Prypeć - miasto duchów
AUTOBUSY PEŁNE DZIECI

kiedyś wypełnione dziecięcym śmiechem, dziś straszy nawet dorosłych.
(fot. fot. P. Skraba)
W kwietniu 1986 roku Igor miał 21 lat. Wtedy doszło do, jak poinformowały władze: "niegroźnej awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu".
- Pamiętam, że z ulic Kijowa zniknęły wszystkie autobusy - wspomnienia. - Transporty wracały potem pełne dzieci, zabranych prosto ze szkoły.
Dzień po awarii rozpoczęła się ewakuacja skażonej strefy, tzw. zony. Wydzielony teren liczy 30 km i zajmuje powierzchnię 2,5 tys. km kw. Na początku wywożono ludzi z trzech miast, które były narażone na największe promieniowanie: Prypeć, Janowo i Kopacze. By nie wywoływać paniki, powiedziano ludziom, że wyjeżdżają zaledwie na 3 dni. Ewakuacja rozpoczęła się o godz. 8.30, 10 minut po tym, jak dzieci rozpoczęły lekcje w szkołach.
- Młodzież wysłano potem na obowiązkowe obozy w różnych częściach Ukrainy. Z rodzicami dzieci zobaczyły się dopiero po 3 miesiącach - wzdycha Igor.
Pamięta kolumnę autokarów - ostatni opuszczał Prypeć, gdy pierwszy wjeżdżał do oddalonej o ponad 50 km wsi.
Rodziny przesiedlano do miast na terenie całego ZSRR lub do Sławutycza - miasta zastępczego, oddalonego o 60 km na wschód od strefy zero.
HISTORIA PRAWDZIWA

stoją łóżeczka przygotowane do popołudniowej drzemki.
(fot. fot. P. Skraba)
Dziś wiemy, że "niegroźna awaria elektrowni atomowej w Czarnobylu" była największą katastrofą w historii energetyki jądrowej i jedną z największych katastrof przemysłowych XX wieku. Ludzie wyjechali nie na 3 dni, lecz na zawsze.
Młodzi, ukraińscy żołnierze bez odpowiedniego zabezpieczenia zostali oddelegowani do czyszczenia dachu reaktora: 2 minuty pracy miały im zastąpić 2 lata obowiązkowej służby wojskowej. Na kontakt z promieniotwórczymi izotopami narażeni byli także strażacy walczący z płonącym budynkiem reaktora. W dniu awarii zginęły dwie osoby: pracownik sterowni oraz strażak. Liczba ofiar usuwania skutków lub zmarłych mieszkańców okolicznych miast jest trudna do oszacowania. Wiadomo jedynie, że w półtora miesiąca od awarii z powodu choroby popromiennej w moskiewskim szpitalu zmarło 26 osób.
Skutki katastrofy odczuła cała planeta. Chmura z radioaktywnymi oparami trzykrotnie okrążyła Ziemię. Wszyscy jesteśmy ofiarami Czarnobyla.
MIASTO DUCHÓW
W Prypeci nikt nie mieszka. Poziom radiacji jest tak duży, że nie pozwala na normalne funkcjonowanie.
Wchodzę do domu kultury. Pod nogami chrzęści szkło. Oglądam opuszczoną salę kinową, puste krzesła i malowidła na ścianach. Na zapleczu teatru cały czas leżą przygotowane do pierwszomajowego pochodu portrety przywódców ZSRR. W pobliżu pusty hotel - symbol dawnej świetności miasta. Meble gniją od wilgoci i mrozu. W sali restauracyjnej resztki parkietu, strupy farby na ścianach. W supermarkecie jest wszystko: kasa sklepowa, płyty winylowe, nadgryziona zębem czasu wiolonczela. Wesołe miasteczko straszy nawet dorosłych. W szkole otwarty na spisie uczniów dziennik lekcyjny i książki na ławkach. Sceny jak z horrorów. W żłobku pod nogi wpadają dziecięce buciki. Patrzę na zabawki odłożone w pośpiechu i łóżeczka przygotowane do popołudniowej drzemki.
Igor oprowadza zagraniczne wycieczki po mieście duchów. -Przyjeżdża tutaj kilkadziesiąt grup rocznie: z Niemiec, Francji, Polski, Ukrainy - opowiada. - Dla nas, Ukraińców, przyjazd do Prypeci to nie turystyka. To pielgrzymka do miejsca, które jest symbolem wielkiej tragedii, nie tylko naukowej, ale przede wszystkim ludzkiej - podkreśla Igor. - Wielu mieszkańców okolicznych miast ma w swoich rodzinach kogoś z Prypeci, ja również.
NADZIEJA NA NOWE ŻYCIE
Obecnie w Czarnobylu, oddalonym o 18 km od reaktora numer 4, w wysterylizowanych blokach, mieszkają 3223 osoby. Pracują w państwowych wyspecjalizowanych zakładach na terenie strefy zamkniętej. Robotnicy, w wieloosobowych grupach, nie dłużej niż przez 15 dni z rzędu i nie więcej niż 3 miesiące w roku będą budować ołowiany sarkofag, nad czwartym reaktorem. Szacuje się, że jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zona będzie mogła być ponownie zasiedlona za 55 lat. W Czarnobylu dla tej "garstki" osób życie toczy się zwykłym trybem: śpią, robią zakupy, myją się i pracują w zagrożonej strefie. Zarabiają tu tyle, ile mało kto w tym kraju. Promieniowania nie widać: rośliny rosną, jak gdyby nigdy nic, w powietrzu nie ma żadnych drażniących substancji. Cisza. Ptaków jakoś nie słychać.
Prypeci za pięć lat może już nie być. Budynki grożą zawaleniem. A wtedy zona zostanie zamknięta dla zwiedzających.
Igor regularnie jeździ na skażone tereny. W 1987 roku pojechał tam po raz pierwszy, potem zrobił sobie zaledwie 5-letnią przerwę.
- Nie boisz się?
- Czego?
- O swoje zdrowie.
- Na coś trzeba umrzeć. A tak przynajmniej będę wiedział na co.
Podziękowania dla Krzysztofa Krzyżaniaka za pomoc w realizacji materiału.
Udostępnij