- Nie wytrzymałem, kiedy pijana klientka tego baru zaczęła wyzywać od najgorszych bezbronną kobietę, przechodzącą obok - opowiada pan Waldemar (nazwisko do wiadomości redakcji), który przyszedł do nas, żeby opowiedzieć o problemie mieszkańców. - Napadnięta zalała się łzami. Wezwałem policję, ale niewiele to dało.
Ludzie z sąsiedztwa lokalu boją się klientów ,,Merlina’’, bo wulgaryzmy to nie wszystko. Także taksówkarze i sprzedawcy z sąsiednich sklepów opowiadają o nocnych burdach i nieprzytomnych klientach, śpiących pod płotem ogródka piwnego. Oddawanie moczu w bramach i pod murami kamienic to tutaj codzienność.
Przeczytaj też: Zabiła w afekcie, czy dla pieniędzy?
- Bijatyki się czasem zdarzają, jak to w knajpie. Ale rzadko. Jak dochodzi do jakiejś afery, to wzywamy policję - zapewniają panie z obsługi bydgoskiego baru.
Zdaniem mieszkańców takie tłumaczenia to bujdy na resorach. - Policjanci przyjeżdżają, ale tylko po sygnałach od nas - podkreślają. - Właściciel nie reaguje na to, co się tutaj dzieje. A zwracaliśmy mu uwagę.
Odkąd zlikwidowano dworcowy komisariat policji, jedynymi mundurowymi, którzy pilnują porządku na PKP są sokiści. - Interweniujemy w przypadkach osób pijanych i bijatyk obok dworca. To co dzieje się w barze, to już sprawa właściciela - mówi Jerzy Grzeca, zastępca komendanta Komendy Regionalnej Straży Ochrony Kolei w Bydgoszczy.
Jak poinformował nadkom. Maciej Daszkiewicz z biura prasowego regionalnej policji, w ciągu ostatnich trzech miesięcy patrole interweniowały obok dworca zaledwie sześć razy. - Znacznie więcej zgłoszeń mamy ze starówki. Mieszkańcy okolic PKP skarżą się gazecie, ale do nas nie dzwonią. Prosimy ich o pomoc, nie gryziemy.
Czy naprawdę nie ma skuteczniejszej metody, żeby okolice dworca były bardziej bezpieczne? Może rozwiązaniem byłoby ograniczenie tutaj sprzedaży alkoholu?
Czytaj e-wydanie »