Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marszrutką po Krymie (zdjęcia)

Piotr Kutkowski
Krymski pejzaż
Krymski pejzaż Piotr Kutkowski
Wspinaczka do skalnego miasta odbierała w piersiach dech, od serpentyn do Aj -Petri kręciło się w głowie a woda w WieIkim Kanionie wręcz mroziła. Ale warto było włożyć trochę trudu, by poznać te wszystkie wspaniałości Krymu
Krym

Podróż po Krymie

Z krymskiego Nowego Światu do Sudaku jest tylko 6 kilometrów, ale by pokonać ten dystans trzeba pokonać górskie serpentyny. "Marszrutka" to nic innego jak nasz busik. I to nie pordzewiały weteran z zachodniego odzysku, a nowoczesny mercedes z telewizorkiem w środku. Kierowca jedzie szybko i pewnie nie zwracając uwagi na mijane, piękne krajobrazy.

Najpiękniejszy widok rozpościera się jednak już na miejscu. To twierdza, wybudowana w latach 1381 -1430 przez Genueńczyków po przejęciu przez nich tych terenów za zgodą Tatarów z rąk Wenecjan. Stanowiła ona element całego zespołu genueńskich fortec na południowym wybrzeżu Krymu, chroniących interesy tego państwa w tym regionie. O wyborze miejsca zadecydowały jego walory obronne - morze i góry - a całość obwarowania została zbudowana na planie rombu.

Dostęp do twierdzy prowadził praktycznie tylko od północnego wschodu, a i z tej strony Genueńczycy wybudowali głęboką fosę, oddzielającą mury od otaczających terenów, nad którą spuszczano most prowadzący do głównej bramy. Twierdza została zdobyta przez Turków latem 1475 jako ostatni bastion oporu genueńskiego na Krymie, a obrońcy twierdzy, w liczbie tysiąca, na czele z ostatnim genueńskim konsulem Sudaku Cristofero di Negro, polegli w walce.

Do dziś zachowały się dwa ciągi murów z 14 basztami, meczet, ruiny kościoła, pomieszczenia podziemne zwane cysternami oraz fundamenty domów.

Najwyższą część twierdzy stanowił tak zwany Zamek Konsula. Akurat tan wejść nie można, drogę zagradza drut kolczasty a kobieta sprzedająca w kiosku pamiątki z góry zapowiada, że jeśli odważymy się złamać zakaz, to ona powiadomi o tym od razu telefonicznie milicję. A mandat będzie kosztował grube pieniądze.

Zwiedzamy więc to, co można zwiedzać, w tym starszy od samej twierdzy meczet. Najstarsze informacje dotyczące o nim pochodzą z 1220 roku, jest on śladem krótkotrwałej podległości tych terenów w XIII wieku Turkom z Ikonium. Po zajęciu Sudaku przez Genueńczyków meczet został przekształcony w kościół katolicki, później służył Ormianom, prawosławnym i luterańskim kolonistom z Niemiec, sprowadzonym do miasta przez Rosjan.
Stojące w pobliżu drzewko służy wszystkim be względu na narodowość, kolor skóry, wiek, wiarę czy płeć. Wystarczy zawiesić na nim kolorową wstążeczkę, by spodziewać się szczęścia.

MORSKOJE

I znowu jazda serpentynami nad skalistym brzegiem morza z krótkim przerwami na widoki na winnice. Winogrona mają tu idealne warunki, uprawy zajmują wielkie przestrzenie a ogromne kiście owoców można kupić na każdym targu. Pycha, to mało powiedziane.

Po ponad godzinie jazdy pojawia się tablica z nazwą miejscowości Morskoje, ale to nie ona wzbudza zainteresowanie. W tle jest nowa cerkiew wybudowana niedawno tuż przy morzu. Wzniósł ją jeden z ukraińskich oligarchów, ma charakterystyczny kształt nawiązujący do latarni morskiej i ponoć taką funkcję również pełni. Na pewno oprócz liturgicznej pełni też funkcję muzeum morskich katastrof. Mieści się ono pod świątynią, a znajdująca się przy wejściu mapa najlepiej obrazuje, co stanowi treść ekspozycji.

Na planszy zaznaczono setki, może tysiące sylwetek statków, które zatonęły u wybrzeży Krymu. Do największej tragedii doszło 11 listopada 1941 roku, kiedy to hitlerowski samolot storpedował sowiecki szpitalny statek "Armenia". Na dno poszło wraz nim około 7 tysięcy osób. Pamiątką po tamtym wydarzeniu jak i po innych morskich tragediach są zardzewiałe kotwice, łańcuchy i wmurowane na dziedzińcu cerkwi tablice.

Można palić świece za spokój dusz, można położyć drobną monetę. A chwilę później znaleźć się na plaży, zanurzyć w wodach morza i zakosztować błogiego wypoczynku na krymskiej Riwierze. W sezonie ludzi tu pełno, po sezonie panuje spokój i atmosfera oczekiwania na każdego turystę. Podobnie jest w kolejnych nadmorskich miejscowościach.

SPOJRZENIE Z GÓRY

Z Jałty do Aj-Petri jest tylko i aż kilkanaście kilometrów. Aż, bo oba miejsca dzieli różnica 1233 metrów wysokości. Można się tu dostać kolejką linową, albo wybudowaną za czasów Stalina drogą, która składa się wyłącznie z zakrętów. Stromo opadający ku morza masyw Aj- Petri ma nazwę pochodzenia greckiego nawiązującą do imienia Świętego Piotra.

Z najwyższego punktu roztacza się wspaniały widok na Jałtę i inne kurorty, a o tym, że "nasi" tu bywają świadczy naklejka "Widzew Łódź". Poniżej rozłożyło się tatarskie obozowisko z pamiątkami, knajpkami i innymi trakcjami typu "jazda na wielbłądzie". Podobne znajduje się dwa kilometry dalej w innym punkcie rozłożystego wierzchołka.
To, co widać, budzi mieszane uczucia. Pordzewiałe, porzucone ciągniki i maszyny, pordzewiałe tablice informacyjne z mapami "ośrodka narciarskiego", a nawet pordzewiałe, metalowe menu przy knajpkach.

Ciekawsze jest to, co w tym knajpkach można zjeść. Najpopularniejszym tatarskim daniem są czebureki - placki z mięsem lub innym farszem, które zdobyły sobie taką popularność, że można je dostać we wszystkich krajach byłego ZSRR. Jedną z podstawowych potraw jest też płow, czyli ryż z mięsem i warzywami, któremu smaku nadają dwie najważniejsze przyprawy: kurkuma i kardamon. Do tego wszystkiego herbata parzona w dzbankach z krymskich ziół i coś na bardzo, bardzo słodko.
W knajpkach siedzi się bez butów, po turecku, przy niskich stolikach ogrodzonych ściankami z trzech stron. Na podłodze i ściankach są dywany, rozłożone poduszki. Ale jeśli ktoś się uprze i chce jeść po europejsku, to może zasiąść przy zwykłym stoliku przy ceratowym blacie. Klimat też jest. PRL-owski.
Drogo nie jest, w cenie dodatkowe atrakcje jak chociażby błąkające się po osadzie luzem konie. Tatarzy je przeganiają sprzed straganów, one wracają. I tak na okrągło. Widać taki już tu zwyczaj.

Dla nas atrakcją jest też nocleg w tutejszej stacji ratownictwa górskiego. Warunki surowe, łóżko piętrowe, woda skąpiona niczym lekarstwo ale atmosfera wspaniała, jak w starych, polskich schroniskach. Z brzmieniem gitar, ze wspólnym śpiewaniem, opowieściami. Gospodarz pokazuje z dumą wiszące na ścianach zdjęcia z wyprawy sprzed wielu lat na Mont Blanc. Przed wieloma laty wspinał się też na Mnicha w polskich Tatrach.
O polskich alpinistach mówi z wielkim uznaniem. I zaprasza nie tylko na letnie wędrówki po górach Krymu, ale też na przyjazd na Aj-Petri zimą na narty.
Gdyby nie zapamiętany obraz pordzewiałego sprzętu to kto wie?

KANION

- A wy gdzie! Chcecie oglądać, to trzeba płacić! - ukraiński strażnik rezerwatu Wieki Kanion wyrasta niczym spod ziemi i domaga się pieniędzy. Przy wejściu do kanionu go nie było, jest za to teraz sprawiając wrażenie, jakby polował na turystów.
Pieniądze dostaje, my na wyraźne żądanie dostajemy bilety. Ścieżka wije się przez trzy kilometry doliną górskiej rzeki Auzen-Uzen, która tworzy około 20 małych wodospadów. Ściany wąwozu wznoszą się na wysokość 200-300 metrów, jego szerokość nie przekracza czasami 3-4 metrów. W niektórych miejsca woda gromadzi się w zagłębieniach, z których najsłynniejsze nosi nazwę "wanna młodości". Jak głosi podanie, ktoś, kto się tam kąpie młodnieje, dlatego pomimo temperatury wody 8 stopni amatorów nie brakuje. Są nawet tacy, którzy skaczą ze ścian na "główkę" i nurkują.
- My na główkę jeszcze nie upadliśmy - komentujemy, żegnając się i z wanną młodości i Wielkim Kanionem.

SKALNE MIASTO

Nieoczekiwanie domową "wannę młodości" mamy zaserwowaną na noclegu w domu Tatarki. Zwabiła nas na kwaterę obietnicą dobrych warunków do spania. Łazienką z wanną, ciepłą wodą i niskimi cenami.
Na miejscu okazuje się, że niskie ceny dotyczą rozbicia namiotu na wyschniętym podwórku a nie kwatery, łazienka i wanna owszem są, ale zamiast kranu wiszą nad nią zakręcone na amen korki, a w maleńkim pokoiku gospodarze jakimś cudem upchnęli cztery wysłużone i połamane łóżka, których u nas nikt by nawet nie zabrał ze śmietnika.
Kąpać się można w zbitej z desek mini - łaźni, mając nad głową ogrzewany słońcem zbiornik z wodą. Mamy pecha - tego dnia słońce świeciło bardzo skąpo. Na szukanie innego noclegu nie mamy jednak już ani czasu, ani chęci. Męczymy się jedną noc, by następnego dnia wyruszyć na zwiedzanie skalnych miast.

Jest ich w okolicy kilka, wybieramy Mangup Kałe. To miejsce wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Skalne miasto powstało w VI wielu na szczycie wzgórza wznoszącego się na wysokości 584 metrów. Istniało do początków XIX wieku, nazywało się Teodoro i było stolicą niezależnego księstwa, do którego należał między innymi port w Inkermanie. Do dziś zachowały się umocnienia, ruiny pałacu, cytadeli oraz liczne pieczary z kapitalnymi widokami na okolicę. Tak pięknymi, że zostajemy tam do zachodu słońca, a nawet już po nim.

Schodzimy stromą, górską ścieżką rozświetlając sobie ciemności małą latarką. Nie jesteśmy jedynymi na tej trasie - przed nami w całkowitych ciemnościach zsuwają się dwie młode panie w butach na obcasach i pan, który niesie na plecach kilkumiesięczne dziecko. Trudno jest nam sobie wyobrazić, jak poradziliby sobie bez naszej latarki, oni - jak widać - takiej wyobraźni nie mają.
Na pożegnanie jeszcze krótka wizyta w tatarskiej osadzie Hodża-Sała, której mieszkańcy wrócili tu po ponad 50 latach zesłania. Można u nich za niewielkie pieniądze zamówić nocleg, kupić zioła, miód, pamiątki i zjeść gorący posiłek. I za darmo napatrzeć na świecące nad Mangup Kałe gwiazdy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie