16 lipca 1969 roku, przed telewizorami na całym świecie zgromadziło się 600 mln ludzi. Tyle samo par oczu śledziło każde ujęcie, każdą klatkę transmisji z lądowania Apollo 11 na Księżycu. I ten moment - stopa Neila Armstronga wzbija mały obłoczek księżycowego pyłu, gdy astronauta czyni pierwszy krok na srebrnym globie.
Świadkami podobnego fenomenu byliśmy wczoraj. Austriak Felix Baumgartner skoczył z wysokości 39 km. Skoczył z takiej wysokości, gdzie atmosfera jest tak rzadka, że bliska próżni. Skoczył; pobił trzy rekordy - wysokości skoku, wysokości lotu i prędkości lotu.
"Prawie każdy pionier w oczach swoich współczesnych uważany był za wariata, szaleńca; sława przychodziła później" - powiedział po skoku austriackiego guru base jumpingu jeden z polskich ekspertów.
Przeczytaj również: Red Bull Stratos. Rekordowy skok ze stratosfery za nami! [wideo, transmisja]
Jakoś jednak sam nie jestem przekonany, że wyczyn Baumgartnera odmieni nasze życie. Nie jestem nawet przekonany, że znacząco wpłynie na nasze życie w nadchodzących latach.
Oczywiście fakt, że Austriak wykazał się niesamowitą odwagą, opanowaniem itd., nie podlega żadnej dyskusji. Sam ze wstrzymanym oddechem oglądałem transmisję skoku i zamarłem, gdy na parę sekund ustał oddech skoczka. To był ten moment, gdy Felix chwilowo stracił panowanie nad lotem i kręcił się niczym pęk kluczy wyrzucony z dziesiątego piętra wieżowca. Już zapisał się w historii.
Porównywanie jednak jego wyczynu z lądowaniem Neila Armstronga na Księżycu, to - moim zdaniem - lekka przesada. Korzyść dla nauki pewnie niewielka, może żadna. A dla skoczka? Oczami wyobraźni już widzę Felixa Baumgartnera występującego w wartych miliony reklamach.
Najlepsze artykuły za jednym kliknięciem. Zarejestruj się w systemie PIANO już dziś!