Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piotr Walczak: w tańcu nie można być pokornym

MM Bydgoszcz
MM Bydgoszcz
nadesłane, archiwum prywatne
Chodząca uśmiechnięta energia - tak najkrócej można określić bydgoskiego wuefistę, który od kilkunastu lat należy do Zespołu Pieśni i Tańca "Ziemia Bydgoska". - Nie, nie wyobrażam sobie przestać tańczyć. Taniec jest moim życiem - mówi Piotr Walczak.


Pieśni i tańce ludowe w XXI wieku?

W zespole tańczy od 1996 roku. Jest absolwentem wychowania fizycznego dawnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej (obecnie UKW) oraz AWFiS w Gdańsku, uczy w Zespole Szkół nr 9 im Bydgoskich Olimpijczyków, składającego się z Gimnazjum nr 52 i LO nr 11. Jest również członkiem zarządu Miejskiego Szkolnego Związku Sportowego oraz ławnikiem sądowym w Sądzie Rodzinnym. Jest członkiem Komisji Międzyzakładowej Pracowników Oświaty i Wychowania NSZZ Solidarność. W wakacje jest koordynatorem służb trasy Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę a jego hobby to po prostu pomaganie ludziom. Chyba nieświadomie ucieka od mówienia wyłącznie o sobie, mówi o zespole, wspólnych doświadczeniach.

Kiedy postawił Pan pierwsze kroki w tańcu?

- To było na studiach, w 1996, gdy poszedłem na kierunek wychowanie fizyczne na WSP. Jedne z zajęć jakie mieliśmy, mieliśmy z panią Elżbietą Kornaszewską a były to zajęcia z tańca. I tam pani Ela zobaczyła, że coś tam całkiem sobie radzę i zaprosiła mnie na próbę. Trochę miałem obawy, bo nie wiedziałem jak tutaj będzie, jak będzie z kosztami, bo te stroje, tak pomyślałem, muszą być strasznie drogie. A okazało się, że są w kostiumerni i można z nich korzystać, a nie od razu je kupować samemu. Najpierw była obawa, ale tak naprawdę to spełniło się moje marzenie, po ponad 10 latach. Byłem małym chłopcem, miałem 9, może 10 lat a było to tak: w Bydgoszczy odbywają się Bydgoskie Impresje Muzyczne, a ja mieszkam na Bartodziejach, tam było nasycenie internatów, w których mieszkali uczestnicy BIMu. Była okazja do obejrzenia strojów jak i samych uczestników na próbach, a potem na scenie.

A jeszcze chłopacy w strojach ułańskich z Księstwa Warszawskiego... Coś takiego polskiego, coś, co w duszy gra – pociągnęło. Gdzieś to we mnie w środku zostało. Potem nie było okazji, nie wiedziałem, gdzie można iść się zapisać, za mały byłem, nikomu nie mówiłem tak naprawdę. Ale zostało gdzieś w sercu. I tak myślę, że Pan Bóg to wie, jak i kiedy spełniać marzenia. Na wszystko przychodzi w życiu czas.

Pierwszy wyjazd?

Jest niedziela, patrzę… jestem w Wenecji, ja pierniczę, jestem w Wenecji (powoli przyciszonym głosem zachwytu wypowiada słowa - przypis aut.). Plac św. Marka, tu gondole. Kurcze. Kilka lat później – jestem w Istambule. Coś niesamowitego. Byłem w Szanghaju. Takie niesamowite wrażenia. Jak opowiadam o tym Szanghaju innym, to sam nie dowierzam, że tam byłem. To jak bajka, która stała się rzeczywistością, pięknym wspomnieniem.

Do zespołu trafiliśmy z kolegą, na pierwszy wyjazd nie pojechałem, ale na następny już tak. Grecja, Niemcy, Włochy, Francja, Hiszpania, Chorwacja, Rumunia, Serbia, Macedonia, Turcja, Chiny. Wszędzie tam jesteśmy ambasadorami Polski, a my Polacy mamy się czym pochwalić. Dopiero to widać, kiedy zestawimy polskość z innymi narodami. Oni doceniają, jakim jesteśmy niesamowitym krajem. Jak widzę „siwe głowy”, które wstają i zaczynają klaskać, to jest coś niesamowitego. Nie klaszczą mi, klaszczą Polsce, ja jestem tylko przedstawicielem. Ciarki przechodzą. Mogę opowiadać, ale tam trzeba być i to widzieć. Nie da się tego opowiadać, po prostu zapraszamy do zespołu.

Jak wspomina Pan pierwszą próbę?

- O kurcze. Trochę nieśmiało, dosyć dużo osób na próbie. Zaczynamy rozgrzewką. Ćwiczymy pierwsze elementy tańca, najpierw pojedynczo, później obok partnerki, następnie z partnerką. A potem już „wkładamy” te elementy do konkretnego układu.

