: - _Było w nim dobro.

     W lutym Natalia wiedziała o ciąży. Marcin był wniebowzięty, wymarzył sobie córkę, wymyślił dla niej imię - Wiktoria. Ale później oddalił się. Do Grzegorza.
     Lew
     
Grzegorz, silny człowiek. W wieku 16 lat porzucił szkołę i wyruszył Polskę z plecakiem. Z kompasem, paroma groszami w kieszeni i szkolną mapą przepłynął Bałtyk. Niedługo znowu wybiera się w podróż żaglówką, tym razem dookoła świata. Jeśli ma się zginąć, to się zginie - mawia. Siadamy na betonie przy garażach, wpatrujemy się w pejzaż rozciągający się pod chełmińskim wzgórzem. - Był moim najlepszym przyjacielem - rozpoczyna Grzegorz. - Jestem spod znaku Lwa, mam naturę człowieka dowodzącego. Przy mnie czuł się bezpiecznie. Bo Marcin był jak dziecko, pytał co zrobić, co powiedzieć. Prowadziłem go przez życie. Idąc obok mnie, mógł mieć pewność, że nic mu się nie stanie.
     Grzegorz deklaruje się jako wierzący katolik: - Marcin mówił czasem, że jestem Jezusem. Miał odpały, zwłaszcza po alkoholu. Próbowałem nad tym zapanować, żeby ktoś go nie skrzywdził. Ale jego sposobu przeżywania wiary nie uważam jedynie za wynik choroby. Niektórych znaków nie sposób zlekceważyć - któregoś dnia powiedział, że znajdzie dziewczynę swojego życia. I pojawiła się Natalia. Mówił, że kogoś spotka i rzeczywiście spotykał. To nie mogły być przypadki. I to co mówił, nie było gadaniną chorego.
     Natalia widzi to inaczej: - Przecież Marcina poznałam właśnie przez Grzegorza. Kiedy zbliżyliśmy się do siebie, Grzegorz ostrzegł mnie wprost, żebym nie próbowała odciągnąć Marcina od niego, bo Marcin nie da sobie bez niego rady. I może się to skończyć nawet samobójstwem. Chciał zawłaszczyć Marcina w całości dla siebie. I udało mu się - przebywali ze sobą całymi dniami.
     Wysłannik światła
     
W kwietniu Marcin przyszedł do Natalii. Powiedział jej, że w Grzegorza wstąpił Jezus: - Powiedział, że Grzegorz kazał mu patrzeć sobie prosto w oczy, że jego twarz zrobiła się owalna, w jednej chwili urósł zarost, a w oczach Grzegorza rozbłysło światło. Marcin określał się już wtedy jako "wojownik światła" albo "wysłannik Boga", choroba była ewidentna. Tymczasem Grzegorz utwierdzał go w tym przekonaniu. Któregoś dnia szłam w towarzystwie ich obu. Nagle Grzegorz zatrzymał się i powiedział "Teraz przemawia przeze mnie Jezus, słuchajcie mnie". Nie mam wątpliwości, że Grzegorz wyzyskiwał Marcina w czasie kiedy choroba była już ewidentna. Później radził Marcinowi, żeby nie brał leków, bo nie chemia, ale Bóg go uzdrowi.
     Brat Marcina, Tomek: - Klęczał przed urzędem miejskim, biegł do Wisły po mokre kamienie, wykonywał na polecenie Grzegorza różne absurdalne czynności.
     Przed śmiercią Marcina znikło kilka cennych przedmiotów: zegarek, plecak, złota bransoleta. W błyskawicznym tempie rozchodziły się pieniądze, nikt nie wie gdzie.
     Grzegorz: - Pieniądze, owszem, dostałem, ale na spłatę długów. Pojechaliśmy do Warszawy, żeby Marcin mógł się rozluźnić. Piliśmy 3 dni, kosztowało to 400 złotych i Marcin chciał spłacić ten dług. W ostatnim czasie, przed śmiercią Marcina, kontakt się urwał. Nalegałem, żeby brał leki, ale Marcin nie słuchał. Myślę, że chciał uczynić coś wielkiego, tak, aby wszyscy o nim pamiętali. I udało mu się. Odtąd święte źródełko zawsze będzie się kojarzyło z Marcinem.
     Dziś w Pompejach
     
W lutym matka Grzegorza wystąpiła do sądu o przymusowe leczenie. Sędzia nie przychylił się do jej wniosku. Marcin przestał brać leki. Zamiast nich pił zioła od uzdrowiciela, który powiedział mu, że cierpi jedynie na niedotlenienie mózgu.
     Kilka dni przed śmiercią Marcin odwiedził wuja w Bydgoszczy. Z kalendarza w kuchni zerwał wszystkie kartki do 25 sierpnia. Tę z 24 włożył między kartki "Alchemika": wtorek, wschód słońca 5.34, zachód 19.41. Ważne wydarzenia: w 79 roku wybuch Wezuwiusza niszczy Pompeje, w 1939 Pius XII nawołuje, że nie jest za późno na pokój. Po drugiej stronie horoskop: "Przed tobą wyjątkowy rok. Będziesz na fali, los będzie ci sprzyjał. Ale jak zwykle najwięcej zależy od ciebie".
     Datę 23 sierpnia Marcin zapisał na 53 stronie "Alchemika". Tego dnia wieczorem wziął łopatę i wyszedł z domu. Kopał kilka godzin, aż zniknął w wykopanym dole. Miał znaleźć Skarb. Ktoś wezwał straż miejską. Marcin powiedział później, że zabrakło mu trzech centymetrów. Wrócił do domu nieprzytomny ze zmęczenia, pokąsany przez komary. Przespał cały następny dzień.
     Zmartwychwstanie
     
Do "Alchemika, obok listu pożegnalnego, wsunął wycinek z czasopisma, fragment "Tryptyku Rzymskiego" Jana Pawła II: Gdzie jest źródło?/ Cisza./ Dlaczego milczysz?/ Jakże starannie ukryłeś/ tajemnicę twego początku/ pozwól mi wargi umoczyć w źródlanej wodzie,/odczuć świeżość".
     Na wewnętrznej stronie okładki zapisek: "co się dzieje, koniec świata - coś niesamowitego".
     List pożegnalny Marcina kończy się komunikatem: "Dnia 28 VIII 2004 o godzinie 15.23 przybędzie na ziemię światłość, czyli Pan Bóg. Będzie to cud wielkiej miłości. Odbędzie się na rynku w Chełmnie. Mojego ciała proszę nie zakopywać, ponieważ zmartwychwstanę po około 3 dniach. Kocham i pozdrawiam. Marcin".
     Światłość nie zstąpiła. Marcin został pochowany na cmentarzu niedaleko domu dziecka. Odprowadził go tłum ludzi.
     Józefa Seehaber: - Ktoś widział Misia warującego przy kapliczce, podobno z oczu kapały mu łzy.
     To był jedyny cud tego dnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska