https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Popatrz, tu był raj

Małgorzata Święchowicz
Magdalena Spólnicka i Ewa Kartasińska: teraz w  komputerze mają wszystko, jak leci. Trzeba  znaleźć porządek.
Magdalena Spólnicka i Ewa Kartasińska: teraz w komputerze mają wszystko, jak leci. Trzeba znaleźć porządek. Małgorzata Święchowicz
Czy to mężczyzna? Biodra ma czymś przewiązane i gołe stopy, więc chyba zginął na plaży. ten pewnie zginął w hotelu - ma koszulę zapiętą pod szyję.

     Komisarz Ewa Kartasińska - drobna brunetka, wymęczona (- Ta zmiana czasu, wciąż nie mogę odespać.__A tu trzeba byłoby usiąść, przygotować raport).
     Komisarz Magdalena Spólnicka - wyższa, włosy blond, narzeka, że po powrocie nie może dojść do ładu ze skórą (- Jakaś wysypka, nie wiem, skąd. Okropność!)
     Wezmą się za raport. I za zdjęcia. Trzeba by je uporządkować. Teraz w komputerze mają wszystko, jak leci. Wszystko, co udało się zarejestrować w Takua Pa: zęby, obrączka, tatuaż, dziecięce sandałki...
     Jeśli o to chodzi
     
Było wiadomo, że potrzebni są ludzie do pracy przy identyfikacji zwłok. Ewa Kartasińska nawet nie uprzedziła mamy, że wylatuje do Tajlandii. Był 3 stycznia, ambasador z Bangkoku informował, że trzeba odnaleźć 38 polskich turystów.
     Kartasińska i Spólnicka poleciały razem z dwoma lekarzami z Wrocławia. Oni - medycy sądowi, one - specjalistki od badań genetycznych. Kartasińska po Uniwersytecie Łódzkim, Spólnicka po Akademii Medycznej w Bydgoszczy. Obie sześć lat temu trafiły do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego w Warszawie. Dotąd zajmowały się głównie identyfikacją śladów pozostawionych na miejscu zbrodni.
     Zanim trafią do Phuket Town, a później do Takua Pa, zobaczą w telewizji uspokajające relacje - dziennikarz przechadza się po pustej plaży, mówi, że po katastrofie wszystko wraca do normy. W tle widać tylko kikuty palm.
     I one, na początku, też tylko tyle zobaczą: połamane palmy, zrujnowane domy, samochody złożone w harmonijki. Na plażach nie ma już gnijących ciał - wszystkie uprzątnięto. Więc jeśli chodzi o ciała, można powiedzieć, że sytuacja jest opanowana. Ciała są w kontenerach. Kontenery, jeden przy drugim, jeden na drugim. Ciągną się wzdłuż rzeki, przy świątyni Yamg Yao. Droga do świątyni też prawie uprzątnięta, na bok zrzucono dachy z rozbitych domów, resztki mebli, kuchenek, lodówek, można więc jechać, ale nie szybciej niż 50 kilometrów na godzinę.
     Przed świątynią brama oblepiona zdjęciami: dzieci, dorośli, bransoletka, kolczyk, smok na prawym ramieniu. Każdy szuka jakiegoś znaku, po którym mógłby rozpoznać męża, żonę, syna, córkę.
     Odpychanie złych mocy
     
- 4,5 tysiąca ciał - mówi komisarz Spólnicka.
     Każde trzeba dokładnie opisać, z każdego pobrać próbki. Do świątyni Yamg Yao zjechali medycy sądowi, antropolodzy, genetycy z Francji, Szwecji, Belgii, Niemiec, Singapuru... W sumie 30 ekip. Zadania są podzielone, jedni wyciągają ciała z kontenerów, inni opisują, pobierają odciski palców...
     Stara kobieta zaczepia lekarzy, daje kawałek rzemyka na rękę. To talizman, ma odpychać złe moce. Więc wszyscy noszą rzemyki, na wszelki wypadek.
     Pracują na dwie zmiany, od ósmej do szesnastej i od szesnastej do nocy. Nie słuchają komunikatów, że fala może wrócić.
     Ciała są w rozkładzie, trudno je rozpoznać. Azjaci podobni do Europejczyków, kobiety podobne do mężczyzn - z piersi nie zostaje nic, czasami kawałek wiszącej skóry. Rzadko udaje się od razu rozpoznać kolor włosów, najczęściej mają barwę brudnego piasku z wodą. Albo ich nie ma, odpadły od głowy.
     - W sumie na wyspie zginęło ponad 5.200 osób. W niektórych miejscach fala miała 14 metrów, wdzierała się nawet na kilometr w głąb lądu. Część ludzi się utopiła, część zginęła od uderzeń w przedmioty, które niosła fala - mówi Kartasińska.
     W pobliżu nie ma ani jednego hotelu, który nadawałby się do zamieszkania. Do pracy trzeba dojeżdżać nieraz dwie, trzy godziny. Polacy mają szczęście, znajdują bazę zaledwie 110 kilometrów od świątyni. Mają najbliżej. Hotel znośny, stoi nad rzeką, więc nie brakuje wody do mycia. Gdy biorą prysznic, zastanawiają się, czy to ta sama woda, nad którą stoją kontenery z ciałami?
     Piekło i dobre ujęcie
     
