Już mija tydzień, odkąd Bartosz wyszedł z domu i nie dał znaku życia. - Synku, jeśli wrócisz, wszystko sobie wyjaśnimy, nie bój się - rozpacza matka. - Chłopie, wracaj, damy radę - zachęcają jego przyjaciele.
Bartosz ma prawie 170 cm wzrostu, waży 56 kg. Ma włosy krótkie blond (mogą być przefarbowane na czarno), oczy niebieskie. Gdy zniknął, ubrany był w niebieskie jeansy, a na nogach miał ciemne, sportowe buty. Ostatni raz widziany był przy ul. Kujawskiej na terenie dworca PKP Toruń Główny. W poszukiwania Bartosza włączyła się cała rodzina, policja, przyjaciele i nauczyciele. Wszyscy mówią podobnie - nie stwarzał żadnych problemów, nie miał powodu do ucieczki. Dlaczego więc nie wraca do domu?
Przeczytaj też: Toruń. Zaginął 17-letni Bartosz Richert
- W dzień poprzedzający jego zniknięcie, poszli z bratem bliźniakiem spotkać się z ojcem - wspomina matka. - Następnego ranka wszyscy pobiegliśmy do swoich zajęć, tylko Bartosz został w domu. Jak się okazało, bo zadzwoniła do mnie 21-letnia córka, gdy wróciła do domu, Bartosz wcale nie poszedł do szkoły, zostawił po sobie w łazience zużytą tubkę czarnej farby do włosów, stąd przypuszczamy, że mógł je zafarbować. Pojechał na dworzec i kupił bilet. Nie wiemy, dokąd pojechał. Chcę, aby wiedział, że kiedy wróci nic mu nie grozi, bardzo go kocham, chcę porozmawiać.
Koledzy ze szkoły opowiadają, że był normalnym chłopakiem. - Tylko nie imprezował - wzruszają ramionami. - Matka go podobno nie puszczała, bała się o niego.
- Jak się zdenerwował, to się jąkał, ale to był miły, spokojny chłopak - mówi Monika z III LO. - Zapowiadał, że ucieknie, połamie kartę SIM, aby w końcu jego mama zrozumiała, że potrzebuje trochę wolności, żeby mógł wychodzić do ludzi.
Bartosz miał terapeutę, leczył się z jąkania, rozmawiał z psychologiem. Jego mama dwa tygodnie temu wyszła ponownie za mąż, z czego Bartek się cieszył. Opowiadał kolegom, że może wyjedzie do Holandii.
Czytaj e-wydanie »