Od pierwszych minut po wprowadzeniu oskarżonych na salę Sądu Okręgowego w Bydgoszczy było wiadomo, że to nie będzie krótka rozprawa. Sędzia Mieczysław Oliwa przywołał świadka Dariusza S. do mównicy.
- Jeśli jestem świadkiem koronnym, to tylko we własnej sprawie. I to najbardziej nielegalnym w Polsce - odparował S., znany jako "Szramka".
Czytaj: Sprawa morderstwa szefa PZU. Dariusz S. "Szramka" jest świadkiem koronnym? Sąd ma wątpliwości
Obecny na sali śledczy Andrzej Jeżyński z Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie twierdził, że S. jest świadkiem koronnym, tyle że status nadano mu do innej sprawy: - Tamto postępowanie nie zostało zakończone - wyjaśniał. Głos zabrał mec. Krzysztof Ogrodowicz: - Nie mamy pełnej dokumentacji obecnej sprawy. Sąd powinien mieć komplet dokumentów, by wyjaśnić jaki jest status świadka.
Po przerwie sędzia zapytał świadka o dane: - Ile pan ma lat?
- Czterdzieści trzy.
- Pana miejsce zamieszkania?
- Aktualnie? Areszt śledczy w Bydgoszczy - odpowiedział S. po krótkim namyśle: - Wysoki sądzie, ja naprawdę nie wiem, czy odnosząc się do moich wcześniejszych zeznań, nie będę miał kolejnej sprawy karnej. Moje poprzednie wyjaśnienia to kłamstwo.
"Szramka" opowiadał o przesłuchaniach w lubelskiej prokuraturze po tym, gdy został świadkiem koronnym: - Prokurator Robert Bednarczyk mówił, że "ma wiedzę", tylko brakuje mu przełożenia jej w dowodach.
- Jak te dowody powstawały? - zapytała sędzia Małgorzata Lessnau-Sieradzka.
- Prokurator bazował na mojej fenomenalnej pamięci.
- To znaczy?
- Pytał mnie o różne rzeczy; na przykład o to kiedy spotkałem się z mecenas Aliną Gąsiorek. Wtedy była moim obrońcą, więc rzeczywiście się z nią spotkałem w areszcie. Później musiałem to zeznać dodając kilka szczegółów. On z tych rozmów sklejał wyjaśnienia, których musiałem się nauczyć na pamięć...
Czytaj: Proces utknął. Świadek koronny zdemaskowany?
- Chce pan powiedzieć, że prokurator Robert Bednarczyk fabrykował pańskie zeznania?
- No... tak - odparł "Szramka", dodając: - Państwo zapłaciło za fałszywe zeznania. Było to 200 tys. zł. W Lublinie spotkałem Bednarczyka na rowerze. Powiedział, że chyba przesadził z tym szantażowaniem i dlatego stracił posadę. On miał straszne parcie na sędziów, prokuratorów. Fabrykował dowody, bo chciał awansować...
Proces dotyczy zabójstwa Piotra Karpowicza, dyrektora oddziału oceny ryzyka i likwidacji szkód PZU w Bydgoszczy w 1999 roku. Został zastrzelony. Podejrzenia śledczych padły na Tomasza G., dilera mercedesa z Brzozy. Rzekomo miał zlecić zabójstwo Karpowicza, bo ten przeszkadzał mu w wyłudzaniu odszkodowań.
Tomasz G. (odpowiada z wolnej stopy) miał dać zlecenie Henrykowi M. (obecnie L.) "Lewatywie", nieformalnemu szefowi bydgoskiego przestępczego podziemia. W opinii lubelskich prokuratorów wykonawcą "wyroku" na dyrektorze był natomiast Adam S. "Smoła" (w maju ubiegłego roku zatrzymany w Niemczech i sprowadzony do Polski). Pierwszy proces zakończył się uniewinnieniem. Procesowa machina ruszyła znów w 2010 roku, gdy sprawę do Bydgoszczy skierował Sąd Apelacyjny w Gdańsku.
- Co pan wie w tej sprawie? - zapytał sędzia Oliwa.
- Wiem, że M. nie zlecał żadnego zabójstwa. Adam S. nie był "cynglem". Oskarżało się ich i mnie o udział w grupie przestępczej. A to była grupa przyjaciół, którzy się spotykają na działce, na basenie.
Najlepsze artykuły za jednym kliknięciem. Zarejestruj się w systemie PIANO już dziś!
Czytaj e-wydanie »