- To musiał być kiedyś raj - mówi Magdalena Spólnicka. Wcześniej nigdy nie była na żadnej z tajlandzkich wysp, ale potrafi sobie wyobrazić te piękne plaże, kryształowo czystą wodę, palmy. Ludzi opalonych. Szczęśliwych. Młodych. Wyobraża sobie, że byli młodzi, może w podróży poślubnej? (teraz ci młodzi leżą nad rzeką).
     Pierwszego dnia, w nocy, zaraz po przylocie, polscy lekarze z polskimi genetyczkami, idą na plażę. Zastanawiają się, jak w jednej chwili raj zamienia się w piekło? I co oni by wtedy zrobili? Czy daliby się zaskoczyć fali? Dokąd by uciekli? A może, tak jak niektórzy z turystów, wyciągnęliby aparat, kamerę? Może by nawet wybiegli na spotkanie tsunami, żeby mieć dobre ujęcie?
     W Phuket Town ktoś próbuje im sprzedać fotki z pobojowiska. Na piasku zwłoki, w wodzie zwłoki, w samochodach zwłoki. "Fotograf" chce za swoją pracę 40 batów, to tylko trochę więcej niż dolar.
     Ktoś inny wdusza koszulki z napisem: Tsunami 2004 - _w tle plaża i małe ludziki uciekające z plaży w popłochu.
     Nie kupują.
     I bez tego komisarz Kartasińska ma sny o wielkiej fali. Komisarz Spólnicką też męczy koszmar - ucieka przed tsunami jadąc polonezem. Uff, udaje się! Wjeżdża na wielką górę, a nawet wjeżdża na wieżowiec!
     Trzeba się długo szorować
     
Smród przy świątyni Yamg Yao razi tylko na początku. Później człowiek przywyka. Sale sekcyjne oddzielone są od siebie ściankami z dykty. Z każdym dniem sal musi być więcej i więcej.
     Zagospodarowuje się każdy kawałek, więc coraz mniej jest miejsca na skrzynie ze sprzętem, który przywiozły ze sobą międzynarodowe ekipy, na jakiś stolik, przy którym da się usiąść, coś zjeść.
     Jedzenie jest tu na ogół lekkie - głównie ryż, warzywa.
     Trzeba jeść, tak podpowiada zdrowy rozsądek. Ale przede wszystkim trzeba pić. Ci, którzy zapomną - słabną, trzeba ich cucić.
     Tak więc, żeby prace przebiegały sprawnie, każdy powinien coś przełknąć. I powinien przywyknąć do tego, że zapach zmarłych oblepi mu włosy, ubranie - po powrocie do hotelu trzeba długo się szorować. Najtrudniej zmyć okropny smród z włosów i z bawełnianych koszulek.
     Kto zginął w pracy
     
Przygotowaniem zwłok do badań zajmują się wolontariusze, głównie z Kanady. Wyciąga się ciało z kontenera, czeka aż odtaje. Specjaliści wtedy zabierają się do pracy.
     Etap pierwszy - daktyloskopia. Z każdego palca trzeba pobrać skórę (często sama odchodzi), przygotować, odtłuścić, nałożyć na własne palce, odcisnąć.
     W tym czasie ktoś zajmuje się ubraniem - na pierwszy rzut oka, to bezkształtna masa oblepiająca ciało, dopiero, jak się wypierze, wysuszy, widać, co było kiedyś kolorową chustką, co kostiumem w kwiatki, a co granatowymi slipkami.
     Można wtedy zrobić zdjęcie, zaprotokołować, mieć już jakąś informację o zmarłym.
     Po ubraniu można zgadywać, kogo fala zabrała z plaży, a kogo z hotelu albo z ulicy. Ci z plaży mają na sobie niewiele, a czasami nawet nic, bo tsunami z łatwością rwało kąpielowe stroje. Ci z hotelu są w koszulach, spodniach. I od razu widać, kto zginął na służbie - oni mają koszule zapięte pod szyję, niektórzy nawet marynarki. A kobiety z kuchni są w fartuchach i rajstopach.
     Komisarz Ewa Kartasińska pierze te fartuchy, te rajstopy. Ma grube rękawiczki, ale szczupłe ręce, więc woda wlewa się, wypełniając rękawice.
     Tajowie lubią tytoń
     
