Trzeba się przemóc, wejść w nie swoje buty. Zagrać postać, której się nie szanuje, o której samemu myśli się z zażenowaniem, potępieniem.Trzeba krzyczeć wulgarne słowa, których zwykle się nie używa.
Wstyd! Jak o tym powiedzieć w domu?
A wydawałoby się, że statystowanie w teatrze to pestka. Ale nie w "takim" spektaklu! Jaki to spektakl kobiety dowiedziały się, gdy poszły na próbę.
Stanąć na deskach prawdziwej sceny
Seniorki nie stanęłyby na deskach Teatru Polskiego w Bydgoszczy, gdyby nie pewne, jeszcze wcześniejsze zdarzenie. Gdyby nie upór pani Ani (Anny Kordowskiej), terapeutki zajęciowej z bydgoskiego "Seniora" - domu dziennego pobytu.
Zależało jej, by grupa, która przygotowała widowisko "Lata dwudzieste, lata trzydzieste" mogła odbyć próbę generalną w teatrze. - To inne przeżycie - objaśnia pomysł pani Ania. - Chciałam, by poczuli deski prawdziwej sceny, poznali kulisy.
Jednocześnie byłoby to podziękowanie dla pracowników teatru.
Gdy Kordowskiej udało się dopaść koordynatorkę teatru, Bernadettę Fedder i powiedziała jej, o co chodzi, ta zaczęła się śmiać. Określiła rzecz z gatunku niemożliwch. Bo kiedy? Ciągle są próby albo przedstawienia, ktoś z obsługi musi przy tym być. Jak oni to sobie wyobrażają?!
Któregoś dnia Fedder zadzwoniła jednak do "Seniora", że mają przyjechać. Wystąpili w swoich pięknych strojach dla skromnej widowni, składającej się z kilku pracowników teatru.
- Były duety, chórki, solo, tańce, wszystko pięknie przygotowane - pamięta do dziś Bernadetta Fedder. - Gdy kilka lat później reżyser Łukasz Chotkowski szukał seniorów do sztuki Jelinek, natychmiast oni przyszli mi do głowy.
Rżnąć! Rznąć! Rżnąć!
Oboje, koordynatorka i reżyser, mieli obawy, czy kulturalne starsze panie, obracające się na co dzień w zupełnie innym świecie niż ten, który opisuje Jelinek, odnajdą się w tej sztuce. Czy uda się je przekonać?
Dom seniora jest ciepły, przytulny, a sztuka brutalna, padają w niej słowa, którymi ci ludzie się nie posługują. - Reżyser wykazał się taktem, potrafił powiedzieć, jak ważnym jest problemem to, o czym mówi sztuka "O zwierzętach". Na scenie ktoś musi głośno powiedzieć o tej makabrze, jaka dzieje się wokół nas.
Decyzję zostawił seniorkom.
Genowefa Blum: - Ale nie powiedzieli dokładnie, o co chodzi. Nie powiedzieli, że to wręcz handel ludzkim ciałem!
Blum jest jedną z pięciu statystek-seniorek. Prócz niej statystowała jej przyjaciółka Gabriela Rokicka, z którą kiedyś razem przyszły do domu dziennego pobytu, Kazimiera Wysocka, Lidka Sikorska, Krystyna Kaczanowska.
Gabrysia już nie żyje, Kazia wyprowadziła się z Bydgoszczy. Na ich miejsce weszły: Urszula Guzek i Antonina Gryszkiewicz.
Pojechały na próbę - zdębiały. Młodziutkie dziewczyny, 17-18 lat i one - które mogą być ich babciami.
A to był dopiero początek.
W sali ciemno, reżyser daje teksty do ręki i...
- Miałyśmy wykrzykiwać: Rżnąć! Rżnąć! Rżnąć! - opowiada jeszcze z emocjami pani Gienia. - No nie! Co to za wyrazy! My mamy to krzyczeć?! Skrzydła opadły.
Zażenowane, czerwone ze wstydu, powtarzały wstydliwie, ciuchutko: rżnąć, rżnąć, rżnąć.
- Bardzo źle się z tym czułam - opowiada. - Nocy nie przespałam. W co ja się wpakowałam? To nie dla mnie!
To nie ja, tylko ten, którego gram
Nie ona jedna miała takie dylematy.
Dla seniorek było to trudne doświadczenie. Elfriede Jelinek, noblistka z 2004 roku, napisała "O zwierzętach" na podstawie raportów austriackiej policji po rozbiciu siatki domów publicznych. Z usług pracujących tam prostytutek - a zatrudniano głównie kobiety z Europy Wschodniej, korzystało wiele prominentnych osób. Sztuka mówi też o relacjach kobiet i mężczyzn, o podejściu do własnej psychiki i ciała, o tym, że ludzie to towar na sprzedaż, do szybkiego użycia.
Nic dziwnego, że kulturalnym paniom trudno było się w tym świecie odnaleźć. I jeszcze być na widowni jak na widelcu. Co powie rodzina? Znajomi?
Pani Ania, jak dobry duch czuwała na próbach. - Myślałam, jak one sobie z tym poradzą?
- Pani Ania wytłumaczyła nam, że to tylko sztuka, gra. Że to mówię nie ja, tylko osoba, którą gram - wspomina o swoich emocjach Gienia.
W domu nie chwaliła się, w jakiej sztuce gra. Jak dzieci pytały, co robi na scenie, mówiła, że trochę tańczą, trochę pokrzykują. Dopiero później opowiedziała sztukę, podrzuciła recenzje z gazet. - Wtedy dzieci się zdziwiły: To taka sztuka?! A podoba się mamie? Odpowiedziałam, że tak, że jestem zadowolona.
Panie, które weszły na scenę w zastępstwie koleżanek, Ula i Tosia, miały już łatwiej, wiedziały, w co się pakują. - Ja rozumiem, że taka jest praca aktorów. I jak tam poszłam do pracy - tłumaczy Urszula Guzek. Powiedziała w domu w jakiej sztuce gra. - Dużo z wnuczką rozmawiam. Była zdziwiona i zachwycona.
- Fakt, one się nie chwaliły tą sztuką - zaobserwowała Bernadetta Fedder, koordynatorka TP. - Gdy były bilety to dawkowały, wybierały z rodziny osoby z młodszego pokolenia - tam miały większe poparcie.
Pani Ula w teledysku
Gdy później Teatr Polski ogłosił otwarty casting do sztuki "Nieboska komedia" niewiele starszych osób z miasta się zgłosiło. - Chyba się krępują - domyśla się pani koordynator.
Statyści z domu seniora mieli już fory, zostali zaproszeni do udziału. - Jak wyszłyśmy, to młodzi ludzie nas otoczyli, chcieli wiedzieć o co nas pytano. Dziwili się, że nas wywołano po nazwisku, w pierwszej kolejności.
Z obiema sztukami seniorzy jeździli na festiwale. Z "Nieboską" byli w Warszawie, Krakowie, Płocku, z "O zwierzętach" - na Węgrzech.
Potem się rozniosło, że na Jodłowej są zdolni seniorzy
Pani Ula została zaproszona przez gimnazjalistów do udziału w teledysku. - To był szok! Musiałam od młodych ściągnąć z internetu informacje, żeby wiedzieć, o co chodzi.
Ubrana w ludowy strój śpiewała "Szła dzieweczka do laseczka". - Bez prób, na żywioł!
Genowefa Blum niedawno wzięła udział w projekcie Art House "Przemyt sztuki". Po nim dostała propozycję zagrania filmowej matki 40-latka. Odmówiła. Za dużo tego.
Teraz Teatr Polski zaprosił seniorów do nowego projektu o Unii Europejskiej "Cztery miasta". Znalazła się grupa chętnych, ale kto zostanie?
Czytaj e-wydanie »