Toruń Copernicon Festiwal gier i fantastyki
W rzeczywistości Zuldzin to Kamil Kuśnierek, student inżynierii materiałowej z Bydgoszczy. Ale na Coperniconie nikt go o nazwisko nie zapyta - to byłby nietakt. Zuldzin to Zuldzin, przecież wszyscy widzą: napisane na identyfikatorze.
- Tu nie ma pań i panów - wyjaśnia Zoe, czyli Magda Kalinowska z Poznania. - Podczas konwentu wszyscy jesteśmy równi, więc wszyscy używamy imion lub pseudonimów. Nie ma wyjątków, nawet do znanych pisarzy mówi się na ty. No, chyba że ktoś sobie tego wyraźnie nie życzy. Takie zasady.
Copernicon 2011. Sapkowski odwiedził Toruń [zdjęcia]
Jestem gżdaczem. Muszę ci pomóc
Zasad jest więcej - świat fanów i konwentów rządzi się własnymi prawami. Na przykład: na każdą dyskusję czy spotkanie można wejść w dowolnej chwili. To ważne, bo w konwentowej szkole sal z prelekcjami jest kilkanaście, w każdej z nich co godzinę zaczyna się kolejny punkt programu. Wyjść też można w każdym momencie. Nikt nie spojrzy z wyrzutem, nikt nie wyprosi - to nie uniwersytet. Ważne tylko, żeby nie przeszkadzać innym.
Dalej: na terenie konwentu nie ma mowy o alkoholu, chyba, że w festiwalowym barze. Papierosy? Owszem, ale w wyznaczonym miejscu. Jedzenie? To już bardziej skomplikowane.
Tuż przy wejściu można natknąć się na uczestników konwentu z dużymi kartkami: "Kup pizzę" albo "Jesteś głodny. Zaufaj nam, JESTEŚ głodny!" O co chodzi? - Jedzenie zamawiamy hurtowo z zaprzyjaźnionej knajpy - wyjaśnia Natalia. - Gżdacze tacy jak ja przyjmują zamówienia, a kiedy zbierze się dużo chętnych, dzwonimy po pizzę.
Gżdacz: zielony stworek z pomarańczowymi skrzydłami. Wymyślił go Maciej Wojtyszko w powieści "Bromba i inni". W slangu konwentowym: wolontariusz od wszystkiego. Gdyby ktoś miał wątpliwości, rozwieje je napis na koszulkach ochotników: "Jestem gżdaczem. Muszę ci pomóc."
Wszystko o imprezach w Toruniu - KLIKNIJ
Elfy, paprotki i książka telefoniczna
Kredka z Lublina wyróżnia się nawet wśród fanów: krótka czarna spódniczka, mocny makijaż, fioletowo-biało-czarne włosy. - Lubię ubierać się niekonwencjonalnie - przyznaje. - Choć ludzie reagują różnie. Dzieci w supermarketach wpadają na półki, gdy mnie widzą, rodzice wyciągają telefony i robią zdjęcia. Ale byłabym głęboko zakompleksiona, gdybym się tym rzeczywiście przejmowała.
Fantastykę lubi odkąd pamięta. - Tolkiena czytałam z latarką pod kołdrą, kiedy miałam jakieś 13 lat. - opowiada. - "Władcę pierścieni" połknęłam bez problemu, ale z "Silmarillionem" było gorzej. Siedziałam nocami, czytałam, płakałam, klęłam, ale dalej czytałam, bo chciałam pochwalić się koleżance. Miałyśmy wtedy swój klub elfów, żarłyśmy tam liście paprotek, żeby wczuć się w klimat.
"Silmarillion" : zbiór opowiadań J. R. R. Tolkiena, potocznie nazywany mitologią Śródziemia. Dzieło przez fanów uwielbiane lub znienawidzone. Na kilkuset stronach zawiera oszałamiającą liczbę nazw własnych, dlatego przeciwnicy mówią na nie: książka telefoniczna Śródziemia.
Kostium Diany z Bydgoszczy to kwintesencja estetyki steampunkowej: elegancka biała bluzka, której nie powstydziłaby się jej prababka, czarny gorset, biżuteria. - Steampunk to stylistyka z czasów, które nigdy nie istniały - podkreśla z zapałem dziewczyna. - Czasów pierwszych maszyn parowych, w których historia potoczyła się innym torem. To wyobraźnia bez ograniczeń.
Bo ograniczeń fani nie lubią. Przeciwnie: im większe daje coś pole do popisu wyobraźni, tym lepiej. Przykład: erpegi. Inaczej: rolpleje. Ich uczestnicy wcielają się w fikcyjne postaci, których cechy charakteru i częściowo także działania określane są przez rzut kostką. Rozgrywka ma zaplanowany scenariusz, który zna wyłącznie prowadzący: mistrz gry. Taki jak Kredka.
