- Kampania wyborcza w USA za nami. Kandydaci wydali na nią 2 miliardy dolarów. Czy bez tak gigantycznych pieniędzy można zostać prezydentem?
- Nie ma na to najmniejszych szans. Pieniądze w kampanii amerykańskiej są najważniejsze, podobnie zresztą jak w Polsce. Nam się wydaje, że polski marketing polityczny obywa się bez pieniędzy. To nie jest prawda. Różnica polega na tym, że sztaby w Polsce sprawdzają, jakie mają limity, a w Stanach - ile pieniędzy uda im się zebrać.
- Czyli w USA nie ma żadnych limitów?
- I są i nie ma. Kandydat może zrezygnować z finansowania budżetowego w wysokości kilkudziesięciu milionów dolarów i wówczas zbiera pieniądze sam bez żadnych ograniczeń. Kampania Baracka Obamy i Mitta Romney'a jest najdroższa w historii, ale z każdymi kolejnymi wyborami jej koszty i tak będą rosły.
- USA dotknął kryzys. Czy Amerykanie nie burzą się przeciw tak astronomicznym wydatkom polityków?
- Trudno mówić o wzburzeniu, skoro nie są to pieniądze podatników, tylko donatorów. Obama z reguły zbierał wśród zwykłych ludzi od paru dolarów po większe sumy, natomiast Romney zbierał w organizacjach biznesowych, które płacą na jego komitet ogromne sumy.
- Co jest najdroższe w tej kampanii? Rozumiem różnicę europejskiej i amerykańskiej skali, ale dwa miliardy dolarów to ogromna suma.
- Najdroższe są spoty telewizyjne i konwencje w poszczególnych częściach USA. To tysiące mil przebytych samolotami, za które trzeba zapłacić. Stany to wielki kraj. Kandydat, który chce wygrać, musi dolecieć wszędzie. Do tego dochodzą wydatki na sztaby wyborcze.
- To nie pracują w nich wolontariusze?
- Też, ale na najniższym szczeblu. To ci, którzy chodzą po domach, rozdają ulotki, zapraszają na mityngi. Ale główne sztaby opłacane są za gigantyczne pieniądze. To wielkie zespoły ludzi, specjalistów od wizerunku, komunikacji interpersonalnej, psychologowie, specjaliści od debat, a nawet sparingpartnerzy.
- Czy to jeszcze jest demokracja, czy już jakaś nowa forma walki o władzę za pomocą jednego argumentu - pieniędzy?
- Tak naprawdę i w Polsce tak już jest, lecz w innej skali. U nas też rzadko zdarza się kandydat, który nie ma pieniędzy, a wygrywa wybory. Polityk znikąd nie ma szans, ale nie sądzę, by podważałoby to zasady demokracji.