
Kacper Lewandowski zamierza zmienić "Dżordża" w Żabę"
(fot. Fot. Łukasz Fijałkowski)
Toruń i okolice to w naszym regionie miejsce, gdzie mieszka kilku miłośników trabantów. W innych miejscowościach spotkać takich pasjonatów trudno.
W kraju jest ich wielu. Spotykają się nie tylko na zlotach trabantów, przede wszystkim na zlotach starych samochodów. Albo - tak jak w miniony weekend w Tułowicach - na II Centralnym Zjeździe Pojazdów Komunistycznych.
Z trampkami i walizką
"Trampek" stoi pod blokiem na jednym z toruńskich osiedli. Na dachu ma zamontowany bagażnik, a na bagażniku wielką, skórzaną walizkę. Z tyłu, na haku, wiszą trampki. To 17-letni "trampolo", czyli trabant z silnikiem volkswagena polo.
W samochód pochodzący z NRD niedawno zainwestował Maciej Chudański. - Sądzę, że to najlepiej kojarzący się z epoką PRL samochód - mówi. - "Reanimacja" starego auta jest dużą frajdą dla każdego, kto to robi. I nieważne, w jakim kierunku to idzie - bajeranckiej bryki budzącej podziw, czy oryginalnego, oldschoolowego pojazdu z minionej epoki.
Wydawałoby się, że bardziej kuszą nowe, doskonale wyposażone i wyższej jakości pojazdy. Ale Maciej zaprzecza. - Samochód musi mieć duszę, a każdy trabant ma swoją historię. Mój jest stosunkowo młody, zjechał z taśmy fabrycznej w 1991 roku i jest jednym z ostatnich wyprodukowanych egzemplarzy. Cały wygląd zewnętrzny to zasługa poprzedniego właściciela. Podoba mi się i nie planuję większych przeróbek, poza kilkoma naprawdę kosmetycznymi poprawkami.
Wydaje się, że kobiety częściej oglądają się za właścicielami szpanerskich aut z lakierem metalik i wielką mocą koni mechanicznych pod maską... Maciej śmieje się na takie stwierdzenie. - Nie widzę różnicy, czy zwracam na siebie uwagę w nowym aucie czy w trabancie. Uśmiech na widok "forda kartona" jest naturalnym odruchem. Nie spotkałem się z wyśmiewaniem. Miło mi, kiedy jadę trampkiem i jakaś ładna dziewczyna uśmiecha się na mój widok.
Leciutka "Zemsta"
Liczne zloty wielbicieli "zemsty Honeckera" odbywają się nie tylko w Polsce, także w Europie. Właściciele tych pojazdów niczym się nie wyróżniają spośród licznych pasjonatów starych samochodów. A na zlotach pojawia się wiele naprawdę fantazyjnie "odpicowanych" trabantów. - Takie spotkania to dobra okazja do wymiany doświadczeń, dyskusji o częściach i oczywiście do pochwalenia się swoim samochodem - mówi Kacper Lewandowski, właściciel "trabcia". Pochodzi z Czernikowa, ma 22 lata i studiuje eksploatację pojazdów i urządzeń transportowych we Włocławku. Jego tata jeździł pierwszym w Czernikowie trabantem, później syrenkami. Syn odziedziczył po nim hobby i często jeździ na zloty miłośników trochę starszej motoryzacji.
Niektórzy mają niesamowitą fantazję, bo trabanty przerabiają na różne sposoby, czasami nawet kontrowersyjny. Widać to na stronach internetowych. A co dopiero na zlotach... Kacprowi najbardziej utkwił w pamięci trabant przerobiony na samochód faszystowski. - Miał "łopatę", czyli swastykę z boku, zbiornik benzyny z tyłu i właz w dachu.
Dlaczego - jego zdaniem - ludzie decydują się na jeżdżenie "zemstą Honeckera"? - Samochód jest leciutki, można do niego wstawić duży silnik i rozwinąć dużą prędkość. - A jak jest z bezpieczeństwem w pojeździe zrobionym - jak się mówi - z kartonu? - W moim trabancie jest rama, we wszystkich końcowych seriach standardowo się pojawiała. W crash-testach trabant wychodził lepiej, niż volkswagen z tamtego okresu. A teraz i tak wszystkie nowe samochody, np. takie smarty, są prawie całe plastikowe.
Niebieski Dżordż
Kacper Lewandowski, a jakże by inaczej, też jest właścicielem trabanta. Do swojego "cacka" mówi Dżordż. Jest to autko nietypowe - teraz niebieskie (właściciel zapewnia, że lakier jest oryginalny - wierzymy na słowo). W środku nie ma absolutnie nic - siedzenie i tylna kanapa są u tapicera.
Sam zakup nie jest pewnie dużym wydatkiem, gorzej z utrzymaniem i eksploatacją. Kacper kupił Dżordża za 500 zł, ale koszt utrzymania jest trochę większy. Większy od użytkowania zwykłego samochodu. - No i duży problem jest z częściami do trabantów. Bo nie ma ich już prawie wcale. Pozostaje ślusarz, tokarz i aukcje internetowe.
Dlaczego więc odnawia właśnie trabanta? - Mój pierwszy samochód to był trabant, miał silnik dwusuwowy. Niestety, rozbiłem się nim w lesie. Teraz mam trabanta z 1991 roku z silnikiem czterosuwowym.
Dżordżowi najszybciej udało się jechać... - 150 km/h, czyli do końca prędkościomierza. Kacper śmieje się: - Myślę, że z innym, większym silnikiem spokojnie można by pofrunąć więcej. Słyszałem o ludziach montujących w trampkach silniki 1.8 od volkswagena.
"Żaba" zielono-żółta
Dżordż niedługo zamieni się w Żabę". Właściciel pomaluje go na żółto-zielono, tak samo jak felgi. Planuje zrobić nowe wygłuszenie wnętrza, bo oryginalne pozostawiło wiele do życzenia. W środku autko pokryje alkantrą, czyli sztucznym zamszem, również w kolorystyce zielono-żółtej. Reszta ma zostać oryginalna. - Kilka zmian wprowadzę na kokpicie - znalazłem ostatnio fajny prędkościomierz i ciśnieniomierz od volkswagena "1".
Kacper nie zamierza poprzestać na zrobieniu jednego trabanta. Planuje kupić volkswagena karmana - niemiecki samochód sportowy. produkowany w latach 1955-1974. Ciekawe, czy mu się uda? A następne spotkanie miłośników starych samochodów - w połowie sierpnia w Bieszczadach.
TRABANT
Stolicą trabantów jest niemieckie miasto Zwickau. Tutaj powstawał najpierw model P-70 Zwickau, poprzednik popularnych "mydelniczek". Nowoczesne rozwiązania zastosowane w aucie - użycie niepalącego się duroplastu (temperatura topnienia tego tworzywa jest zbliżona do temperatury topnienia aluminium), dwusuwowy małolitrażowy silnik, duże szyby i stosunkowo pojemne wnętrze, zadecydowały o niesamowitej popularności auta za "żelazną kurtyną".
W latach 1990-1991 produkowano ostatnią wersję trabanta - model 1.1. Był wyposażony w czterosuwowy silnik od volkswagena polo - stąd ich popularna nazwa Trapolo (lub Trampolo).