Lekarze z Wrocławia pomagają przy sekcjach - jak się rozetnie powłoki brzuszne, można ustalić, czy ktoś za życia miał usuwany wyrostek robaczkowy, a może miał operowany żołądek, a może woreczek żółciowy? To już jakiś trop.
     Tropem są też zęby - sprawdza się plomby, koronki. Antropolodzy patrzą: O, tu guzki bardzo starte, na zębach żółto-brązowy osad. Wygląda na to, że człowiek miał 70-80 lat. Taj, bo Tajowie lubią żuć tytoń.
     Zęby są kopalnią informacji - komisarz Spólnicka robi zdjęcia uzębienia. Najpierw trzeba tylko wyczyścić usta ze szlamu, z larw, i trzeba wypreparować szczękę.
     Ktoś inny dokładnie bada skórę, na twarzy, rękach, nogach, może jest tatuaż, może charakterystyczne znamię, blizna?
     Ktoś inny pobiera próbkę do badań DNA. U dzieci trzeba wyciąć 5 centymetrów kości udowej. Próbki zamyka się w przezroczystych pojemnikach.
     W sumie przy jednym ciele pracuje do 20 osób.
     Polacy pomagają ekipie belgijskiej. Na wyspie są dwa tygodnie - tyle, ile miały trwać wakacje turystów, którzy tu zginęli.
     Codziennie z Bangkoku dzwoni do nich ambasador, pyta, czy wpadli na trop któregoś z zaginionych Polaków?
     Ambasada początkowo szuka 38 turystów, później okazuje się, że ktoś wrócił do kraju, ale nikogo o tym wcześniej nie poinformował, ktoś przeżył, bo wyjechał z wyspy, zanim przyszło tsunami, ktoś inny w ogóle na wyspę nie dotarł i nawet nie wiedział, że była wielka fala... Statystyki zmieniają się na lepsze. W połowie stycznia jest jasne: 29 Polaków żyje, ma się dobrze.
     Co z pozostałą dziewiątką?
     Może im coś powie, że nic
     
- Jeśli zginęli, nie da się ich szybko odnaleźć. Rozpoznać od razu dziewięć ciał wśród 4,5 tysiąca? To jak wygrać w totolotka _- mówi komisarz Spólnicka.
     Pewnie, że badając zwłoki, każdy z nich szukał charakterystycznych rzeczy, jakiegoś śladu - może obrączka z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem? Może oryginalna sprzączka przy ubraniu?
     Gdy kończyli pracę w świątyni, jeździli po wyspie, dopytywali o Polaków.
     Ktoś mówił, że może trafili do szpitala? Może zajmował się nimi lekarz, który teraz akurat wyjechał. Kiedy wróci? nie wie. Może jutro? Może pojutrze? Może im coś powie. A może nic. Bo tylu tu kiedyś było turystów, kto by ich spamiętał?
     Na wyspie zaczęło działać centrum zbierające dane o zabitych. Tajskie służby i wolontariusze siedzą przy komputerach, przy półkach z pojemnymi szufladami, które powoli będą się zapełniać - tu informacje o kobietach, tu o mężczyznach, tu dzieci, tu starsi...
     W połowie stycznia pierwsze 500 próbek do zbadania DNA poleciało do laboratorium w Chinach.
     Gdy polska ekipa opuszczała wyspę, wiele było jeszcze do zrobienia. Lekarze pobierający próbki od zmarłych, zbliżali się do półmetka.
     Zdjęcie bliźniaczek
     
Cała wyspa, to jedno wielkie miejsce poszukiwań. Rodziny, które straciły bliskich wieszają zdjęcia na lotnisku, pod sklepem, na przydrożnym drzewie. Może ktoś zobaczy? Może ktoś rozpozna?
     Ale na pierwszy rzut oka nikt nie rozpoznaje.
     Ekipy, które jadą codziennie do pracy w świątyni Yamg Yao, mijają wiele drzew z wieloma zdjęciami. A później, kiedy robią sekcje, nie są w stanie dojść, czy to ci sami ludzie, których widzieli roześmianych, na kolorowej fotografii z wakacji.
     Tylko raz byli niemal pewni. To ich poruszyło. Chodzi o bliźniaczki z Holandii. Zdjęcie bliźniaczek wisi na drzewie pod sklepem. Tak, wydawało im się, że wolontariusze przynieśli ciało jednej z nich.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska