Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Za zbrodnię w Boryszewie żaden Niemiec nie poniósł kary

Hanna Sowińska
Na początku lat 20. Franciszek Kowalczyk odbył służbę zasadniczą w 62. pułku piechoty, który uchodził za najbardziej bydgoską formację
Na początku lat 20. Franciszek Kowalczyk odbył służbę zasadniczą w 62. pułku piechoty, który uchodził za najbardziej bydgoską formację fot. ze zbiorów Krystyny Kowalczyk
Mówią, że Boryszewo to "mały Katyń". W tym pod Smoleńskiem ofiarami byli polscy oficerowie, "zatwardziali wrogowie ZSRR".

Po Sochaczewem niemiecki Wehrmacht zamordował 50 bydgoszczan, żołnierzy Września. Za coś, czego nie zrobili.

- Zosiu. Tymi starymi, francuskimi karabinami niewiele zdziałamy. Tak mówił do żony Franciszek Kowalczyk. Ostatni raz widzieli się 27 sierpnia 1939 roku. Dwa miesiące później Zofia usłyszała, że mąż był w grupie 50 bydgoszczan rozstrzelanych przez Niemców pod Sochaczewem.

Wiedziała, nie wierzyła
Jest 1 września 2008 r. Z Bydgoszczy do Boryszewa, na uroczystości związane z 69. rocznicą zamordowania żołnierzy Bydgoskiego Batalionu Obrony Narodowej jedzie delegacja Miejskiego Komitetu Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa. - Jest z nami pani Krystyna Kowalczyk, córka jednego z 50 żołnierzy, którzy spoczywają w Kozłowie Biskupim - słyszę od Danuty Śliwińskiej, wiceszefowej Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich.

Pani Krystyna miała 9 lat, gdy wybuchła wojna. - W lipcu 1939 roku tato przebywał na ćwiczeniach w Górnej Grupie. 24 sierpnia ogłoszono pierwszą, tajną mobilizację. Tato założył mundur i poszedł do koszar. Trzy dni później widziałam ojca ostatni raz. To było podczas mszy polowej, która była odprawiana na boisku szkoły przy ulicy Chodkiewicza. Tego dnia wieczorem, przez umyślnego, tato przysłał do domu wiadomość, że mama ma przyjść do koszar. Ja już spałam.

Niemcy zajęli Bydgoszcz 5 września. Zofia z córką nie wyjeżdżały z miasta. - Pamiętam, że podczas działań dywersyjnych nie opuszczałyśmy mieszkania na Matejki. Jakoś bez taty musiałyśmy żyć. Mama pracowała w "Hadrodze" (hurtowania aptekarsko-drogeryjna, jej właścicielem był Stanisław Cylkowski - przyp. red.) - wspomina pani Krystyna.

3 października w domu Kowalczyków zjawiło się dwóch mężczyzn. - To byli panowie Stachowiak i Majer. Udało im się uciec z niewoli. Od nich mama dowiedziała się, że tato, razem z 49 członkami Bydgoskiego Batalionu Obrony Narodowej, został rozstrzelany pod Sochaczewem.

Zofia Kowalczyk wiedziała, ale nie chciała wierzyć. Pisała do Czerwonegoża, do Warszawy i Genewy...

Żołnierze tonęli w kwiatach
W II połowie lat. 30 na Pomorzu powstało kilka oddziałów Obrony Narodowej. Bydgoski uformowano w kwietniu 1939 r. Dwa cele przyświecały tworzeniu batalionów: miały - choć częściowo - rozwiązać problem bezrobocia i wzmocnić obronność kraju. Pierwszego celu nie udało się osiągnąć, wszak BON miały charakter pospolitego ruszenia, drugi zrealizowano częściowo. Żołnierze byli dobrze wyszkoleni, niestety - uzbrojeni słabo.

Członkowie BBON byli ulubieńcami mieszkańców miasta nad Brdą. Żołnierzy powracających 21 lipca 1939 r. z ćwiczeń witano jak bohaterów. Na Gdańskiej była defilada, żołnierze tonęli w kwiatach, a wiwatom nie było końca. Koło Przyjaciół BBON przygotowało poczęstunek. Wiele zakładów pracy wpłaciło pieniądze na "fundusz powitalny". Browary ofiarowały piwo, masarnie i piekarnie przekazały artykuły żywnościowe. W Lesie Gdańskim zorganizowano spotkanie, Grały trzy orkiestry- wojskowa, kolejowa i pocztowa. Bawiono się do późnego wieczora.
To była ostatnia taka zabawa. Dwa miesiące później - dokładnie 22 września - 50 obrońców stanęło przed plutonem egzekucyjnym.

Za to, że "mordowali Niemców"
1 września 1939 r. Bydgoski Batalion Obrony Narodowej znalazł się w składzie 15. Dywizji Piechoty Wielkopolskiej. Od pierwszych godzin wojny bydgoszczanie prowadzili walki w okolicach Trzemiętowa. W kolejnych dniach byli zmuszeni opuścić zajmowane pozycje i wycofywać się za wschód. Batalion został rozbity 17 września w rejonie Iłowa-Stare Budy. Niedobitki próbowały wyjść z okrążenia i przedostać się do Warszawy.

W tym czasie na stadionie w Żyrardowie Niemcy trzymali pod strażą prawie 30.000 jeńców; wśród nich było około 200 obrońców z Bydgoszczy. W prowizorycznym obozie panowały okropne warunki - żołnierzom dokuczało zimno, głód, choroby.

Jedyną pociechą dla bydgoszczan były krążące wśród jeńców wieści, że Niemcy będą zwalniać do domu. Gdy 21 września po południu usłyszeli, że mają wystąpić ci, którzy należeli do Bydgoskiego Batalionu Obrony Narodowej, uznali, że spełniają się ich pragnienia.

179 żołnierzy poprowadzono szosą do Sochaczewa. W połowie drogi załadowano ich na ciężarówki. Zamiast na dworzec trafili za druty.

Rano, 22 września, pod silną eskortą, z karabinami gotowymi do strzału zaprowadzono ich do Boryszewa i postawiono przed sądem polowym. Zostali oskarżeni o to, że 3 września, w Bydgoszczy, brali udział w mordowaniu Niemców - cywilów. W odwecie za rzekomo zamordowanych 5000 Niemców rozstrzelano 50 żołnierzy. Był wśród nich Franciszek Kowalczyk.

Dzięki zabiegom mieszkańców Sochaczewa i PCK już wiosną 1940 r. w okolicach glinianki w Boryszewie dokonano ekshumacji. Ciała zamordowanych bydgoszczan przeniesiono na cmentarz w Kozłowie Biskupim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska