Dyżurny policji w Słupsku w noc sylwestrową kilkakrotnie odbierał telefony od osób zbulwersowanych brakiem działania pogotowia. Chodziło o dwa przypadki, w których doszło do urazów oczu.
W Smołdzinie wybuch petardy poparzył mężczyźnie twarz. Współtowarzysze zabawy zadzwonili na pogotowie. Dyspozytorka odmówiła jednak wysłania karetki.
- Mamy to wszysko nagrane: powiedziała, że poparzone oczy to nie jest zagrożenie życia - wyjaśnia Małgorzata Orłowska, zastępca kierownika Działu Usług Medycznych. - Poinstruowała, że poszkodowanemu należy w pierwszej kolejności przemyć oczy i następnie samemu dowieźć na oddział okulistyczny. Po pięciu minutach znowu był jednak telefon, że w Smołdzinie wszyscy są pijani i nie ma kto zawieść tego człowieka do Słupska. No to wysłaliśmy karetkę, chociaż nie powinniśmy.
Jak poinformowała nas M. Orłowska, pierwsze zgłoszenie ze Smołdzina odnotowano o godzinie 1.00, drugie - o 1.05. Karetka wyjechała o godzinie 1.07 z Główczyc i do oddalonego o 12 km Smołdzina dotarła o 1.30. Pacjent znalazł się w szpitalu o godz. 2.10. Ustaliliśmy, że został opatrzony. Nie wymagał hospitalizacji.
Natomiast do dziś przebywa w szpitalu mężczyzna ze Skórowa, po którego pogotowie również wyjechało dopiero po ponagleniach. Urazu oka doznał jednak nie od petardy, tylko w bójce.
- Nadal uważam, że nie powinniśmy po niego wyjeżdżać, bo nie było zagrożenia życia - mówi zastępca kierownika słupskiego pogotowia.
Udostępnij