W prezentowanych do tej pory planach przebudowy Dużego Rynku w Świeciu mówiono m.in. o: pojawieniu się fontanny, wymianie nawierzchni, letnich kawiarenkach, zmianie organizacji ruchu, itd. Te szczegóły projektu są powszechnie znane. Mało kto jednak wiedział, że niedawno pojawiła się nowa wizja, o której nie słyszeli nawet radni. Zakłada ona likwidację: kwiaciarni, baru i saloniku prasowego, funkcjonujących tam od 13 lat. Jak przekonywał burmistrz podczas ostatniej sesji, nie miał obowiązku powiadomić o tym rajców.
Chodzi o to, że wymienione obiekty nie są trwale powiązane z podłożem, a to ma zasadniczy wpływ dla ich status prawny. Co więcej, ich właściciele mają umowy dzierżawy terenu tylko na czas określony i zgodnie z jednym z zapisów mogą być im one wypowiedziane z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Co sprawiło, że Tadeusz Pogoda nagle uznał, że "zielone budki" szpecą Rynek? Jego zastępca nie umie odpowiedzieć na to pytanie. - Myślę, że znajdziemy rozwiązanie, które zadowoli właścicieli - próbuje studzić emocje Zbigniew Podgórski. - Może znajdziemy im inną lokalizację? Do 2012 r. mogą spokojnie pracować.
W sprawie chcą interweniować radni, którzy czują, że nie potraktowano ich poważnie. - Jak burmistrz mógł podjąć taką decyzję praktycznie jednoosobowo? - zastanawia się Jerzy Adrych. - Chcę wierzyć, że ten nietrafiony projekt można w jakiś sposób zmienić. Bo trudno przejść do porządku dziennego nad tym, że za dwa lata kilkanaście osób straci pracę.
Ładna zapłata
Tadeusz Guzek, który na Dużym Rynku handluje od 35 lat nie kryje swojego rozgoryczenia. - Najpierw komuś przeszkadzał kiosk z lodami, teraz bar wybudowany zgodnie z wytycznymi urzędu - podkreśla. - Burmistrz zapomina, że to on miał duży wpływ na to, co przygotowała projektantka. Podobał mu się siding, któremu od początku byliśmy przeciwni. Jak może teraz powiedzieć, że to szkaradztwo?
Właściciel baru Zielony nie zaprzecza, że interes przynosi dochody, ale tylko dlatego, że działa zarówno jako letnia kawiarenka, jak i bar pod dachem. Plany urzędu zasmuciły jego pracownice. - Obawiam się, że będę musiał zwolnić sześć osób - ubolewa. - Większość pracuje u mnie od kilkunastu lat. Uczciwie płaciłem podatki, inwestowałem i taką oto otrzymuję zapłatę. Gdybym o tym wiedział, nie kupowałbym maszyny do lodów za 60 tys. zł i nie płaciłbym w marcu 4 tys. za wycięcie chorego, miejskiego drzewa.
O tym, co szykuje burmistrz, zupełnie przypadkiem, miesiąc temu dowiedziała się Małgorzata Bernacka, właścicielka saloniku prasowego. - Chciałam uzyskać zgodę na zmianę elewacji - wspomina. - Wtedy pokazano mi nowe plany, na których nie ma mojego kiosku. Oboje z mężem jesteśmy po 50. Gdzie znajdziemy pracę, gdy stracimy tę, którą mamy?
Podobno miasto chce zaproponować inne tereny pod działalność. Tyle, że nikt nie ma złudzeń, że będą to atrakcyjne punkty.