- O RPG mówi się mało - przyznaje dziewczyna. - Książki fantasy znajdziesz w każdej księgarni. Z grami gorzej: trzeba znać ludzi, którzy znają ludzi. Mieć podręcznik, zakręcić się w tym środowisku, pójść do klubu fantastyki. Pamiętam, jak sama byłam tam pierwszy raz: stałam wpatrzona w ścianę, żeby mnie tylko przypadkiem nikt nie zapytał, co ja tam robię. Tak to jest: nowicjusze mają opory. Szkoda, bo gry rozwijają. Lubię kreować własny świat; gdy układam intrygę, siedzę po nocy, przeczesuję Internet. Tworzę.
Nerd z szansą na seks: fana portret własny
Ale erpegi to tylko początek - krokiem dalej są LARP-y. - Czyli Live Action Role Playing - wyjaśnia Zuldzin. - To system erpegowy, tyle że na żywo. W erpegach myślowo przenosimy się do świata fantazji, grając w LARP-y przenosimy się tam fizycznie. Na czas rozgrywki staję się inną postacią. I nie ma rzucania kości, statystyk - jeśli chcę przekonać do czegoś innego gracza, muszę wykorzystać własne umiejętności perswazji. Przebranie? Przydaje się.
Strój Zuldzina kosztował go kilka miesięcy pracy. Najwięcej czasu pochłonęła metalowa proteza ręki, niezbędna do wykrywania technomagii.W grze stworzyły ją krasnoludy. W rzeczywistości Kamil przez dwa miesiące ciął, giął i wiercił blachę, doczepiał druciki, pasy i mocowania. Przy tym wszystkim stylowy melonik, monokl i frak były już drobiazgiem.
Efekt? - Chylę czoła! - kiwa z uznaniem głową Feldmarszałek, student z Rzeszowa. - Myślałem, że ja jestem nerdem, ale wymyślić takie przebranie to dopiero coś!
Nerd: z angielskiego "frajer", także potoczne określenie nieprzystosowanego społecznie fana. Synonim: geek, czyli świr. Także: kujon. Nieco bardziej uspołeczniony od nerda.
beta.pomorska.pl w zupełnie nowej odsłonie. Czekamy na opinie
- Mówi się, że geek to nerd z szansą na seks - śmieje się Stanisław Krawczyk, redaktor poświęconego fantastyce portalu Poltergeist. Na Uniwersytecie Warszawskim przygotowuje pracę doktorską na temat fanów fantasy. - Ok. 70-80 proc. uczestników konwentu to mężczyźni - mówi. - Przeciętny fan ma ok. 20-30 lat, sporo czyta. Myślę, że wielu ma zainteresowania ścisłe: przyrodnicze, techniczne. Trzeba też pamiętać, że to grupa, która ma zainteresowania dość odległe od głównego nurtu, są więc w niej tendencje, żeby się wyodrębnić. Na pewno można mówić o napięciu między fanami a ludźmi, którzy się tym nie interesują.
To napięcie powodują najczęściej dwa zarzuty stawiane fanom przez "normalnych ludzi". Po pierwsze: fantastyka to bajeczki o rycerzach i smokach. Po drugie: fantastyka to ucieczka od normalnego życia.
Fantasy? To te bajki o smokach
- Bajki? - zastanawia się dr Dorota Guttfeld z katedry filologii angielskiej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, prelegentka na Coperniconie. - Przy tak postawionym problemie warto zastanowić się, dlaczego opowiadamy bajki dzieciom? Być może jest to po prostu zakorzenione w naszej kulturze? Może potrzebujemy opowieści, które będą mówiły o archetypach, pozwolą w metaforyczny sposób zmierzyć się z problemami takimi jak śmierć, dorastanie, miłość?
Miłośnicy fantastyki na festiwalu Copernicon 2010u
Ucieczka od życia? Zuldzin nie ma wątpliwości. - Oczywiście, że tak - kiwa głową. - I wcale nie dlatego, że rzeczywistość jest szara - bez przesady, nie jest znowu taka zła. Ale LARP-ując mogę sobie poudawać zniedołężniałego szlachcica, który ma syna-mordercę: witam jaśnie panią, jak się milord miewa dzisiaj? Fajnie jest od czasu do czasu znaleźć się w cudzej skórze.
Ale nie wszyscy się z nim zgadzają. - Czyli co: że czytam książki, to sobie z życiem nie radzę? - Diana parska śmiechem. - To nie jest żaden eskapizm, najwyżej urozmaicenie codzienności.
Kredka zastanawia się chwilę. - Kiedy byłam młodsza, myślałam o tym jako o ucieczce - przyznaje w końcu. - Teraz wiem, że od życia nie ucieknę, ale mogę je sobie ubarwić.
- To zagadnienie wpisuje się w szerszy problem: jak odnosimy się do ludzi, którzy swoje życie wiążą z hobby - uważa Stanisław Krawczyk. - Zwykle jest tak, że kiedy grupa, która do tej pory była w ukryciu, staje się widoczna - to w społeczeństwie może narastać sprzeciw: jakim prawem nagle "oni" chcą się emancypować, zyskać autonomię? Stopniowo jednak ludzie się przyzwyczajają, a grupa staje się elementem krajobrazu społecznego - i w końcu do wszystkich dociera, że fani fantasy nie zabijają dzieci i nie piją krwi.
Czytaj e-wydanie »