- Równość? Będzie wtedy, gdy poziom niekompetencji kobiet dorówna poziomowi niekompetencji mężczyzn - mówiła z właściwym sobie humorem publicystka. - A do tego jeszcze nam trochę brakuje.
Znana publicystka i profesor filozofii przyjechała do Książnicy, by promować swoją nową książkę: "Ta straszna Środa?". Mówiła m.in. o wyniku ostatnich wyborów. - Niewiele kobiet w Parlamencie to rezultat pójścia na ustępstwa - tłumaczyła. - Wystarczy spojrzeć na PiS, które od początku mówiło, że będzie problem z osiągnięciem kwoty parytetu na listach wyborczych. Prezes Kaczyński bał się, że trzeba będzie angażować matki i ciotki posłów, bo ponoć kobiety nie garną się do polityki. Tymczasem w innych partiach panie funkcjonowały od dawna, tylko PiS-owa "ekipa aniołków" pojawiła się szybko i równie szybko zniknęła. To pokazuje również, w jaki sposób tworzy się listy wyborcze. Dopóki nie pojawi się ustawa gwarantująca "suwak", czyli naprzemienność kobiet i mężczyzn na listach wyborczych, to niewiele się zmieni
Gdyby Robinson był Polakiem
Magdalena Środa odwołała się również do słów Janusza Palikota, który oficjalnie przyznał, że chciałby widzieć ją w roli ministra edukacji.
- Byłam już ministrem i mam dość - mówiła profesor. - To bardzo biurokratyczna i czasochłonna praca. Poza tym nisko płatna, a przecież jestem etykiem, więc musiałabym zachowywać się etycznie i nie mogłabym dorabiać na boku - żartowała publicystka. Przyznała jednak, że polskie szkolnictwo potrzebuje zmian. - Potrzebna jest praktyczna edukacja społeczna - podkreślała. - Młodzi Polacy nie rwą się do wolontariatu, nie angażują się w politykę, w ruchy społeczne, to trzeba zmienić. Brakuje im też kompetencji zdrowotnych: nie znają biologii własnego ciała, edukacja seksualna jest czymś podstawowym.
Kolejną zmianą, jaką Magdalena Środa chętnie widziałaby w szkołach, są lekcje etyki i filozofii. - Lekcje religii powinny wrócić do przestrzeni sacrum, tam gdzie jest ich miejsce - wyjaśniała. - W tej chwili są sporym obciążeniem dla budżetu ministerstwa, ale nie przekładają się na wymierne korzyści. Nie wpływają na standardy moralne: uczniowie chodzący na religię nie są lepsi, bardziej moralni od ich kolegów, którzy tego nie robią. Nie przekładają się również na wiedzę - ciągle przychodzą do mnie na zajęcia studenci, którzy pojęcia nie mają o Biblii i nie odróżniają katolicyzmu od chrześcijaństwa.
Dostało się również kanonowi lektur, który - zdaniem profesor - promuje XIX-wieczny system wartości. - Wystarczy porównać Mickiewiczowego Konrada z Robinsonem Crusoe. Pierwszą rzeczą, jaką wyławia z wody ten ostatni jest księga przychodów i rozchodów. A kiedy rozbitek przechodzi przemianę, rozpala na brzegu ogniska i postanawia, ze od tej pory będzie polegał tylko na sobie. Gdyby Crusoe był Polakiem, najpierw napisałby wiersz o ojczyźnie, potem o Matce Boskiej lub o nieszczęśliwej miłości do ukochanej kobiety, wyhaftowałby flagę polską i umarłby z głodu.
Szklany sufit i lepka podłoga
Nie zabrakło również pytania o feminizm. - Feminista to człowiek, który wie, że w życiu społecznym kobiety mają się gorzej - wyjaśniała etyczka. - Wie, ze mniej zarabiają. W pracy natykają się na "szklany sufit" i "lepka podłogę" - rzadziej awansują. W szkolnictwie wyższym walczą ze zjawiskiem "wyciekającej rury": wiele kobiet zaczyna studia, ale bardzo mało zostaje profesorkami. Wśród ofiar przemocy domowej także zdecydowaną większość stanowią kobiety. Żeby być feministką, wystarczy elementarna wrażliwość. Feministą jest każdy, kto jest demokratą.
Czytaj e-wydanie »