To były dramatyczne chwile. Na początku ostatniej w starym roku sesji rady miejskiej w Golubiu-Dobrzyniu skarbnik miasta Elżbieta Rybacka nagle osunęła się z krzesła. Na szczęście na sali znajdowali się Mieczysław Gutmański - radny, który jest strażakiem i jako gość zastępca komendanta straży Robert Wiśniewski. Panowie szybko wkroczyli do akcji. Ich interwencja uratowała pani skarbnik życie.
Przeczytaj także: Wielki pożar w Nowej Wsi - zaczęło się od choinki [szczegóły]
- U pani skarbnik przez chwilę nie było tętna. Sprawdziłem to. W tym czasie Mieciu przygotowywał się już do masażu serca. Zdecydowaliśmy, że trzeba podjąć reanimację - opowiada pan Robert. - Po pewnym czasie serce pani Eli zaczęło pracować.
Po kilku minutach przyjechało pogotowie, które zastąpiło strażaków. Chora została przewieziona do szpitala w Golubiu-Dobrzyniu, a później do Torunia.
Były nerwy? - To nie są nerwy, to jest adrenalina - mówi pan Robert. - Gdy dobiegałem do pani skarbnik uderzyłem w coś ręką, nawet nie wiem w co. Dopiero potem poczułem ból. Po całym zdarzeniu strażakom trudno było przypomnieć sobie co w dramatycznych chwilach do siebie mówili. Po prostu działali.
- Każdy człowiek powinien umieć udzielić pierwszej pomocy - mówi pan Mieciu. Ale wszyscy wiemy, że nie jest z tym dobrze. Dlatego m.in. w ubiegłym roku golubscy strażacy prowadzili w szkołach akcję "Mały ratownik", aby dzieci wiedziały, jak pomagać innym.To bardzo ważne. - Bo ludzie boją się, że tą pomocą mogą komuś zrobić jeszcze większą krzywdę, a najważniejsze jest przecież te pierwsze pięć minut - dodaje pan Robert.
- Panowie zachowali się wspaniale. Szybko, sprawnie. Po prostu profesjonalnie - chwali strażaków Jarosław Zakrzewski, przewodniczący rady.
Obaj strażacy w powiatowej jednostce w Golubiu-Dobrzyniu pracują od kilkunastu lat. Mimo że pan Robert jest zastępcą komendanta, a pan Mieciu kwatermistrzem uczestniczą w akcjach, w których trzeba ratować życie. - Jesteśmy małą jednostką i każdy z nas jeździ do akcji i ma dyżury domowe - mówi pan Robert. - Częściej to strażacy są szybciej niż karetka.
- Cieszymy się, gdy wszystko się uda, to jest największa satysfakcja dla ratownika - dodaje. - Ale nie zawsze, niestety, podobna akcja kończy się dobrze. Wtedy długo muszą dochodzić do siebie. - Mamy w komendzie wojewódzkiej psychologa i staramy się wpajać naszym strażakom, że trzeba korzystać z jego pomocy - przegadać sytuację, która się zdarzyła - mówi pan Robert.
Oni po pracy starają się jak najwięcej czasu spędzać z rodziną. Panu Mieciowi pomaga praca na gospodarstwie u brata. Pan Robert lubi zmęczyć się grą w piłkę - wtedy skupia się tylko na niej, nie myśląc o pracy.
Czytaj e-wydanie »