- Proszę spojrzeć, są metrowe kolejki do kas - wskazywała 4 marca jedna z kasjerek na bydgoskim Dworcu Głównym. - To typowe w niedzielę, ludzie wracają do miasta, studenci wyjeżdżają. Nie mają wyjścia.
Potwierdza to Małgorzata Ratajska, studentka, która wracała od rodziców do Poznania. - Boję się, na pewno nie usiądę z przodu - mówiła. - Ale muszę jechać, jutro rano mam zajęcia.
Część pasażerów jednak bez obaw wsiadała do pociągów. - Czy się boję? Nie. Ale gdybym się bał, to miałbym kłopot, jeżdżę do pracy do Inowrocławia pociągiem - twierdził Marian Lewandowski z Torunia. - Oczywiście, kiedy się słyszy o takich katastrofach, ciarki przechodzą po plecach, ale potem sobie myślę, że przecież tak naprawdę, jeśli ma mnie coś złego spotkać, spotka mnie wszędzie.
Największa katastrofa kolejowa miała miejsce w naszym regionie [wspomnienie]
- To dobrze, że nie ma paniki - uważa Sławomir Centkowski ze Związku Zawodowego Maszynistów Kolejowych. - Myślę jednak, że w najbliższych dniach pasażerowie będą raczej unikać podróżowania w pierwszym czy drugim wagonie.
Na bydgoskim dworcu rozmowy dotyczyły prawie wyłącznie katastrofy ze Śląska. Podróżni mogli śledzić na żywo akcję ratowniczą, dzięki umieszczonym na peronach telebimom. Dla części młodych ludzi, oczekujących na pociąg katastrofa w Szczekocinach była po prostu sensacją. - Nie jesteśmy w stanie zrozumieć takiej tragedii, jeśli sami jej nie doświadczymy - komentował Sławomir Centkowski. - Taka trauma zostaje na całe życie.
Katastrofa kolejowa w Szczekocinach: Mieszkańcy naszego regionu zostali ranni
Do wypadków kolejowych dochodzi stosunkowo rzadko, zaufanie pasażerów do tej formy komunikacji jest duże. Czy to się zmieni? - Zdarza mi się jeździć pociągiem relacji Warszawa-Kraków - mówiła Bożena Krajkowska z Torunia. - To straszna tragedia, ale nie zrezygnuję z podróży. Jeździć czymś trzeba.
Czytaj e-wydanie »