To był zły czas dla Gosi. Fatalny. Najpierw problem z depresją, która zaatakowała kilka lat temu.
Później choroba Tomka, najstarszego syna. Ból głowy, zdiagnozowany nowotwór. Operacja. I kilka miesięcy nerwowej ciszy. Nie było dla Tomka terapii. Lekarze z Łodzi coś tam opracowywali, coś obiecywali. Po pół roku, aż trzeba było znowu Tomka operować i wycinać nowe guzy.
Przeczytaj także:Stan zdrowia Izy Partyki pogarsza się
Na problemy lewatywa
Latem ból dopadł Gosię. Brzuch, problemy z wydalaniem. Intymna sprawa. O takich trudno się opowiada. Na wszelki wypadek zrobiła test ciążowy. Wynik: negatywny.
Lekarz orzekł, że to gazy. Niech pani sobie kupi espumisan i jogurt z dobrymi bakteriami.
Więc Gosia leczyła się jogurtem, ale nie pomagało. Brzuch rósł, bolało coraz bardziej. Tak z miesiąca na miesiąc.
Ósmego grudnia poszła do innego lekarza. Pani doktor dokładnie się przyjrzała brzuchowi Gosi, który zrobił się wielki jak piłka. - Natychmiast do szpitala - orzekła.
Pojechali.
Przeczytaj także:Diamentowe noże dla neurochirurgów - do wycinania guzów mózgu
W izbie przyjęć wykonano USG. Doktor Aleksander Grigorjew I odesłano Gosię do domu. Gdy rodzina protestowała, lekarz pouczył ją, że w szpitalu nie leczy się ludzi na gazy.
- Ta pani została zbadana. O ile pamiętam, dostała lewatywę i dolegliwości ustąpiły - przypomina sobie doktor Grigorjew.
Marta, córka Gosi: - Nic nie pomogło. Była bezradna. Nie wiedziała co zrobić. Żaden środek nie działał, a ból był coraz większy.
Nic nie było widać
Czternastego grudnia wieczorem było już tak źle, że Janusz (partner Gosi od 25 lat i ojciec czwórki jej dzieci), wezwał pogotowie.
Lekarze polecili Januszowi, aby wracał do domu. Gosia musiała czekać na zabieg do rana. Sprawę wziął znowu w swoje ręce ordynator Grigorjew:
- W tych badaniach nic nie było widać. Wyniki też były porządne - bardzo maskujący przebieg. U tej kobiety nie było typowych objawów perforacji jelita - zapewnia ordynator. - Dopiero po kilkugodzinnej obserwacji zdecydowaliśmy się na zabieg.
Doktor Grigorjew podejrzewał z początku wodobrzusze. Dokonał nakłucia, które miało to potwierdzić. Ale zamiast wody, pojawił się kał. Jelito pękło w trzech miejscach.
Gosia trafiła na stół operacyjny. Straciła przytomność. Pozostawiono ją na intensywnej terapii.
Według doktora Grigorjew Gosia była "wycieńczona i niedożywiona", co mogło odbić się na pracy jelit.
- To kompletne bzdury - denerwuje się Janusz. - To oni ją wycieńczyli.
Na pytanie, czy pomoc nie przyszła zbyt późno, doktor Grigorjew odpowiada filozoficznie: -
- Każda operacja jest zbyt późna. Gdyby wcześniej operować, trzeba byłoby operować ludzi zdrowych. To jest pytanie akademickie. Ta pani cierpiała na depresję i bardzo długo była w domu... Myślę, że w domu miała jako taka opiekę, chociaż to jest ciężka dzielnica.
- Leki antydepresyjne mają wpływ na jelito?
- Mają. Wpływają na zaburzenia jelitowe i na ich odbiór i zgłaszanie skarg wynikających z dolegliwości - upiera się ordynator.
Janusz: - Ale przecież ona cały czas się skarżyła i chodziła z tym po lekarzach!
Dwa światy
Podczas kolejnych zabiegów lekarze toczyli już jedynie beznadziejną walkę.
Doktor Grigorjew: - Drugą operację wykonywał jeden z moich asystentów. Nastąpiła dalsza martwica jelita. Dramat był z tym jelitem.
Tuż przed śmiercią wycięto jeszcze śledzionę. Na próżno. Kobieta zmarła 31 grudnia.
- Jako przyczynę wpisali wstrząs septyczny - denerwuje się Janusz. - Ale nie napisali jak do tego wstrząsu doszło.
Maria nie może zrozumieć, jak to możliwe, że w szpitalu istnieją dwie różne rzeczywistości: - To, czego doświadczyliśmy na intensywnej terapii, było czymś zupełnie innym niż standardy z chirurgii. Spotkaliśmy życzliwych i otwartych lekarzy, którzy potrafili dokładnie wyjaśnić na czym polega problem. Pielęgniarki wychodziły z siebie. Jeden szpital, a dwa światy.
Nie był szczęśliwy
Janusz postanowił nie odpuścić. Poszedł do szpitala po dokumentację leczenia. I znowu odbił się od szpitalnego muru.
- Pan dyrektor powiedział, że pewnie chcę ich podać do prokuratury, więc wyda dokumenty tylko stosownym organom - twierdzi
Dyrektor do spraw lecznictwa dr Stefan Kwiatkowski podczas pierwszej rozmowy przekonywał nas, że odmówił wydania dokumentacji, bo chora nie upoważniła do tego żadnej osoby. Następnego dnia zmienił zdanie
- Przypomniała mi się ta sytuacja. Nie chodziło o odmowę. Zgłosił się do mnie mężczyzna, który prosił o historię leczenia tej pani, ale ponieważ ta dokumentacja waży z kilogram, pytałem czy chodzi mu o całość i do czego jest to mu potrzebne. Powiedział, że te dokumenty chce złożyć w prokuraturze. Wtedy ja go odwiodłem od tego pomysłu, bo wiem dobrze, że prokurator i tak będzie występował o dokumentacje medyczną do szpitala. Ten pan się ze mną zgodził. Powiedział, że jeśli prokuratura tę dokumentację dostanie, to mu wystarczy i podziękował.
- Twierdzi, że mu odmówiono.
- Nie mówiłem, że nie wydam... Gdyby bardzo chciał, to pewnie bym mu wydał. Ale za każdą stronę musiałby zapłacić, a z tego co widziałem - nie za bardzo był z tego powodu szczęśliwy.
Według pana Janusza w rozmowie w ogóle nie pojawił się wątek zapłaty.
Doktor Kwiatkowski zapewnia, że stara się iść na rękę rodzinom. Pomógłby też panu Januszowi, chociaż nie musiał, bo w kwicie były błędy.
- Upoważnienie nie było napisane tak, jak powinno - podkreśla dyrektor. - Powinno być wpisane nazwisko, a nie odnośniki "jak wyżej".
- Ale to nie chora wypisywała formularz!
- Nie chora. Ale chora to podpisała, zamiast przeczytać i wpisać samemu. Ale w takich przypadkach staram się być po stronie tych, którzy wnioskują.
Żeby nikogo tak nie potraktowali
Dla Marii śmierć siostry to kolejny dramat związany z włocławskim szpitalem.
- Kilka lat temu zmarła inna osoba z naszej rodziny. Kobieta poszła na operację usunięcia kamieni z woreczka żółciowego. Okazało się, ze zbyt szybko usunięte zostały dreny, więc trzeba było operować ponownie.
Stan gwałtownie się pogorszył, nie wytrzymało serce. Pacjentka zmarła w wieku 50 lat.
Janusz: - Będę walczył o jedno. Żeby nikogo już w ten sposób we włocławskim szpitalu nie potraktowano.
PS Personalia zmarłej i jej rodziny tekstu zostały zmienione.
Rak jest bezlitosny, ale nie tracę nadziei
Czytaj e-wydanie »