Pierwsza konferencja naukowa, poświęcona "rekonstrukcji historycznej w przestrzeni i świadomości społecznej Kujaw i Pomorza" jeszcze się nie odbyła, a już budzi emocje.
Przeczytaj także:Gdyby nie wojna, inaczej potoczyłoby się życie Janka Górnego...
Seminarium, którego głównym organizatorem jest Instytut Historii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego reklamuje plakat z przedstawicielami trzech grup rekonstrukcyjnych. Widać na nim rycerza, sarmatę i... żołnierza dywizji SS Nordland.
Plakaty trafiły już do bydgoskich szkół (seminarium odbędzie się 22 marca).
- Czy ktoś nie odrobił lekcji historii?! Jak można eksponować esesmana? - oburzenia nie kryje Robert Grzybowski, nauczyciel historii w Zespole Szkół nr 5 Mistrzostwa Sportowego w Bydgoszczy, doradca metodyczny.
Przeciwny reklamowaniu munduru zbrodniczej formacji jest także Łukasz Myszka, historyk i nauczyciel w IXLO, przewodniczący Zarządu Klubu Historycznego im. Stefana Roweckiego "Grota" w Bydgoszczy. - Nie mam nic przeciwko rekonstruktorom wrogich armii, jednak pokazanie na plakacie esesmana godzi w pamięć historyczną. Sądzę, że autorzy nie zrobili tego ze złej woli, ale efekt jest nie do zaakceptowania.
Dotarliśmy do współautora zaproszenia i plakatowego "żołnierza SS". To Bartłomiej Bromberek, student UKW, członek Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznych "Nordland".
- Chcieliśmy pokazać, że takie grupy też istnieją i skończyć z ostracyzmem, który dotyka niemieckich rekonstruktorów - Bromberek broni zaproponowanej koncepcji. - Ktoś w mundury wrogów musi się przebrać. Zapewniam, że nasza działalność jest całkowicie bezideowa.
Krzysztof Kozłowski, plakatowy "sarmata", a w cywilu nauczyciel historii w IIILO w Bydgoszczy przyznaje, że widok żołnierza SS może wywoływać negatywne emocje. - Zgadzam się, że jest on kontrowersyjny. Jestem jednak pewien, że gdyby nie było na nim esesmana, nikogo by nie zainteresował.
Uważa, że autorom chodziło także o "odświeżanie pamięci" o złu, którego dopuścili się Niemcy. - Do mnie to szczególnie przemawia, bo w II wojnie światowej zginęła połowa mojej rodziny - dodaje Kozłowski.
Plakatu nie widział (więc go nie komentuje) Robert Grochowski, historyk i archeolog. Na seminarium pokaże swój film dokumentalny o zbrodni w Tryszczynie.
- Tam zginęło około 1000 Polaków i Żydów. Miałem w rękach pogruchotane kości ofiar, dlatego na takie rzeczy jestem wyczulony. Kiedy robiłem dokument z pomocą przyszli mi członkowie GRH SS "Wiking" z Torunia. Wspaniali ludzie, w pełnym umundurowaniu odtwarzali drastyczne sceny.
Przyznaje, że to drażliwy temat. - Jednak zadaniem rekonstruktorów jest zbliżenie się do odtwarzanych wydarzeń. Nie może być natomiast mowy o zbliżeniu mentalnym - podkreśla Grochowski.
Czytaj e-wydanie »