Roman Kluczyński jest typem obieżyświata. W ubiegłym roku pieszo przeszedł 4 tysiące kilometrów dookoła Polski. 10 czerwca opuścił swój dom w Katowicach. Pieszo przeszedł ze Śląska w Bieszczady, w poszukiwaniu pracy. 23 czerwca zatrudnił się przy wypale w Woli Michowej. Robota była ciężka, ale pan Roman był zadowolony.
2 grudnia wziął od szefa pieniądze za kilka miesięcy i wyruszył do domu w Katowicach. Poszedł wzdłuż granicy, bo to - jak mówi - najpiękniejszy widok Bieszczadów. Po kilku dniach wędrówki opadł jednak z sił.
Gdy rozpadły mu się buty, przez 8 dni koczował na ambonie myśliwskiej. Po zdjęciu butów i skarpet okazało się, że ma odmrożone stopy. Na kolanach schodził po śnieg, którym się żywił.
Czytaj też: Usłyszeli od lekarzy, że ciąża obumarła. Siedem miesięcy później cieszyli się z narodzin dziecka
- Postanowiłem idę dalej. Umrę albo się uda. Na obolałe nogi założył kurtkę - opowiada pan Roman. Tak szedł w stronę drogi.
- Machałem na jadące samochody. Nikt nie chciał się zatrzymać - żali się mężczyzna.
W końcu trafił na dom i dobrych ludzi, mieszkańców Starego Żmigrodu.
Obecnie pan Roman przebywa na chirurgii w szpitalu.
Czytaj też: Na takich jak "Ryba" mówią: grafficiarze. Ale on nie maże po ścianie, tylko tworzy. I kocha Rembrandta
źródło: Szedł boso przez pola z Bieszczadów do... Katowic. Dobrzy ludzie uratowali mu życie