Polskie stroje budzą podziw zagranicą, o czym świadczy duże zainteresowanie wspólnymi zdjęciami.

Czasem na wyjazd zabieramy z 5 różnych kompletów strojów. Zresztą stroje zawsze są bardzo ważne np. w pakowaniu na wyjazdu do Chin. Wiedzieliśmy, jaki bagaż nam przysługuje. Najpierw ważyliśmy stroje i to co zostało z wagi bagażu - podzieliliśmy na każdego z członków zespołu. Na przykład dziewczyny jak miały nadbagaż – były w stanie przebrać się w strój ludowy, żeby te kilogramy ściągnąć z bagażu. Jedna dziewczyna już miała przygotowany najcięższy łowicki strój, ale jakoś, komuś oddając kilogramy tu, to tu – udało się bez przebieranki na lotnisku. Podobnie było podczas wyjazdu do Gruzji. Podróże samolotami to jest prawdziwy majstersztyk, coś niesamowitego-po prostu kolejna przygoda których w zespole nie brakuje .



W tańcu chyba nie brakuje kontuzji?

- Staramy się, żeby tego nie było. Przed Francją naderwałem mięsień. Gips od pachwin do kostki. Jeszcze na 4 tygodnie przed wyjazdem chodziłem o kulach. Rehabilitacja, tydzień przed wyjazdem odłożyłem kule. Dopiero wszedłem w próby, które trwały miesiąc. Na zajęciach czasem pojawiają się nadciągnięcia, tak to bywa, ale nie marudzimy. Na początku zawsze rozgrzewka musi być, a to często chroni nas przed jakimiś poważniejszymi kontuzjami. Zresztą, aby tańczyć, „troszkę” kondycję trzeba mieć, to potem pomaga w życiu, nie muszę tu wspominać o endorfinach, które się wytwarzają w trakcie tańca, więc jak tu nie być szczęśliwym. Ruch jest w stanie zastąpić lekarstwo, ale żadne lekarstwo nie zastąpi ruchu.

Czego nauczył się Pan przez tych kilkanaście lat przynależności do „Ziemi Bydgoskiej”?

Wszystkich 5 tańców narodowych, w tym powiem szczerze, że uwielbiam Mazura. Jak usłyszę Mazura to coś w duszy inaczej zaczyna grać, to taka ułańska fantazja jest zaklęta w tym tańcu. Bardzo trudne kroki, i troszkę mi zajęło prób zanim je dobrze opanowałem. Mazur to taka kropka nad "i", jeśli chodzi o naukę tańca. Kiedy uczę moich maturzystów Poloneza, dla nich to takie pierwsze spotkanie ze sceną, na studniówce. Zawsze im opowiadam: "zobaczycie, jak ciarki będą wam przechodziły, jak będziecie tańczyć, jak usłyszycie muzykę i ona wszystko będzie wam mówiła, jak zatańczyć". I później przychodzą, mówią, że tak rzeczywiście było. Niedawno moja uczennica, dziś pani magister napisała sms-a, jak zaczęła uczyć przedszkolaki Poloneza i od razu jej się przypomniało, kiedy ona tańczyła i co przeżywała w tym tańcu.

Przywożę stroje czasem do mnie do szkoły i opowiadam o nich, o wyjazdach. Na w-fie uczymy się współdziałania, odpowiedzialności za siebie i za drugiego tak samo jak w tańcu

Wyobraża Pan sobie przestać tańczyć?

- Zastanawiam się ciągle. Już jestem w takim wieku, że kontuzje gdzieś tam się pojawiają czasem, po prostu trzeba uważać. Rozgrzewkę robię bardzo sumiennie i bardzo dokładnie (tłumaczy większą ostrożność. Nie stroni jednak od nieco niebezpiecznych aktywności, np. Judo czy strzelectwo - przypis aut.). Tańczyłem nawet ze złamaną ręką. Koszula zasłaniała gips. Właściwie nie było widać, że jestem kontuzjowany. W przypadku dysfunkcji róbmy to, co możemy, choć czasem troszkę śmiesznie to wygląda.

(Przez chwilę zastanawia się) - Nie, nie wyobrażam sobie przestać tańczyć. Taniec jest moim życiem, to afirmacja życia. Cały czas przez ten taniec czuję się bardzo młody duchem. Wydaje mi się, że nie zdziadziałem, a mam dużo powyżej 30-tki. Myślę, że mam taki piękny zawód, a właściwie hobby, który nie daje mi się zestarzeć. Ja ciągle czerpię od moich przyjaciół z zespołu no i oczywiście od moich uczniów, jak również dzielę się tym, co mam w sobie samym prosto z serca.

Rozmawiała Agata Wodzień


Zobacz też:

Strachy na Lachy

Janusz L. Wiśniewski

Dzień Kobiet 2013

Marsz w Bydgoszczy

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak przygotować się do rozmowy o pracę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto