Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wybrzeże śmierci

Rozmawiał Adam Willma
- Jestem pielęgniarką, moja córka studiuje  psychologię. Do pomocy przydają się każde  ręce
- Jestem pielęgniarką, moja córka studiuje psychologię. Do pomocy przydają się każde ręce
Rozmowa z JANINĄ ROSZMANN, pielęgniarką

     - Wybrzeża dotknięte tsunami to największy cmentarz, jaki sprawiła ludzkości przyroda od wielu lat. Co panią tam ciągnęło?
     - To, że cały czas mieszkają tam żywi ludzi, którzy potrzebują pomocy. Od 15 lat starałam się pomagać najuboższym, działałam w Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri, wysyłałam paczki czterem rodzinom. Znam pewną osobę ze Sri Lanki, więc kiedy usłyszałam, że wyspa została zniszczona przez tsunami, bardzo mi to podziałało na wyobraźnię. Po ostatnich wydarzeniach postanowiłyśmy z córką, że wyjeżdżamy. Chcieliśmy jechać z Caritasem albo z Polską Akcją Humanitarną, ale takiej możliwości nie było. Więc same kupiłyśmy bilety i poleciałyśmy.
     - Z czym?
     - Wyłącznie z pieniędzmi. Postanowiłam odłożyć remont kuchni i zakup mebli, zebrała się z tego jakaś suma, resztę dołożyli znajomi.
     - Nie lepiej było wysłać dary?
     - Nie miałyśmy technicznej możliwości, poza tym na miejscu można było kupić wszystko, co trzeba. Ze sobą wzięłyśmy tylko trochę specjalistycznych opatrunków.
     - Jak mogą pomóc dwie kobiety w obliczu morza zniszczeń i nieszczęścia?
     - Mogą. Jestem pielęgniarką, moja córka studiuje psychologię. Do pomocy przydają się każde ręce, bo nadal wiele osób cierpi wskutek ran odniesionych w czasie uderzenia tsunami. Oprócz tego postawiłyśmy sobie inne zadanie - chciałyśmy adoptować grupę dzieci osieroconych wskutek wielkiej fali. Zależało nam na całej grupie, aby mniejsze były problemy z aklimatyzacją w Polsce.
     - Udało się?
     - Częściowo. O większej grupie nie ma mowy, ponieważ okazuje się, że przepisy adopcyjne są na Sri Lance ostrzejsze niż w Polsce. Nikt nie przewidział, że dojdzie do tak dramatycznych wydarzeń. Okazało się też, że wniosków o adopcję jest sporo, ludzie z całego świata nie pozostali obojętni. Prawdopodobnie trafi do nas jedno lub dwójka dzieci.
     - Co zobaczyła pani w Sri Lance?
     - Domy zamieniły się w wielkie gruzowiska. Nic dziwnego, bo były to skromne lepianki albo zwykłe chałupy z drewna. Po nich nie ma nawet śladu, ale nawet solidniejsze murowane domy nie wytrzymały naporu fali, większość z nich się zawaliła. Ci, którzy przeżyli, zamieszkali w zwykłych turystycznych namiotach z darów. Deszcze monsunowe, które nadejdą w czerwcu, będą więc oznaczać kolejną tragedię, bo wówczas namioty nie wystarczą.
     Kiedy w Kolombo wsiadłyśmy w samochód i ruszyłyśmy w kierunku miejsca noclegu, po przejechaniu 20 kilometrów zobaczyłyśmy miejsce, w którym kiedyś stało mnóstwo domów, a teraz pozostały jedynie gruzy, jak po wojnie. W miejscowości Hikkaduwa widziałyśmy pociąg, w którym fala tsunami pogrzebała około tysiąca pasażerów. Cały pas 200-300 metrów w głąb lądu był niemal zrównany z ziemią. Chwilami widok był tak przerażający, że zastanawiałyśmy się, czy nie wracać.
     - Pozostali w tych miejscach ludzie?
     - Tak, ponieważ ci, którzy przeżyli, nie mają dokąd iść. Snują się bezradnie po gruzowiskach próbując wygrzebywać co cenniejsze rzeczy z ziemi. Łzy cisnęły się do oczu. Trafiłyśmy do wioski, w której mieszkali ludzie korzystający z naszej wcześniejszej pomocy. Z tej wsi nic nie pozostało, nikt nie przeżył. W innych miejscach musiałyśmy pojawiać się w asyście policjanta, ponieważ ludzie rozszarpaliby nas błagając o pomoc.
     - Kogo najsilniej dotknęła tsunami?
     - Niszcząca fala dotknęła najbardziej najuboższe rodziny rybaków, bo oni mieszkali najbliżej brzegów. Miasta w głębi lądu pozostały nietknięte. Ofiar na wybrzeżach było tak wiele, że nie można było pochować ich na cmentarzach, zakopywano je przy pomocy maszyn w wielkich wykopach.
     Dziś ludzi mieszkających na wybrzeżu dotyka podwójna tragedia - po niszczącej fali nastąpił niemal całkowity odpływ turystów. Tymczasem Sri Lanka to był dla turysty raj na ziemi - wspaniały ciepły klimat, błękitny ocean, czyste plaże, świeże owoce, egzotyczne zwierzęta.
     - Godzi się wypoczywać w miejscu, w którym niedawno zginęło tak wielu ludzi?
     - Dla wielu mieszkańców Sri Lanki było to jedyne źródło dochodu. Tymczasem obecnie plaże całkowicie opustoszały, turystów nie widać. Jeśli ten stan się utrzyma, wyspa jeszcze długo nie będzie w stanie dźwignąć się ze zniszczeń. Tymczasem baza hotelowa w ogromnej większości nie została zniszczona, na turystów czekają przepiękne hotele i wielka życzliwość ludzi. Jeśli mamy pieniądze na wypoczynek nad ciepłym morzem, wybierzmy właśnie kraje dotknięte tsunami.
     - Do miejsc dotkniętych tsunami powędrowała znacząca pomoc z całego świata, niektórzy eksperci twierdzą nawet, że zbyt wielka, jak na możliwości tych państw.
     - Rzeczywiście, widać pomoc amerykańską, widać ochotników brytyjskich, ale potrzeby są przeogromne. I to nie tylko potrzeby materialne. Czasem większą pomocą byłyby inwestycje w edukację. Problem z krajami takimi jak Sri Lanka polega na tym, że nie sztuką jest wysłać pieniądze, lecz umiejętnie jest rozdysponować. Myślę, że nie ma przesady w stwierdzeniu, że tysiąc dolarów wydanych przez nas było skuteczniejszą pomocą niż 10 tysięcy przelanych z zagranicznego konta. W sytuacjach kryzysowych wszędzie pojawiają się spekulanci.
     - Czego najbardziej potrzeba?
     - Byłyśmy w wielkim rozdarciu, ponieważ najbardziej przydałby się ludziom dach nad głową. Gotowy dom kosztuje około 1100 dolarów. Chciałyśmy ufundować takie domy dwóm rodzinom, ale w końcu doszłyśmy do wniosku, że wybierając dwie pośród wielu poszkodowanych podzielimy miejscową społeczność. Zdecydowałyśmy zatem kupić za nasze pieniądze żywność i bieliznę dla dzieci. Gdyby jednak udało się zebrać większą kwotę, najlepiej przeznaczyć je na odbudowanie całej wioski. Za trochę ponad 3 tysiące złotych można podarować solidny dach nad głową całej rodzinie. Podczas miesięcznego pobytu w Sri Lance nawiązałyśmy sporo kontaktów, posiadłyśmy sporą wiedzę, zadeklarowałyśmy więc swoją pomoc kilku dużym organizacjom humanitarnym. Skończyło się na deklaracjach, żadna z nich nie skorzystała z tych propozycji. Zamierzamy więc założyć własną fundację, która będzie przekazywała pieniądze w konkretne miejsca i nadzorowała ich wykorzystanie, bo zbyt wiele pieniędzy na pomoc jest marnotrawionych. Najlepsza jest ta pomoc humanitarna, którą możemy na miejscu kontrolować.
     - Ale nie każdy może wyjechać do Sri Lanki.
     - To jest wyłącznie kwestia zaangażowania, organizacji i połączenia sił, nawet w małych grupach. Bilet na Sri Lankę kosztował mnie 2 tysiące złotych. To z jednej strony dużo, z drugiej niewiele, zważywszy na to, jaki efekt można uzyskać, jak wiele zrozumieć. Ale trzeba też uzbroić się w wielką odporność psychiczną.
     - Żeby znieść widok cierpienia?
     - Nawet nie o to chodzi. Jeszcze przed moim wyjazdem ukazała się wzmianka na ten temat w prasie. Proszę sobie wyobrazić, że zostałyśmy zasypane mailami i telefonami z całej Polski, z sugestią, że pewnie jesteśmy oszustkami, które chcą zarobić na ludzkim nieszczęściu. Jeszcze nie zdążyłyśmy pomóc, a już przypisano nam złe intencje. To było straszne, znalazłam się na skraju załamania nerwowego. Staram się wybaczyć tym ludziom, choć bardzo to przeżyłam. Ten stres przywieziony z Polski zszedł ze mnie, kiedy spotkałam się z rodziną, której pomagaliśmy od kilku lat. Podali nam herbatę i pokazali termos, który kiedyś im przysłałyśmy w paczce. Przechowują w nim czystą, przegotowaną wodę. To było piękne uczucie.__

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska