A ja przyznaję: biskup Piotr J. przyłapany na pijanej jeździe, zaimponował mi. Broń Boże nie tym, że wsiadł do samochodu mając kilka promili alkoholu. Ale tym, że gdy sprawa wyszła na jaw, nie kręcił, nie majaczył, ale przyznał, że ma alkoholowy problem. Dobrowolnie poddał się karze i zapewnił, że skorzysta ze specjalistycznej pomocy.
Czytaj też: Liczba pijanych kierowców spadła po raz pierwszy od lat
Wiem, że tak powinien zachować się każdy, kto został przyłapany na pijanej jeździe lub innym występku. Tym bardziej hierarcha kościelny. Ale takie zachowanie to, niestety, rzadkość w naszym kraju, w Kościele, w życiu publicznym. Przyzwoitość? To słowo wychodzi z użycia. Górą są cwaniacy, co kręcą, tchórze, którzy mataczą. Po co? Nie po to, żeby zachować twarz. Ale po to, żeby nie stracić stanowiska, przywilejów, władzy.
Więc zamiast przyznania "zbłądziłem/ zbłądziłam", często słyszymy wykręty, głupie tłumaczenia - o zażywaniu lekarstw na bazie alkoholu, o pomroczności jasnej i tym podobne cuda. A biskup Piotr J. miał odwagę publicznie przyznać się i przeprosić wiernych, których zawiódł. I ja te przeprosiny przyjmuję. Choć jakoś nie bardzo wierzę w to, że za przykładem hierarchy pójdą inni - politycy, artyści, i ci wszyscy, którzy zaliczyli wpadkę. Nie tylko alkoholową.
Czytaj: Ponad 600 zabitych, prawie 36 tys. pijanych kierowców
Czytaj e-wydanie »