Mężczyzna mieszka w parterowym domku przy ulicy Wiślanej od 59 lat, czyli od urodzenia. Jak sam twierdzi, utrzymuje się z tego, co znajdzie w pobliżu przydomowych ogródków i w śmietnikach.
- To biedny, ale spokojny człowiek - mówi sąsiadka Ryszarda Rzeźnikowskiego, również mieszkanka domu przy ul. Wiślanej. - Odkąd pamiętam, widywałam go w okolicy. Chodził z tobołkami, zagadywał niektórych mieszkańców. Wszyscy go tu znamy. Ten człowiek nigdy nic złego nikomu nie zrobił. Dlatego nie rozumiem, dlaczego te chłystki dały mu taki wycisk - kobieta jest przejęta.
Młodzi chcieli się rozerwać
Nasza rozmówczyni wspomina zdarzenia z połowy września, kiedy to na Rzeźnickiego napadła grupka okolicznej młodzieży.
- Przyszedł do nas po tym wszystkim - mówi sąsiadka. - Cały był oblany farbą. Musieliśmy później szorować ściany w korytarzu, bo opierał się o nie. Był naprawdę mocno pobity. Od tego czasu kuleje. Bardzo mi go żal - mówi zamyślona. - Te wyrostki zrobiły sobie pośmiewisko z Bogu ducha winnego człowieka. Dla rozrywki.
Spadł ze schodów
Oprawców było kilku. Nachodzili Rzeźnickiego co najmniej dwa razy. Policja potwierdza, że do pobicia doszło 11 września, a cztery dni później zdemolowano mieszkanie mężczyzny.
- Ja nikomu nic nie zrobiłem - pana Ryszarda zastaliśmy, właśnie gdy wychodził, kulejąc z domu do ogrodu. - Ich było trzech, albo czterech - mężczyzna podciąga rękaw koszuli, ramię od łokcia do barku mieni się odcieniami fioletu. - I, wie pan, to takie wyrostki były. Trzynaście, czternaście lat. Napadli mnie w kilku, nie mogłem im dać rady - pan Ryszard ma szkliste oczy, trzęsie mu się podbródek. - Potem mnie popchnęli i wpadłem do piwnicy.
Gdy młodzi przyszli drugi raz, wytłukli szybę w oknie. - Oblali mi wszystko w środku podpałką do grilla. Chyba chcieli mnie podpalić - dodaje pan Ryszard.
Sadyści poszukiwani
Sam mówi o sobie, że pracował w spółdzielni tapicerskiej, później w przedsiębiorstwie budowlanym "Bydgoszcz - Wschód". Od dwudziestu lat jest jednak bez stałej pracy.
- A gdzie by mnie przyjęli w moim wieku? - Rzeźnikowski nie chce też iść po pomoc do opieki społecznej. - Tam mi nic nie dadzą, bo nie jestem zarejestrowany. A radziłem sobie przez te lata. Pomagają mi dobrzy ludzie. Mieszka tu taka miła pani. Zawsze da mi coś do jedzenia. Ostatnio przyniosła mi grzyby - uśmiecha się.
Sąsiadka Rzeźnickiego, z którą rozmawialiśmy, twierdzi, że miał kilkoro rodzeństwa: - Wszyscy poumierali. A dalsza rodzina? Wie pan, jak to jest. Pewnie nie chcą się zajmować kłopotliwym krewnym.
Sprawą pobicia mężczyzny zajmuje się policja: - Wyjaśniamy okoliczności tych zdarzeń. Ustalamy sprawców pobicia, jest duża szansa, że uda się ich zatrzymać - mówi Maciej Daszkiewicz z KWP w Bydgoszczy.
Czytaj e-wydanie »