Jeszcze przed dzisiejszym głosowaniem jeden z posłów opozycji wyraził zdanie, że 400 dni urzędowania Arłukowicza na stanowisku ministra zdrowia to pasmo porażek. Inny z parlamentarzystów poszedł o krok dalej i odniósł się do częstotliwości tych porażek wyrażając przeświadczenie, że były to średnio dwie porażki dziennie.
W ogóle padło sporo mocnych słów. Co nie dziwi, bo przecież kworum zasiadających w Sejmie to nic innego niż papierek lakmusowy nastrojów społeczeństwa. Obojętnie jak mocno by obstawać przy przeświadczeniu, że posłowie żyją w oderwaniu od rzeczywistości. W oderwaniu od tego, jak wygląda życie przeciętnego Polaka, ile zarabia i za ile musi utrzymać rodzinę oraz - co istotne - ile kosztuje leczenie w naszym państwie. Przecież posłów sami wybieramy. To nasz głos w parlamencie. Głos, który oddaje frustrację, rozchwianie emocjonalne setek tysięcy obywateli i ich poczucie beznadziei.
Czytaj: Sejm odrzucił wniosek PiS o wotum nieufności dla Arłukowicza
A w szczególnie beznadziejnej sytuacji są przede wszystkim ci, którzy muszą czekać w kilkumiesięcznych kolejkach do lekarzy specjalistów. Również ci, którzy przebyli choroby onkologiczne. Zupełnie inną kwestią są walki, wojenki toczone przez polskie szpitale z Narodowym Funduszem Zdrowia. Sprawy trafiające do sądów, gdzie na wokandzie orzeka się, czy NFZ powinienien, czy nie powinienien zapłacić szpitalom za leczenie "nadprogramowych" pacjentów nierzadko walczących o życie. Tak było choćby w przypadku bydgokiego Centrum Onkologii.
Tylko, że takiemu "szeregowemu" pacjentowi pozostaje śledzić w telewizji sejmową debatę nad odwołaniem nieudolnego ministra zdrowia. Ten szary pacjent już nawet nie stara się myśleć o tym, że gdyby doszło do odwołania ministra, to i tak musiałyby pewnie minąć miesiące, a nawet lata zanim uporalibyśmy się z chaosem w służbie zdrowia. Unikamy tej myśli, bo to odbiera nadzieję.
Czytaj e-wydanie »