Przypomnijmy, Mateusz od urodzenia boryka się z niepełnosprawnością.
- Przez wadę genetyczną synek przyszedł na świat z ,,kikutkiem" zamiast lewej nogi - wspomina Anna Sadłowska. - To nie wszystko - okazało się, że ma połączone palce dłoni. Zaczęły się więc wyprawy od jednego szpitala do drugiego. Kiedy rówieśnicy Mateuszka szaleli na placu zabaw - synek albo leżał plackiem albo przechodził kolejne, bolesne zabiegi. Serce mi krwawiło, ale zawsze starałam się, by tego nie zauważył.
Szczęście w nieszczęściu
Dzięki cudom medycyny Mateusz ma szansę wieść normalne życie i chodzić do szkoły. A to dzięki protezie podudzia. - Ale za każdym razem, kiedy synek urośnie kilka centymetrów - trzeba ją wymieniać - mówi ze smutkiem pani Anna. - Już dawno wyrósł ze starej protezy, a o nowej mogliśmy tylko pomarzyć.
25 tysięcy złotych to rzeczywiście ogromny wydatek dla Sadłowskich. Tym bardziej, że w rodzinie jest jeszcze jedno chore dziecko - cierpiący na astmę i epilepsję Adrian. Na kupno protezy Sadłowscy dostali z Kasy Chorych tylko półtora tysiąca złotych. Do tego 2 tysiące 250 złotych z Funduszu Osób Niepełnosprawnych. Pozostał kłopot z resztą sumy.
- Całymi nocami płakałam w poduszkę i zastanawiałam się, skąd weźmiemy tyle pieniędzy - mówi pani Anna. - Bałam się, że Mateuszkowi pozostanie tylko wózek inwalidzki. Bo gdyby nie znalazły się środki na nową protezę - byłby na niego skazany. Szkoda, że żyjemy w kraju, gdzie dzieci skazuje się na kalectwo.
Znaleźli się dobrzy ludzie
Sadłowscy stawali na głowie, aby tylko zdobyć pieniądze na nową nogę. Pomogło konto założone przez Fundację Pomocy Dzieciom i ludzie o wielkich sercach. - Po naszym apelu w ,,Pomorskiej" wiele osób i firm podarowało nam tyle, ile tylko mogło - pani Anna ociera łzy wzruszenia. - Jestem wszystkim bardzo wdzięczna i dziękuję za wsparcie. Nie spodziewaliśmy się, że Państwo tak się zaangażują.
Każda złotówka przybliżała Mateuszka spełnionego marzenia. Zebranie tak potężnej sumy nie było jednak proste. Zabrakło jeszcze 13 tysięcy.
- I w tym momencie straciłam całą nadzieję - opowiada pani Anna. - Pomyślałam sobie: Cuda się nie zdarzają. Taka góra pieniędzy nie spadnie nam z nieba. Cóż, trzeba się pogodzić z porażką.
To był świąteczny cud
Znalazła się osoba, która wpłaciła na konto Mateusza całą resztę. Darczyńca pragnie jednak zachować anonimowość. - Kiedy się o tym dowiedziałam, aż zakręciło mi się w głowie! - uśmiecha się szeroko pani Anna. - Nie pamiętam, kiedy w naszym domu panowała taka radość. Osoba, która dołożyła brakujące pieniądze - podarowała Mateuszowi coś więcej niż nogę. Co takiego? Wiarę w drugiego człowieka.
- Nawet nie wiem jak dziękować - mówi Mateusz. - W Końcu mogę zapomnieć o bolesnych obrzękach. A moja piłka do nogi nie będzie leżała bezużytecznie w kącie!
27 stycznia Mateusz wybiera się z mamą do podwarszawskiego Konstancina. Przed nim jeszcze żmudna rehabilitacja, ale kiedy wróci do Rypina - w końcu będzie miał nową nogę.